sobota, 29 sierpnia 2015

Sasunaru XVII










- Przyszłam ze sprawą do Tsunade, a że usłyszałam rozmowę, to już nie będziesz musiał po mnie iść synu.
- Ale mamo...
- Naruto!
- Sakura zwołaj zespół medyków!
- T-tak.
- Wszyscy wiedzą, co mają robić?
- Tak! - odpowiedzieliśmy chórem, by po chwili każde spojrzało na siebie. Utkwiłem chwilę dłużej wzrok w Uzumakim którego mina wyglądała na zrezygnowaną, lecz jednocześnie zdeterminowaną. Rozumiałem go, aż za dobrze.
- To do roboty! - krzyknęła blond włosa kobieta, matka Minato. Na jej komendę wszyscy zaczęliśmy się rozchodzić, by wykonać powierzone nam zadania.



****

Gdy zrealizowałem zadanie powierzone mi przez piątą, pobiegłem do miejsca zbiórki. Wbiegłem nieco zdyszany do holu gdzie znajdowali się prawie wszyscy oprócz Naruto. Oparłem dłonie o kolana i uniosłem brew.
- Naruto jeszcze nie ma?
- Nie, powinien zaraz być z Karin.
- Rozumiem. - odetchnąłem, po czym na nowo przybrałem obojętny wyraz twarzy i oparłem się plecami o zimną ścianę. Nawet gdy przeszła obok mnie blond włosa kobieta nie drgnąłem. Starałem się skupić na wyczuciu chakry mojego chłopaka. Gdy w końcu mi się to udało, minimalnie drgnęły moje kąciki ust.
- Powinien tu przyjść za 5 minut. Jest z nim prawdopodobnie Karin.
- To dobrze. Shizune przygotuj stół i przyrządy. Kakashi jesteś, nareszcie. Przyniosłeś chłopca?
- Tak, oczywiście. - drgnąłem, słysząc głos swojego mistrza. Jak mogłem przeoczyć jego obecność. Nie zdarzało mi się, by na czas nie wyczuć kogoś. Spojrzałem na szarowłosego mężczyznę, który właśnie podawał hokage małego chłopczyka. W tym momencie był jak bomba zegarowa, która w każdym momencie może wypuścić trzyogoniastego. Nie bałem się. Mieliśmy jeszcze w zespole Kushine i Karin, które posiadały łańcuchy z chakry co jeszcze bardziej mnie uspokajało.
- Jesteśmy dattebayo!
- Karin, Kushina, Medycy na salę. Ja zajmę się dokończeniem lekarstwa. Kushina umiesz tworzyć pieczęcie?
- Tak hokage-sama.
- Wzmocnisz pieczęć na końcu, by trzyogoniasty się nie uwolnił?
- Oczywiście.
- Reszta ma pilnować teren. Naruto, Sasuke wy staniecie przy drzwiach sali operacyjnej. Reszta ma się podzielić i pilnować na zewnątrz. Zrozumiano?
- Hai. - ucieszyłem się, że miałem stać akurat na straży z moim blondynkiem. Miałem wrażenie, że ona wie i zrobiła to specjalnie. Tym bardziej że będę się stykał ramie w ramię z Uzumakim. Zająłem z nim wyznaczone miejsce. Oparłem się o drzwi, a lewą dłonią złapałem dłoń Naruto. Widząc jego rumieńce, miałem ochotę się zaśmiać. Nie zrobiłem jednak tego. Czując uścisk, uśmiechnąłem się szeroko. Nachyliłem się i szepnąłem w opalone ucho.
- Kocham Cię Uzumaki Naruto.
- Ja Ciebie też podły draniu. Gdy skończy się to wszystko, chciałbym spędzić z Tobą chociaż jeden, spokojny dzień. - zaśmiałem się w duchu. Ciężko mu będzie wygospodarować czas wolny, tym bardziej że już za chwilę zostanie szóstym hokage. Musnąłem ustami jego policzek, a czerwień na jego policzkach się pogłębiła. Zaczynałem coraz bardziej to lubić.
- Nie gap się tak bezbożniku. Zajmij się pilnowaniem, a nie napalaniem na moją skromną osobę dattebayo! - widząc naburmuszoną minę mojego chłopaka, cicho się zaśmiałem. Gdy żółta brew uniosła się ku górze, wzruszyłem ramionami i na powrót przyjąłem pozę do ochrony. Aktywowałem sharingana chcąc się dowiedzieć, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Spojrzałem za siebie. Gdy spostrzegłem niestabilność chakry u chłopca uniosłem brwi. Pytające spojrzenie Uzumakiego wbiło się w mój policzek.
- Nie dobrze. - wymamrotałem.
- Co się dzieje Sasuke?
- Wygląda na to, że Sanbi chce wyjść z chłopca. Karin stara się jak może podtrzymać małego, a Tsunade dalej robi lekarstwo.
- Jeszcze nie zrobiła tego gównianego lekarstwa?!
- Naruto, zrozum, to nie takie proste jak się wydaje... Trzeba precyzyjnie dodać do siebie składniki... Chyba nie chcesz, by umarł?
- N-nie...
- To daj swojej babci spokojnie działać ok?
- Dobrze. - blond włosa czupryna pochyliła się do przodu. Delikatnie chwyciłem dłoń chłopaka, dodając mu tym samym otuchy. Dezaktywowałem sharingana. Minuty wlokły się jedna za drugą, co niemiłosiernie irytowało mojego ukochanego. Westchnąłem. Nagle do naszych uszu dotarł krzyk babci blondaska.
- Kushina łańcuchy!
- Tak jest Tsuna! - chwilę później ściany zaczęły pękać. Błyskawicznie złapałem ramie chłopaka, na którego kawałek sufitu spadał. Chwilę później znajdowaliśmy się przed kryjówką. Gdy moim oczom ukazał się potwór, mimowolnie się wzdrygnąłem. Reszta po chwili pojawiła się obok nas. Z kurzu wyłoniły się walczące sylwetki.
- Mamo! - spojrzałem tam gdzie Uzumaki patrzał. Widząc czerwonowłosą kobietę, która klęczała, zrozumiałem natychmiast sytuację. Jednak chwilę zajął mi podziw dla klanu Naruto. Ich nadzwyczajna żywotność oraz łańcuchy zdolne poskromić taką energie chakry. Mocniej ścisnąłem ramie niebieskookiego. Nie chciałem, by zrobił coś głupiego. Zresztą to nie pierwszy i ostatni raz.
- Naruto spokojnie. Nie działaj pochopnie, bo może się to źle skończyć. Przeanalizuj najpierw sytuację.
- Jak mam być spokojny skoro w każdej chwili może im się coś stać?! - zmarszczyłem brwi, a moja dłoń zrobiła zamach, po czym zatrzymała się na policzku przyszłego hokage.
- Uspokój się do cholery! Jesteś w stanie skontaktować się z Kuramą?
- T-tak.
- To się z nim skontaktuj i dowiedz coś o trzyogoniastym. My w tym czasie będziemy ewakuować resztę i starać się pomóc Twojej matce. Rozumiesz?
- Tak!
- To idź gdzieś na ubocze, by nam nie przeszkadzać. - widząc kiwnięcie, jak i zrozumienie w jego oczach lekko się uśmiechnąłem. Nie było łatwo go do czegoś przekonać, lecz zdawałem sobie sprawę, że tym razem miałem dobre argumenty. Aktywowałem wyższy poziom sharingana, by po chwili sprawić, że pojawiło się fioletowe sussano.
- Medyków, hokage oraz Karin zabierzcie w bezpieczne miejsce. Reszta niech ochrania panią Uzumaki, jasne? Ja poskromię potwora.
- Hai. - widząc rozproszenie shinobi kąciki moich ust drgnęły ku górze. Widząc, że wzrok zwierzęcia zwrócił się na mnie, zaśmiałem się w duchu. Musiałem je jakoś osłabić. Ponownie przeanalizowałem sytuację. Wyglądało na to, że Isobu nie może się poruszać.
- Sasuke. On może wytwarzać halucynogenną mgiełkę. Uważaj.
- Jestem mistrzem iluzji. Nie martw się.
- Na dodatek ma twardą skorupę. Kurama mówi, że jedyną jego słabością to oko. Uważaj na ryk, a raczej fale wydobyte. Potrafią spowodować duże szkody. Aaa zapomniałbym. Potrafi również strzelać wodnymi kulami.
- Rozumiem. Bierzemy się za jego oko. Musimy go osłabić i pomóc Twojej mamie.
- Racja dattebayo! - widząc, jak jego ubiór zalśnił na pomarańczowo, nieco się uśmiechnąłem. Kiwnąłem głową i ruszyłem w stronę trzyogoniastego. Dostrzegając lecącą w moją stronę kulę wody, zrobiłem unik. Kątem oka zerknąłem na Kushine która dzielnie się trzymała. Skoczyłem na drzewo, skąd miałem doskonały punkt widzenia. Napiąłem na łuku strzałę, a następnie wystrzeliłem ją w oko Isobu. Kiedy była już blisko zwiększyłem ogień ameratsu. Szary żółw obrócił głowę, przez co mój atak był nieskuteczny. Zmarszczyłem nieznacznie nos. Naruto nic nie wspominał o twardym pancerzu. Pomimo że czarne płomienie rozszerzały się po istocie to najwidoczniej nie robiło na nim wrażenia. Moment później zostałem zaatakowany wodnymi kulami. Odparłem je mieczem. Uśmiechnąłem się, widząc pomarańczową bestię. „A więc do akcji wkroczył Kurama”.
- Isobou przestań się tak miotać.
- Czego chcesz podstępny lisie?!
- Uspokój się. Nie widzisz. że przez Ciebie umrze dzieciak?!
- A co mnie to interesuje?! Nie chcę być więziony przez kolejnego bachora. Rozniosę was w pył, a potem wyniosę się stąd.
- Chyba nie chcesz by Shukaku się dowiedział...
- Haha będziesz mnie teraz szantażował Kurama?!
- Zamknijcie się obaj! - widząc blond włosom czuprynę, moje serce zaczęło bić szybciej. Zdawałem sobie sprawę, że ta kłótnia potrwa dłużej. Spojrzałem kątem oka na zmęczoną kobietę, która przytrzymywała ogoniastego. Widać było po niej, że wiele ją to kosztuje, mimo tego miała na twarzy uśmiech. A więc to po niej odziedziczył uśmiechanie się w obliczu zagrożenia. Obydwoje się nie bali. Byli w stanie polec w walce na śmierć i życie byle chronić coś dla nich ważnego. Podziwiałem ich. Od zawsze Kushina i Naruto byli dla mnie kimś w rodzaju bohaterów. Nie, że nie doceniałem Minato. On był niesamowity. Nawet ja nie byłem w stanie być tak szybki, jak on. Raz spróbowałem się z nim równać. Nawet bez swoich kunai był trzy razy szybszy ode mnie. Przeniosłem z powrotem wzrok na toczącą się rozmowę nieopodal mnie.
- Słuchaj Isobou nie chcemy zrobić Ci krzywdy. Obiecuję, że jak on będzie Twoim jinchuriki nie stanie Ci się krzywda. Zaopiekuję się Tobą i chłopcem. Daj nam szanse.
- I niby mam Ci uwierzyć Uzumaki Naruto?
- Zgadza się. On nie miał wyboru najprawdopodobniej... To nie jego wina... Daj mu szanse... Dajcie sobie obaj szanse... Może się okaże, że będzie lepszy niż ludzie, których spotkałeś na swojej drodze...
- A jak nie? Jak to się okaże kłamstwem Uzumaki Naruto?
- Nigdy nie rzucam słów na wiatr. To moja droga ninja, więc jeśli nie okaże się dla Ciebie dobrym jinchuriki za wszelką cenę będę starał się Ciebie uwolnić.
- Obiecujesz?
- Tak, tylko ich nie krzywdź... Proszę... Moja mama... Ona ledwo się trzyma... Zaufaj mi...
- Skoro ten fałszywy lis jeszcze Cię nie zabił, to Ci zaufam... Ale pamiętaj... Nie chcę kolejnego wykorzystującego mnie jinchurikiego.
- Zrobię wszystko, by wyrósł na dobrego człowieka. Dziękuję za zaufanie.
- Pamiętaj... - przysłuchiwałem się z uwagą rozmowie. No tak, Naruto najpierw próbował argumentów, a dopiero potem siły. Następnie moim oczom ukazała się biała poświata, która po chwili zniknęła i opadł na ziemie niemal bez ubrań brązowowłosy siedmioletni chłopczyk. Dezaktywowałem sharingana, po czym podbiegłem do zgromadzonej już gromadki. Widząc biegnącego niebieskookiego do swojej matki, zrobiłem to samo. Obaj pojawiliśmy się dokładnie w tym samym czasie przy kobiecie.
- Mamo nic Ci nie jest?
- Nie Naruto. Jestem trochę zmęczona. Już dawno nie używałam tych łańcuchów. Ostatnio na niegrzecznym Kuramie.
- Hachama Kurama był niegrzeczny?
- Zgadza się. Nie wiem, jak Ty go wychowałeś?
- On mnie? Chyba ja jego. - słysząc głos lisa roześmiałem się. Byłem w duchu pewien, że teraz sprzeczają się, kto kogo wychował. Pokręciłem głową, a następnie pomogłem wstać pani Uzumaki i razem z jej synem zaczęliśmy prowadzić ją do szpitala mimo jej gwałtownych protestów. Zaczynałem się obawiać coraz bardziej, że nam się oberwie, gdy nagle przed nami pojawiła się kopia mojego blondaska. Spojrzałem na zatroskaną twarz pana Uzumaki.
- Co się stało mamie Naruto?
- No bo widzisz tato... Mieliśmy mały problem wewnętrzny w wiosce.
- Jaki problem?!
- Nic się nie stało Minato. Jestem trochę zmęczona. Wracajmy do domu.
- Ale mamo. Powinien obejrzeć Cię lekarz!
- Uzumaki przypadkiem nie będziesz zaraz musiał sam się tam udać?! - widząc pulsującą żyłkę na czole kobiety pociągnąłem chłopaka w stronę Konochy.
- To my się będziemy zbierać. Zabiorę tego młotka na ramen. Cieszę się, że nic pani nie jest.
- Mówiłam Ci Sasuke. Mów do mnie Kushina. I pamiętaj. Uzumaki są nie do zdarcia.
- Tak jest. - moje wargi drgnęły w lekkim uśmiechu. Ciągnąłem jeszcze chwilę mojego towarzysza, po czym go puściłem, a dłonie schowałem do kieszeni moich jasnych spodenek. Spojrzałem kątem oka na twarz koloru brzoskwini.
- No co się tak patrzysz Uchiha? Brudny jestem czy jak?
- Jedynie słodki. Chyba tak.
- No nie wierzę. Uchiha i mówi słodkie słówka. - ponownie dzisiejszego dnia z moich ust wydobył się cichy śmiech, klepnąłem go delikatnie dłonią w kark.
- Nie wygłupiaj się. W końcu jesteś moim chłopakiem głąbie. Myślę, że zasługujesz na to, by mówić Ci, jaki jesteś uroczy Uzumaki?
- Zasługujesz? Co to ma być? Oczywiście, że zasługuję draniu!
- Ktoś się tutaj złości. - uśmiechnąłem się z kpiną. Widząc boczną, nieco zaciemnioną uliczkę wepchnąłem tam mojego towarzysza. Przycisnąłem go do ściany, a następnie zasłoniłem dłonią jego usta. Po nim mogłem się spodziewać wszystkiego. Lekko musnąłem wargami jego miękką skórę. Czując, jak mięśnie mojego chłopaka się rozluźniają, mruknąłem z zadowoleniem. Sunąłem wargami w dół, aż do obojczyka. Gdy tam dotarłem, lekko ugryzłem ciemną skórę. Uniosłem głowę do góry i wpiłem się w wargi ukochanego. Oparłem dłonie pomiędzy blond włosom czupryną.
- Kocham Cię. I nabijam się z Ciebie głupolu. - wymruczałem cicho do jego ust.
- Oh jesteś kurewsko wredny, wiesz?
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale za to mnie kochasz.
- Idiota.
- Ciołek.
- Niestety Uchiha, ale to w Tobie kocham.
- Ale co? Jak przezywam Cię od debili? To chyba nie jest zaleta. Nie chcę, byś do końca życia się dołował. - cicho się zaśmiałem, musnąłem wargami jego ciepłe czoło.
- Nie czarnuchu! To, że jesteś inny. Że kpimy z siebie, ale się nie obrażamy. Że mogę się wygłupiać, śmiać. To, że jako pierwszy chciałeś mnie poznać, mimo iż reszta obawiała się mnie... Moich wysoko postawionych rodziców i babcie... Nie bałeś się mnie... Oswoiłeś mnie... Nie wiem, co zrobiłeś ... Ale pokochałem Cię za ten Twój wredny charakter... Wiecznie nieodgadniony wyraz twarzy... Nawet za to, że jesteś moim rywalem... Sasu... Obiecaj mi, że nie znikniesz z dnia na dzień...

Beta: Oliwia M.

1 komentarz:

  1. Hej,
    końcówka słodka, o tak trzyogoniasty przekonany, Sasuke na dole ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń