poniedziałek, 1 lutego 2016

SaiGenos: Stracone chwile.






Witajcie, mam nadzieję, że notka się spodoba i z przyjemnością będziecie ją czytać. Również informuję, że od czasu do czasu na tym blogu będę dodawała pojedyncze notki z innych blogów. Zapraszam do czytania i liczę na wasze opinie pod wpisem który zmotywuje do dalszego pisania :)



Cicho westchnąłem. Nienawidziłem sobót. Wtedy właśnie musiałem chodzić z Saitamą do galerii. A dlaczego? Z powodu wyprzedaży.
Przeczesałem dłonią moje przydługie włosy i mocniej ścisnąłem dłonią pakunki, które trzymałem. Przyśpieszyłem nieco tempa, by nie zostać w tyle za moim chłopakiem.
Cieszyłem się, że tak szybko pozbierał się po chemii, jednak wolałbym, by jego mania zakupów zmalała choć trochę. Kąciki moich ust drgnęły ku górze. Po chwili zrównałem się krokiem i spojrzałem na jego podekscytowaną twarz. Nie miałem serca zabierać mu tej przyjemności, więc resztę dnia znosiłem z pokorą. Gdy w końcu usłyszałem upragnione słowa, miałem ochotę skakać ze szczęścia. Oczywiście tego nie zrobiłem, lecz na mych wargach zamajaczył delikatny uśmiech.
- Na pewno wszystko Saitama?
- Oczywiście, że tak. Dobrze wiesz, że bym nie przegapił promocji.
- Nie jestem taki pewien... - uśmiechnąłem się na wspomnienie, gdy byliśmy już prawie w domu, a mojemu chłopakowi przypomniało się, że nie kupił jakiejś rzeczy.Sam także o niej zapomniałem. Może przez to, że ze stosem siatek biegłem jak szalony? Wzruszyłem ramionami i skierowałem swoje kroki ku ruchomym schodom, które miały zawieźć nas na parter. Czując na sobie spojrzenie łysego mężczyzny, uniosłem brew do góry. Mruknąłem leniwie.
- Hmmm?
- Idziemy na obiad.
- Ale stawiasz?
- Wiesz ostatnio słabo u mnie stoi z pieniędzmi...
- Rozumiem, rozumiem. Niech ci będzie. - uśmiechnąłem się i szturchnąłem go łokciem w ramię. Dobrze znałem jego zagrywkę, lecz wcale mi to nie przeszkadzało. Zresztą sam miałem plany co do jutrzejszego dnia. Nie chciałem, by coś podejrzewał.
Gdy zjechaliśmy na dół wręczyłem kilka papierowych toreb mężczyźnie.
- Proszę, twoje zakupy. Powinienem co prawda oddać ci całość, ale znaj moje dobre serce. - Widząc jego oburzoną minę, roześmiałem się i ruszyłem do przodu nawet się nie oglądając. Po chwili dobiegł do mnie i chwycił moją wolną dłoń. Ponownie moje wargi wykrzywiły się w uśmiechu i tylko wzmocniłem uścisk. Lubiłem czuć jego ciepło, jego bliskość... sam po chwili miałem już ciepłą dłoń. Dziwiłem się jak on może z taką łatwością łapać moją zimną dłoń nawet się nie krzywiąc?
- Może zrobimy coś do jedzenia w domu?
- Po co gotować jak możemy iść po udon do knajpki? - Przewróciłem oczyma. Dzień w dzień jadł to tłuste coś a nawet nie tył ani kilograma więcej. Zazdrościłem mu. Był co prawda kilka lat starszy ode mnie i - co najważniejsze - był moim nauczycielem. Na szczęście nasza szkoła o to się nie czepiała, lecz nakazywała oceniać kochanka tak samo jak innych uczniów. Phi, jakbym był kochankiem Saitamy. No, byłem jego chłopakiem, lecz dyrekcja nie musiała koniecznie o tym wiedzieć. Mimowolnie wzruszyłem ramionami.
- O czym myślisz? - jego ciepły głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na niego.
- Tak sobie myślę o szkole. Za dwa dni trzeba do niej iść. A mi niekoniecznie się chce.
- Genos przecież to przerabialiśmy... Masz się uczyć, żebyś zdobył jakiś dobry zawód w przyszłości.
- Oj, nie smęć Saitama.
- Genos... - słysząc ton jego głosu uśmiechnąłem się z kpiną, lecz pokornie skinąłem głową i dla pojednania przeprosiłem. Po kilku minutach dotarliśmy do ulubionej knajpki mojego lubego. Gdy przepuścił mnie w drzwiach minimalnie się uśmiechnąłem i wszedłem do środka. Zająłem nasz stolik i przywołałem kelnera. Gdy tamten przybył, zamówiłem to, co zawsze, po czym spojrzenie moich oczów spoczęło na łysinie Saitamy.
- Nie patrz się tak podejrzliwie!
- Ale przecież ja nic nie robię - mruknąłem pod nosem. Podparłem się łokciami, palce splotłem ze sobą, a następnie położyłem na dłoniach podbródek i uśmiechnąłem się leniwie, dalej go drażniąc.
- Robisz. Jeszcze będę miał bujniejsze włosy od Twoich.
- Ale nikt nic nie mówił, kochanie, o włosach - mruknąłem coraz bardziej rozbawiony całą sytuacją. Wiedziałem jakiego miał fioła po stracie włosów toteż się z nim droczyłem.
- C-co?
- Po prostu chciałem popatrzyć jakiego mam przystojnego chłopaka. - Na te słowa lekko się zarumieniłem. Dalej nie mogłem uwierzyć, że ktoś tak wspaniały chce być ze mną.Że spośród tylu uczniów w naszej szkole wypatrzył mnie.
Zagryzłem lekko dolną wargę, czując jego dłoń na swoim kolanie. Uśmiechnąłem się lekko.
- Już ja wiem o co ci chodzi. - Gdy spostrzegłem na twarzy mężczyzny uśmiech, poczułem satysfakcje. Odkąd dowiedział się o raku, przestał się uśmiechać, lecz nie poddawał się. Był dzielny za co go podziwiałem. Nie wiem czy sam byłbym zdolny -  nie patrząc na innych - brnąć dalej. Pokręciłem głową w celu odgonienia przykrych myśli. Kelner podał nasze dania, podziękowałem i upiłem łyk soku. Nie bardzo miałem apetyt na jedzenie. Ostatnio męczyły mnie same złe myśli. Nie wiem, miałem przeczucie? Coś w ten deseń. Przymrużyłem powieki i zacząłem bawić się makaronem, który miałem na talerzu. Widząc to Saitama przerwał jedzenie i chwycił moją dłoń. Spojrzałem na niego z zaskoczeniem.
- Co się dzieje Genos?
- Nic... Po prostu trapią mnie złe przeczucia. Nie przejmuj się. - Wymusiłem na twarz uśmiech, lecz on nie dał się zbyć. Splótł nasze palce. Lekko zagryzłem wargę. Rzadko okazywał publicznie uczucia toteż byłem nieco zakłopotany tą sytuacją. Jednocześnie rozpierała mnie w sercu radość. Te drobne gesty na mieście sprawiały, że czułem się niewyobrażalnie szczęśliwy, pewniejszy jego uczuć. Choć nigdy w nie nie wątpiłem.
- Będę się obchodził, bo chodzi o ciebie. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.
- Wiem o tym - uśmiechnąłem się i ponownie upiłem łyk soku, a następnie z werwą zacząłem jeść. Nie chciałem go martwić. Widząc jak wraca do obiadu, poczułem na sercu ciepło. Był dla mnie wszystkim. Kiedy już skończyliśmy się posilać, zapłaciłem i wyszliśmy na dwór. Było ciepło jak na godziny wieczorne. Tym razem to ja chwyciłem jego dłoń i pociągnąłem go w stronę naszego mieszkania. Mimo, że był kilka centymetrów wyższy ode mnie, nie przeszkadzało mi to.
- Ufff, nareszcie - odetchnąłem i siadłem na łóżku w ogóle nie patrząc czy znajduje się na nim kot. Dopiero, gdy usłyszałem donośne miauknięcie, podniosłem się na równe nogi. Jedyne, co zdążyłem zauważyć, to wyniosłe spojrzenie mojego kota. Słysząc śmiech obróciłem się do tyłu, gdzie opierał się młody mężczyzna w szarych dresach. Uśmiechnąłem się przepraszająco i ciężko opadłem na materac. Byłem wyczerpany całodniowymi zakupami. Dlatego nienawidziłem sobót, co mogło być dziwne, ponieważ reszta wręcz uwielbiała ten dzień. Ale jakby mieli tydzień w tydzień robić maratony z powodu jakiś przecen to też by je znielubili. Przymknąłem powieki i opadłem plecami na kołdrę. Potrzebowałem chwilę na zregenerowanie sił, lecz nie trwało to długo, ponieważ poczułem czyjeś dłonie na swoim nagim brzuchu. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Zawsze tak na mnie działał. Moje ciało natychmiast reagowało na jego dotyk. Starałem się nie otwierać powiek, by mieć jak największą przyjemność z pieszczot, jakie dostawałem. Nagle jego usta znalazły się na mojej szyi. Westchnąłem zadowolony, poruszyłem się, lecz moje ręce zostały natychmiast unieruchomione. Uniosłem kąciki ust i zacząłem po omacku szukać jego warg, ale on nie zamierzał mi ułatwiać zadania i obsypywał mnie pocałunkami po twarzy, unikając moich warg. Zniecierpliwiony warknąłem, przez co w odpowiedzi otrzymałem cichy śmiech. Gdy straciłem nadzieję,  on gwałtownie zaatakował moje usta i brutalnie, jak i zachłannie kąsał oraz całował moje wargi. Lecz ja nie pozostawałem mu dłużny.W końcu minimalnie otwarłem powieki i ujrzałem jego ciemne oczy. Uśmiechnąłem się na tyle, na ile pozwalały mi usta Saitamy.
- Nie martw się o mnie - szepnął w moje wargi. - Jestem zdrowy, mam ciebie i nie mam zamiaru stąd odchodzić. Zaufaj mi.
- Ufam ci - odparłem równie cicho i w tej chwili wszelkie moje obawy zniknęły. Objąłem rękoma jego szyję i przyciągnąłem go jeszcze bliżej. Zacząłem palcami smyrać jego głowę, która nie miała po tak długim czasie nawet jednego włoska. Nie przeszkadzało mi to, jednak jeszcze ciężko było mi się do tego przyzwyczaić. Nie zaprzątając sobie dalej tym głowy, wpiłem się w jego usta, lecz on zdecydowanie mnie ugryzł w dolną wargę, a następnie wyznaczył pocałunkami ścieżkę od szyi do obojczyków. Jego wprawne dłonie ściągnęły ze mnie koszulę i rzucił gdzieś w kąt. Cicho zaprotestowałem, ponieważ była to moja ulubiona, ale moje protesty zostały skutecznie zagłuszone, gdy poczułem jak znęca się nad moimi sutkami.
- Ahh... - jęknąłem przeciągle na co on się tylko uśmiechnął i zaczął je ssać. Podobało mi się to. Podkurczyłem nogi i objąłem go nimi w pasie, lekko przesuwając nimi po jego pośladkach i żebrach. Wiedziałem, że to lubił. Jak się pod nim wiłem. Jak byłem taki bezbronny. Jak się o niego ocierałem. Zsunął wargi na mój mostek po czym zaczął sunąć językiem w dół, zahaczył nim o mój pępek, który zaczął drażnić. Cicho się zaśmiałem, ponieważ jednocześnie mnie łaskotało i sprawiało przyjemność. Gdy w końcu puścił moje nadgarstki, łapczywie wsunąłem dłonie pod jego bluzę i zacząłem badać strukturę jego ciała. Trochę zmizerniał i schudł po chorobie, ale nadal jego mięśnie były mocno zarysowane. Kąciki moich ust uniosły się. Zsunąłem przez głowę bluzkę i moim oczom ukazał się widok jego umięśnionego brzucha. Oblizałem językiem wargi.
- Aghh... - jęknąłem ponownie, ponieważ poczułem uścisk na moim kroczu. Spojrzałem na niego zdezorientowany, gdyż ten spryciarz już dobierał się do mojego rozporka.
Mruknąłem z niezadowoleniem, ponieważ tym razem to ja chciałem dać mu rozkosz. Wbiłem palce w jego plecy, przez co skupił swój wzrok na mnie. Przyciągnąłem go nogami bliżej siebie, gdy zbliżył twarz do mojej łapczywie zacząłem go całować. Wsunąłem język do jego ust i zacząłem wirować z jego językiem, który próbował dominować, lecz nie pozwoliłem mu na to. To ja byłem w tym mistrzem. A on moim uczniem. Uśmiechnąłem się, zacząłem drażnić jego podniebienie. Czując wibracje poczułem satysfakcje, że sprawiam mu przyjemność. Niepostrzeżenie zsunąłem nogami jego dresy, a moim oczom ukazały się bokserki w biało-niebieskie paski. Zamruczałem i wysunąłem język z jego buzi. Lekko pokąsałem jego wargi a on, jakby zmobilizowany moim działaniem, uczynił to samo z moimi spodniami.Poczułem jak się czerwienię pod jego bacznym spojrzeniem pełnym żądzy mojego ciała. Zawsze tak było. Odgarnąłem włosy z czoła i położyłem dłoń na jego piersi. Tam gdzie biło jego serce. W nierównym i szybkim tempie. Uśmiechnęliśmy się do siebie. Pocałował mnie. Tym razem delikatnie i z uczuciem. Odwzajemniłem pocałunek, lekko ściskając jego jędrny pośladek. Nawet sobie nie zdawał sprawy jaki jest przystojny.
W końcu zostałem nagi takim jak mnie pan Bóg stworzył na co on oblizał wagi i zaczął palcami sunąć po moim przyrodzeniu. Czułem jak przez moje całe ciało przechodzi dreszcz podniecenia. Jak całe moje ciało mówi: "Bierz mnie tu i teraz". Ale zbyt dobrze go znałem. Uwielbiał się ze mną droczyć i nie był z tych, co spełniają od razu życzenia. I to w nim kochałem.
- Saitamo... - wymamrotałem na jednym oddechu, ponieważ jego wargi i język działały cuda. Czułem jak mój członek staje się coraz większy i grubszy, jak jest wrażliwy. Jak zaczyna powoli eksplodować z nadmiaru doznań.
- Csii Genos, odpręż się - wyszeptał, by zaraz powrócić do sprawiania mi przyjemności, która łączyła się z męczarniami. Nie mogłem go dotknąć, nie mogłem popędzić. A on? Powoli realizował swój plan. W momentach kulminacji przestawał i czekał, z tym swoim dzikim uśmieszkiem, aż fala orgazmu odejdzie. W końcu po długim czasie pozwolił mi dojść z głośnym krzykiem. W końcu zdyszany opadłem na łóżko. Otarłem spocone czoło i spojrzałem na swojego ukochanego, a gdy położył się obok mnie, obróciłem się na bok i ucałowałem jego bark.
- Też chcę ci sprawić przyjemność Saitamo... - mruknąłem.
- Sprawiasz mi samym sobą. Jutro dobrze skarbie? - uśmiechnął się, jak gdyby nigdy nic i pocałował mnie w czoło. Wtuliłem się w jego bok i przymknąłem oczy. Po chwili gwałtownie wstał i spojrzał na mnie z niemą naganą w oczach jakbym był czemuś winny.
- Zakupy. Idę wszystko pochować - oznajmił. - Zdrzemnij się. Widzę, że szał zakupów ci nie służy.
- A żebyś wiedział. Ale muszę cię pilnować, by przypadkiem jakiś baran cię nie poderwał - burknąłem i wysunąłem dolną wargę na co roześmiał się i wyszedł. Ściągnąłem z siebie skarpetki i wsunąłem się pod kołdrę, następnie wtulając policzek w poduszkę i, nie wiedzieć kiedy, odfrunąłem w ramiona Morfeusza.

****


Obudziły mnie promienie słoneczne wpadające przez okno. Mruknąłem niezadowolony i obróciłem się na drugi bok. Dotknąłem dłonią stronę, na której powinien spać mój ukochany, lecz ta była zupełnie zimna i pusta. Otworzyłem oko najpierw prawe, a następnie lewe. Widząc nawet nie wgniecioną poduszkę burknąłem, domyślając się, że całą noc spędził na czytaniu książek. Z niezadowoleniem wygramoliłem się z łóżka i poszedłem pod prysznic. Umyłem się szybko, ubrałem czyste ubrania i poszedłem do małej biblioteczki. Widząc go tam czytającego, oparłem się o  framugę drzwi. Gdy w końcu mnie spostrzegł, uśmiechnął się.
- Cześć kochanie.
- Witaj skarbie. Ładnie to tak po nocach czytać?
- Przepraszam, ta książka mnie wciągnęła.
- To może chociaż jajecznicę zjesz i kawę wypijesz?
- Dobrze.
- Tylko nie sprawdzaj tych cholernych sprawdzianów przy śniadaniu - ostrzegłem zawczasu i wyszedłem z pomieszczenia. Gdy znalazłem się w kuchni, wyciągnąłem z lodówki kilka jajek, olej i szczypiorek. Wstawiłem patelnie na gaz, wlałem olej słonecznikowy, a następnie porozbijałem jajka nawet nie czekając, aż olej się nagrzeje.Trzeba było przyznać, że nie byłem zbyt cierpliwym człowiekiem. Pokroiłem szczypiorek na desce w drobny mak, wyciągnąłem z szafki sól oraz pieprz i od razu skorzystałem z tych potraw. Wstawiłem wodę, wyciągnąłem dwa kubki i wsypałem do nich rozpuszczalnej kawy. Schowałem opakowanie z olejem, wziąłem mleko. Przełożyłem jajka na drugą stronę i lekko pomieszałem, robiąc w ten sposób jajecznice. Uśmiechnąłem się sam do siebie i w tym samym momencie poczułem ciepłe ramiona Saitamy. Mój uśmiech automatycznie się poszerzył, obróciłem się lewym profilem w jego stronę.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, nie narzekam. A ty jak stoisz ze swoimi zadaniami domowymi?
- Emmm, no... Muszę jeszcze zrobić kilka.
- To po śniadaniu widzę cię z książkami i zeszytami. Ja w tym czasie w gabinecie posprawdzam sprawdziany uczniów i potem możemy gdzieś wyskoczyć.
- No dobra - jęknąłem i wyłączyłem gaz, widząc, że jajka są już zrobione. Kiedy usłyszałem pstryknięcie czajnika zalałem kawę, pomieszałem łyżeczką, a następnie wlałem mleko. To samo zrobiłem przy drugim naczyniu. Dwudziestopięciolatek pocałował mnie w policzek i zasiadł przy stole. Kubki postawiłem na blacie a jajecznicę rozdzieliłem do dwóch talerzyków. Posmarowałem kilka kromek chleba masłem i po chwili postawiłem jedzenie na stół. Zasiadłem na swoim stałym miejscu.


****


Zirytowany poszedłem do mojego małego pokoiku. Przeczesałem palcami moje blond włosy, które były jeszcze wilgotne po porannej kąpieli. Zasiadłem za biurkiem i zacząłem odrabiać matematykę. Lubiłem takie rzeczy, ale to nie znaczyło, że miałem chęci to robić. Po prostu szkoła mało mnie interesowała. Lecz Saitama miał rację. Widziałem jaki jest ze mnie dumny, gdy czasem przegląda w dzienniku nasze oceny. Miałem zamiar zrobić małą imprezę z okazji tego, że nie ma nawrotu choroby. A do tego misternego planu poprosiłem Sonica. Miałem nadzieję, że przyjdzie o czasie i nie będzie zanudzał mojego ukochanego. Niestety ostatnio często okazywał brak zainteresowania i musiałem powtarzać mu coś po kilka razy. Ze zrezygnowaniem pokręciłem głową i wróciłem do odrabiania lekcji. Po godzinie usłyszałem z salonu niepokojący hałas. Ze złym przeczuciem zerwałem się z fotelu i pognałem w miejsce, z którego dobiegł łoskot. Gdy znalazłem się w owym pomieszczeniu, stanąłem najpierw jak wryty, widząc leżącego na ziemi, nieprzytomnego mężczyznę. Po chwili podbiegłem i zacząłem sprawdzać puls. Kiedy go wyczułem, poczułem ulgę, lecz nie na długo. Zacząłem nerwowo przeszukiwać kieszenie, gdy w końcu znalazłem urządzenie wystukałem numer telefonu do pogotowia i zadzwoniłem. W kilku krótkich zdaniach wytłumaczyłem o co chodzi. Zapewnili mnie, że niebawem będą. Rozłączyłem się i ułożyłem sobie jego głowę na swoich kolanach. Zacząłem się trząść. Nie wiedziałem co się dzieje. Dlaczego zemdlał? Co mu się stało? Miałem w myślach totalny mętlik i mnóstwo pytań. Otrząsnąłem się i wybrałem numer przyjaciela.
- Cześć Sonic.
- Cześć Genos. Co jest? Miałem być dopiero na czternastą. Stało się coś?
- Saitama zemdlał... Nie wiem co mu się stało. Zaraz ma przyjechać karetka... Nieaktualne... - mówiłem to wszystko urywanymi zdaniami oraz na jednym wdechu. Nie potrafiłem logicznie myśleć, ani się na niczym konkretnym skupić. Z letargu wyrwał mnie zaniepokojony głos czarnowłosego.
- Spokojnie Genos. Zaraz będę i pojedziemy razem do szpitala. Dobrze?
- Dobrze - jęknąłem i rozłączyłem się. Oparłem swoje czoło o czoło mego chłopaka, które było znacznie cieplejsze. A może nawet rozpalone? Sam nie wiedziałem. Swoimi trzęsącymi się dłońmi ująłem jego, lekko opaloną i zacisnąłem na niej palce. Poczułem jak po policzku spływa mi jedna, samotna łza. Nie chciałem go stracić. Nie wiem czy bym to przeżył. Po nieznośnych kilku minutach, które trwały dla mnie jak wieczność, usłyszałem głos, który sprawił, że moje serce zabiło szybciej. Ułożyłem ostrożnie głowę starszego od siebie chłopaka i pognałem w stronę drzwi.Natychmiast się przy nich znalazłem, szarpnięciem klamki otworzyłem drzwi, a moim oczom ukazało się dwóch sanitariuszy. Kiwnąłem głową i szybkimi krokami zmierzałem do salonu. Obserwowałem z uwagą, co robią. Skubiąc nerwowo bluzkę podszedłem do jednego z nich.
- C-co z nim? - zapytałem pełen niepokoju. Czując jak zielone tęczówki przeszywają mnie na wskroś, mimowolnie zadrżałem. Słysząc, że jeszcze nic nie wiedzą powiedziałem, że jakiś czas temu miał raka i może to nawrót. Podałem im imię i nazwisko lekarza prowadzącego.
- Dziękuję - szepnąłem w pustkę, ponieważ ich już nie było. Ubrałem na siebie byle jaką bluzę, buty. Zamknąłem drzwi i usiadłem na ganku oczekując przybycia przyjaciela. Długo to nie trwało. Może z dwie czy trzy minuty poźniej przyjechał. Po tym jak zaparkował samochód szybko wysiadł z auta i podbiegł ku mnie. Spojrzałem na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Co jest Genosu? Lekarze wiedzą co z nim?
- N-nie. Jeszcze nic nie wiadomo. W szpitalu są większe szanse na uzyskanie jakiś informacji... - mruknąłem i wstałem ze schodów. Schowałem dłonie do kieszeni i ruszyłem w stronę audi. Wsiadłem i zapiąłem pasy. Czułem się jakbym był jakimś cholernym automacie. Jeszcze sam się sobie dziwiłem, że nie wpadłem w histerię. Spojrzałem na zaniepokojoną twarz kumpla i wzruszyłem ramionami. Ten nie czekając dłużej również zapiął pasy i ruszył w stronę szpitala. Czując dłoń przyjaciela na swoim ramieniu było mi raźniej. Nerwowym krokiem szedłem w stronę pokoju, w którym urzędował lekarz prowadzący Saitamy. Gdy się pod nim znalazłem przełknąłem nerwowo ślinę i zapukałem. Słysząc donośne "wejść" spojrzałem raz jeszcze na przyjaciela i wszedłem. Rozejrzałem się po małym aczkolwiek przytulnym pomieszczeniu, następnie skierowałem wzrok na czterdziestopięciolatka, który dobrotliwie się uśmiechał. Zawsze odkąd pojawiłem się tu po raz pierwszy. Niepewnie zająłem miejsce naprzeciw niego.
- Co z Saitamą?
- spytałem od razu.
- To ty nic nie wiesz Genos?
- C-co? A-ale co? - Spojrzałem na niego ze zdziwieniem, a mój oddech stał się nierówny. Nie wiedziałem czego się spodziewać, lecz jedno wiedziałem na pewno - mój chłopak musiał coś wiedzieć i ukrywał prawdę przede mną. Zmarszczyłem brwi i z niepokojem obserwowałem jego wargi.
- U twojego chłopaka jakieś cztery miesiące temu zdiagnozowano nawrót raka mózgu. Niestety, nieoperacyjny.
- Ale jak to?! - wykrzyknąłem a ręce ponownie zaczęły mi się trząść. Nie tego się spodziewałem przychodząc tutaj. Co najwyżej jakiejś choroby, uleczalnej. Nie czegoś takiego. Nie tego, że mój ukochany okłamywał mnie przez cały ten czas. Czułem jak powieki mnie szczypią. Zamrugałem kilkakrotnie.
- Czyli ci nie powiedział... Mówiłem mu, aby to zrobił. W końcu tyle razem przeszliście...
- Cholera! - przekląłem i uderzyłem pięścią w swoje udo. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nie byłem na to gotowy. Ale czy można być kiedyś gotowym na śmierć ukochanej osoby? Chyba nie. Przynajmniej ja tak sądziłem. Czułem się w tym momencie zdradzony i oszukany. Bo jak mógł to przede mną zataić? Sprawić, że wyszedłem na idiotę? Na egoistę? Zacisnąłem bezwiednie dłonie. Zachciało mi się wyć z bezsilności. Dopiero teraz puzzle zaczęły składać się w logiczną całość. Te jego nagłe wyjścia, przesiadywanie w gabinetach, brak zainteresowania. Idiota ze mnie i tyle. Spojrzałem się na mężczyznę zamglonym wzrokiem.
- M-mogę go odwiedzić?
- Tak, ale na krótko. Za kilka dni go wypiszemy. Musi zostać u nas na badaniach.
- Badaniach? Przecież wszystko jest już jasne - wyszeptałem zdziwiony i otarłem rękawem policzki. Nie chciałem, by Sonic widział mnie w takim stanie. Pociągnąłem nosem i zerknąłem na siwowłosego mężczyznę poważnym wzrokiem.
- Zgadza się, ale musimy sprawdzić, czy nie ma przerzutów. Cztery miesiące temu dawaliśmy mu pół roku.
- Pół roku? - wyszeptałem, by po chwili ponownie powiedzieć:
- Czyli to oznacza jeszcze dwa miesiące tak?
- W najlepszym przypadku, Genos.
- Rozumiem - mruknąłem zrezygnowany. Pożegnałem się z doktorem i, powłóczając nogami, wyszedłem z pokoju. Od razu znalazł się przy mnie czarnowłosy. Wtuliłem się w jego ramiona i zacząłem płakać. Wiedziałem, że mnie nie wyśmieje. Jedynie będzie próbować pocieszyć.
- Co z nim?
- Nieuleczalny nawrót raka - załkałem i wtuliłem twarz w jego ramię. Nie miałem siły. Wszystkie uleciały ze mnie w tamtym pokoju. Nie wiedziałem czy dam sobie z tym wszystkim radę. To było dla mnie za dużo jak na jeden dzień. Poczułem jak kolana się pode mną uginają, lecz Sonic w porę mnie złapał i mocno przytulił.
Chwilę później siedziałem już na krzesełku i popijałem zimną wodę. Spojrzałem się na przyjaciela.
- Co powinienem zrobić?
- Idź do niego, porozmawiajcie... Przecież go kochasz.
- Kocham go, ale nie mogę uwierzyć, że tak okrutnie mnie okłamał. Przeszlibyśmy przez to razem - warknąłem, lecz wyszedł z tego żałosny skowyt. Potarłem wierzchem dłoni czoło.
- Nie chciał cię obarczać swoją chorobą, to zrozumiałe. Zwłaszcza, że sam sobie wtedy ledwo dawałeś radę. No idź do niego. - Wstałem i zerknąłem na niego bojaźliwie, jakby spadł z kosmosu. Zrezygnowany westchnąłem, rozejrzałem się zdezorientowany po korytarzu, który był pusty, nie licząc naszej dwójki. Sonic, nie czekając dłużej, popchnął mnie lekko do przodu, szepcząc przy tym do ucha:
- Pokój 203. Na koniec korytarza, po lewej stronie. - Nie pytając już o nic wzruszyłem ramionami i ruszyłem we wskazanym mi kierunku. Wolałem nie wiedzieć jak zdobył tę informację. Bo on zawsze był dobrze poinformowany. Po trzech jakże długich minutach dotarłem do konkretnej sali. Położyłem dłoń na klamce i po chwili czekania wszedłem, nawet nie pukając. Spojrzałem na leżącego Saitamę i poczułem jak moje serce zamiera. Zamknąłem za sobą drzwi i już po chwili byłem przy jego boku. Nie potrafiłem się gniewać na niego, ale czułem złość.Na niego i na siebie. Na siebie, że nic nie zauważyłem, a na niego, że przez tak długi czas mnie okłamywał. Widząc jak otwiera powieki czułem się niczym najszczęśliwszy człowiek na świecie. Dosłownie. Przysunąłem sobie krzesełko i na nie opadłem.
- Cześć kochanie. Jak się czujesz?
- Już wiesz?
- Tak. Rozmawiałem z Twoim prowadzącym. O wszystkim mi powiedział... Nie rozumiem jednego, jak mogłeś mi nic nie powiedzieć? Przecież wiesz, że bym trwał u twojego boku...
- Nie chciałem cię tym obarczać. Wystarczająco dużo masz swoich kłopotów...
- Jakich kłopotów? Przy twoim to pikuś. Jak zwykle wolisz wszystko przyjąć na swoje barki niż obarczać innych. Kretyn - warknąłem i założyłem rękę na rękę. Nie umiałem się powstrzymać by mu tego nie wytknąć.
- Przepraszam, masz rację. Powinienem ci o tym powiedzieć. - Słysząc nutę zrezygnowania w jego głosie spojrzałem się już na niego łagodniej. Momentalnie cała złość zniknęła. Wsunąłem dłoń w jego i splotłem nasze ręce.
- Kocham cię Saitamo, jesteś dla mnie cholernie ważny.
- Wiem, ja ciebie też Genos. Cieszę się, że spotkałem kogoś takiego jak ty. Dziękuję, że przez ten cały czas przy mnie byłeś i dalej jesteś.
- Nic nie mów - szepnąłem i lekko musnąłem jego wargi. Nasza samotność nie trwała zbyt długo, ponieważ po jakimś czasie zjawiła się pielęgniarka i wyprosiła mnie z sali. Pożegnałem się z ukochanym, życząc mu udanego dnia, gdyż później nie było już odwiedzin. A wiedziałem, że nie mogłem Haiyku prosić o zgodę na nocowanie. Raz już mu się oberwało i nie chciałem mu sprawiać problemu. Wyszedłem z pokoju z wyprostowanymi ramionami, lecz gdy znalazłem się już na korytarzu, przygarbiłem się i walnąłem pięścią w ścianę. Czułem się taki bezsilny wobec choroby mojego chłopaka. Zamrugałem, by powstrzymać łzy. Gdy to mi się udało ruszyłem wzdłuż korytarza, gdzie prawie na samym jego końcu dzielnie czekał na mnie przyjaciel. Po kilkunastu minutach znalazłem się obok niego, ale zamiast się zatrzymać, szedłem dalej. Potrzebowałem powietrza. Dużo tlenu. I spokoju. Za mną dreptał długowłosy, lecz chwilowo nie zwracałem na niego uwagi. Gdy znalazłem się już na dziedzińcu oparłem się o mur, przymknąłem powieki. Czując jak najlepszy przyjaciel ściska moją dłoń, odwzajemniłem uścisk. Tego w tym momencie potrzebowałem. Bliskości drugiego człowieka.
- Wracajmy - mruknąłem.
Następnego dnia obudził mnie nieznośny dzwonek telefonu. Powinienem go zmienić pomyślałem i zwlekłem się z kanapy. Podszedłem do fotela gdzie znajdowały się moje jeansy i wyciągnąłem z nich komórkę. Widząc numer telefonu poczułem jakby czas stanął. Miałem cholernie złe przeczucia. W końcu nie dzwonią od tak ze szpitalu. Niepewnie odebrałem połączenie i jeszcze niepewnie przyłożyłem telefon do ucha.
- T-tak?
- Pan Genos?
- Z-zgadza się. Coś z Saitamą? - wyszeptałem niemal niesłyszalnie lecz rozmówczyni po drugiej stronie jakimś cudem usłyszała moje pytanie, bo od razu na nie odpowiedziała, a moje żyły zmroził lód.
- Niestety pan Saitama nie  żyje. Musi pan przyjechać po jego rzeczy osobiste. I zostawił dla pana list. - dalszej części nie słyszałem. Stałem jak wryty. Gdy połączenie się zakończyło opadłem na kolana, a z moich oczów skapywały łzy jedna za drugą. Z ust wyrwał się krzyk.
- Nieee! - skuliłem się na podłodze. Czułem jak rozpadam się na malutkie kawałeczki. Nie mogłem uwierzyć, że umarł tak szybko. Nawet nie zdążyłem się z nim pożegnać jak należy. Nie byłem przy nim jak umierał. Miałem tylko nadzieję, że bezboleśnie. We śnie. Że nie cierpiał. Ku mojej uldze jak i rozpaczy do pokoju przybiegł Sonic zaniepokojony moim krzykiem. Widząc mnie skulonego podbiegł i przytulił. A ja? Łkałem i przeklinałem. Nie umiałem inaczej. Nie myślałem o sobie nigdy jak o słabym człowieku, wręcz przeciwnie. Teraz dopiero poczułem jaki jestem słaby i kruchy. Śmierć ukochanych osób jest bolesna lecz nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak. W końcu bez siły i bez łez znieruchomiałem. Cały czas nie docierało do mnie to co mówił od czasu do czasu mężczyzna. Przymknąłem powieki. Trwałem tak póki zachodzące słońce nie powiedziało mi, że jest późno. Że muszę tam jechać. Spojrzałem na Sonica który cały czas był przy mnie. Nawet na sekundę nie zostawił mnie samego. Byłem mu wdzięczny.
- Zawieziesz mnie tam? - spytałem drżącym głosem lecz gdy skinął głową minimalnie drgnęły mi kąciki ust.
- Jasne, ubieraj się i jedziemy. - kiwnąłem głową i chwiejnie wstałem z podłogi. Nic dzisiaj nie jadłem. Czułem się osłabiony. Ubrałem na siebie spodnie, ubrałem koszulkę z poprzedniego dnia, skarpetki. Przeczesałem ręką byle jak włosy i poszedłem ubrać buty i bluzkę. Gdy to zrobiłem wyszedłem przed dom. Po chwili dołączył do mnie mężczyzna i razem poszliśmy do auta. W czasie podróży milczeliśmy. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę, co powiedzieć. Zresztą byłem wdzięczny przyjacielowi, że o nic nie pytał. 20 minut później znajdowaliśmy się pod dobrze znanym mi miejscu. Wysiadłem z auta i pobiegłem do wejścia. Nie zawracałem sobie głowy niczym innym. Miałem nadzieję, że ujrzę go chodź ostatni raz. Znalazłem się w recepcji.
- Dobry wieczór. Gdzie mogę odebrać rzeczy Saitamo?
- Ah to pan jest Genos? Proszę za mną. - poszedłem za nią niczym szmaciana kukła. Czułem się jak na autopilocie. Gdy wręczyła mi worek z jego ubraniami oraz list nie wytrzymałem i ponownie się rozpłakałem. Podziękowałem i ruszyłem ku wyjściu. Na zewnątrz czekał na mnie Sonic. Kiwnąłem mu głową i usiadłem na schodach. Drżącymi dłońmi bawiłem się listem. Nie miałem siły tego czytać. Podałem go Sonicowi.
- Przechowasz go dla mnie?
- Jasne. - niepewnie wziął go do ręki lecz szybko zniknął w kieszeni jego kurtki.


****


Minęło kilka dni odkąd miałem w dłoniach ten cholerny list. A teraz? A teraz stałem nad trumną ukochanego pełen złości i żalu na cały świat. Obok mnie stało kilka osób które znało mojego ukochanego. Nie było nas dużo. Zresztą i tak mnie to nic obchodziło. Nic nie mogło ukoić mojego bólu po jego stracie. Może z czasem. Może i moje serce kiędyś ukoi czas. Ale nie zapowiadało to się zbyt szybko. Nawet nie zarejestrowałem kiedy reszta zaczęła się rozchodzić. Kiedy trumna Saitamo została przykryta piachem. Kiedy zostałem tylko ja i mój przyjaciel. Stałem wpatrzony gdzieś w dal. Nawet nie pamiętałem całej tej uroczystości. Jedynie jakieś urywki. Byłem niczym w transie. Zacisnąłem szczękę i w końcu dopiero przyklęknąłem i położyłem jedną jedyną różę na jego nagrobku. Mogło się wydawać, że jestem skąpy. Wcale nie. Ta róża była symbolem mojej miłości do niego. Wyrażała wszystko co do niego czuję. Mogłem kupić tysiące róż lecz on i tak by wiedział co czuje. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Wiatr zawiał rozwiewając moje już za długie włosy. Może mi się wydawało lecz wiatr szeptał właśnie do mnie.
- "Genos nie poddawaj się, uśmiechaj się, żyj. Ja zawsze będę obok. W Twoim sercu. Tylko proszę Cie, nie zamykaj się. Pamiętaj, że Cię kocham" - zamrugałem powiekami zdziwiony, zerknąłem na towarzysza lecz jego twarz wyrażała głęboki żal i stratę, westchnąłem i ruszyłem.
- Chodź. Zawieziesz mnie tutaj po lekcjach?
- Tak.

Beta: Ania G. i końcówka Wiktoria B.

5 komentarzy:

  1. Poplakalam sie na sam koniec. Ale notka na prawde dobra :) Czekam na nastepne

    OdpowiedzUsuń
  2. Tekst nie powinien być wyśrodkowany, a wyjstowany, tzn. pisany od brzegu do brzegu.
    Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety tekst mam już automatycznie wyśrodkowany w szablonie, ale postaram się to zmienić. Dziękuję i pozdrawiam.

      Usuń
  3. Łaał, serio bardzo dobre opowiadanie. Dosłownie przed chwilą skończyłam je czytać i leżę sama w pokoju i płaczę jak głupia xD Naprawdę bardzo się wyruszyłam . Oby tak dalej! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest takie piękne, że właśnie leże i płacze jak dziecko. Czekam jeszcze na inne opowiadania i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń