sobota, 20 lutego 2016

SasuNaru: Koszykówka.









Witajcie. Mam przyjemność zaprezentować wam nowego oneshota SN. Liczę na to, że pomysł się spodoba i przyjmiecie go z radością.
Chciałam poinformować iż jest szansa, że pojawi się zupełnie nowe opowiadanie ; > Na razie nie będę zdradzała szczegółów. Niebawem będzie więcej informacji co do powstania tegoż opowiadania :)
Przypominam o moim 2 blogu: www.uwiedzionenadziejerin.blogspot.com
Miłej lektury.


Gdy upadłem na ziemie, momentalnie się skrzywiłem. Czułem, jak po moim ciele przebiega niewidzialne stado niedźwiedzi. Skuliłem się i objąłem ramionami moje prawe kolano. Bolało jak diabli. Zacisnąłem na moment powieki, a gdy je otworzyłem, dostrzegłem, jak w moją stronę biegnie grupa ludzi. A wśród nich mój Sasuke. Był moim trenerem. A żeby być dokładniejszym: trenowałem pod jego okiem koszykówkę.
Pamiętam, że gdy pierwszy raz wszedłem na salę gimnastyczną i go ujrzałem, od razu postanowiłem, że to on będzie moim nauczycielem wychowania fizycznego. I tak się stało. Szybko wypytałem znajomych, czego naucza i się zapisałem. I w taki oto sposób od dwóch lat gram i jeżdżę na zawody.
Już po chwili obok mnie stało kilku sanitariuszy, którzy delikatnie dotykali moje ciało. Zdawałem sobie sprawę, że Sasuke to nie odpowiada. I podobało mi się to. Wziąłem głęboki oddech, lecz gdy poczułem dotyk na kolanie, gwałtownie wypuściłem powietrze i syknąłem.
- Auć.
- To nie wygląda poważnie. Zwykłe stłuczenie, ale jedno jest pewne - nie może już grać. - Słyszałem ich słowa jak przez mgłę. Moje oczy były utkwione w onyksowych tęczówkach, które mnie hipnotyzowały. Niczym księżyc. Zaraz potem spojrzałem na twarz Sasuke, twarz wykrzywioną gniewem.
Szybko się zerwał i ruszył do sędziego. Wiedziałem, że będzie się wykłócał. Zawsze tak było, gdy to ja leżałem na ziemi, gdy musiałem zejść z boiska. To nie znaczyło, że inni moi przyjaciele z drużyny byli mniej otoczeni troską. O nich też wykłócał. Lecz o mnie w ten szczególny sposób.
Uśmiechnąłem się pod nosem, pomimo bólu i pozwoliłem dwóm mężczyznom mnie podnieść. Objąłem ich ramionami i w ten sposób po chwili dokuśtykałem na ławkę zawodników rezerwowych. Opadłem ciężko na drewnianą ławeczkę i poddałem się zabiegom, lecz moje spojrzenie było utkwione w czyichś plecach. Lekko umięśnionych przy szczupłej sylwetce.
Minimalnie się skrzywiłem, gdy poczułem chłód sprayu na stłuczenia. Po kilku minutach podszedł do mnie Sasuke i przysiadł obok. Skubałem w milczeniu dolną wargę. Czułem się winny temu, że musiałem zejść z boiska.
- Nie przejmuj się, Naruto. To nie jest twoja wina.
- Jak mam się nie przejmować? Przeze mnie możemy stracić szansę na mistrza - wykrzyknąłem i zacząłem wymachiwać dłońmi. Lecz szybko moje ręce zostały unieruchomione przez długie palce pana Uchihy, chwytające za nadgarstki. Zmrużyłem oczy i spojrzałem na niego ze złością.
- Puść mnie - warknąłem cicho. Tak by nikt nas nie usłyszał. Lecz mój trener tylko pokręcił przecząco głową.
Gdy już się uspokoiłem, puścił mnie. Spojrzałem na niego z niemym wyrzutem i potarłem dłonią najpierw prawy, a następnie lewy nadgarstek.
- Później porozmawiamy. Idę do drużyny. Nie ruszaj się stąd.
- Ciekawe jak miałbym się ruszyć – sarknąłem, lecz posłusznie zostałem na miejscu.
Zgarbiłem plecy i obserwowałem zmagania mojej drużyny. Byłem wściekły, że nie mogę dalej grać. Nawet nie zauważyłem, kiedy obok mnie przysiadła się Tenten. Uniosłem brew i kątem oka spojrzałem na jej ładną twarz.
- Cześć. Co tutaj robisz?
- Cześć, Naruto. Przyszłam zobaczyć, jak Neji sobie radzi. Nie spodziewałeś się mnie, prawda? - Widząc jej uśmiech, potargałem dłonią moje blond włosy i z zakłopotaniem posłałem jej uśmiech. Miała rację. Nie byłem przekonany co do plotek, które krążyły po korytarzach naszego liceum, ale teraz okazało się, że są prawdziwe. Kiwnąłem głową, jednak nic nie powiedziałem.
Razem w milczeniu obserwowaliśmy mecz, który zakończył się remisem. Zacisnąłem dłonie w pięści. Ostatni raz spojrzałem na rudzielca, który mnie sfaulował. Miałem zamiar się z nim rozprawić w dogrywce. Nie miałem zamiaru mu tego darować.
Gdy wszyscy się rozeszli, podeszła do mnie moja drużyna, a zarazem moi przyjaciele. Szeroko się uśmiechnąłem i podrapałem z zakłopotaniem po głowie.
- Dobrze było - powiedziałem nie do końca szczerze, co wyczuł Shikamaru, bo zaraz uśmiechnął się w moją stronę z odrobiną kpiny.
- Tak? A te gromy bijące z twoich oczu? Gdyby mogły, toby całe boisko zmiotły z powierzchni ziemi. - Na te słowa wszyscy się zaśmialiśmy. Nawet Tenten, o której zupełnie zapomniałem. Zmierzwiłem sobie włosy na karku i zerknąłem na Uchihe, który w milczeniu przysłuchiwał się naszej wymianie zdań.
- A pan, panie profesorze, co myśli na ten temat?
- Myślę, że następnym razem skopiemy im tyłki. A ty, Uzumaki, musisz się przyłożyć, dlatego będziesz odbywał indywidualne treningi. - Na te słowa moi przyjaciele zaczęli buczeć. Wkurzony, zmiąłem przekleństwo w ustach. Spróbowałem wstać, lecz noga nadal mnie bolała, więc bezwładnie opadłem z powrotem na ławeczkę. Skrzywiłem się i spojrzałem z wyrzutem na Kibe.
- Pomożesz mi?
- Jasne. Już się tak nie denerwuj, Naruto.
Prychnąłem w odpowiedzi pod nosem i oparłem się o niego. Nawet nie spojrzałem na Sasuke. Byłem na niego wściekły. Nie rozumiałem, jak mógł publicznie zaproponować mi treningi. W dodatku bez konsultacji ze mną. Gdy znalazłem się w szatni, wziąłem szybki prysznic, ubrałem niebieską koszulę oraz czarne jeansy. Po chwili założyłem też trampki, a torbę zarzuciłem na lewe ramie. Poczekałem, aż i Kiba się ogarnie i wspierany na jego ramieniu pokierowałem się do wyjść. Lecz, jak na złość, przed nami pojawił się trener. Wiedziałem, co zaraz nastąpi.
- Kiba, ja już pomogę Naruto. Odwiozę go do domu, a ty leć, bo widziałem, że tata na ciebie czeka.
- Tak jest, trenerze! Do jutra, Naru!
- Do jutra – burknąłem, patrząc na jego oddalające się plecy.
Chcąc nie chcąc, objąłem kark Sasuke ramieniem, ale czując jego dłoń na moich plecach, mimowolnie zadrżałem. Zawsze tak na mnie działał. Wystarczyło, że mnie dotknął.
Gdy byliśmy już w jego aucie, zapiąłem pasy, a policzek oparłem o zimną szybę. Słowem się nie odzywałem, mimo iż emocje we mnie buzowały. Miałem ochotę na niego nakrzyczeć.
Kiedy wsiadł do samochodu, spojrzał się na mnie zatroskanym wzrokiem.
- Wszystko w porządku, Naruto?
- Jak widać - mruknąłem i spojrzałem za okno na brudny asfalt, który momentami miał małe wgniecenia.
- Ejj.. - Cichy szept z jego warg zdziwił mnie. Dotknął mojego kolana, a potem splótł palce z moimi. Automatycznie mój wzrok spoczął na naszych rękach. Nigdy tego nie robił. Przynajmniej dopóki nie znaleźliśmy się u niego w domu czy gdzieś za miastem.
Podniosłem głowę i spojrzałem się na jego twarz.  Była zatroskana. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w w moim buncie. Przecież nie miał prawa.
Wyrwałem niechętnie dłoń i spojrzałem na niego.
- Nie musiałeś - warknąłem. Dzielnie patrzyłem w jego oczy, które w tym momencie wyrażały niezrozumienie. Wzruszyłem ramionami i wygodniej oparłem się o fotel.
- O co ci chodzi, Naru? - Słysząc pieszczotliwy ton w jego głosie, miałem ochotę się uśmiechnąć. Jednak mocno zacisnąłem wargi w wąską kreskę, by tego nie uczynić. Nie mogłem ulec. Nie teraz. Nienawidziłem, jak ktoś mi coś nakazywał. Rządził się w moim życiu.
- Cholera - mruknąłem i zacisnąłem dłonie. Uderzyłem pięścią w zdrową nogę i spojrzałem na nauczyciela z furią. Nie obchodziło mnie, że jest moim chłopakiem. Po prostu musiałem to z siebie wyrzucić.
- Chodzi o to, że się rządzisz w moim życiu. Nawet nie spytałeś, czy chce te pieprzone treningi. Za kogo ty się uważasz, Uchiha?! - warknąłem i przybliżyłem swoją twarz tak, że niemal stykaliśmy się brodami. Zmarszczyłem brwi, a moje policzki przybrały odcień dojrzałego buraka. Miałem to gdzieś do momentu, gdy nasze wargi się spotkały. Przez chwilę byłem niczym sparaliżowany. Poddałem się jego pocałunkom lecz po chwili otrząsnąłem się i agresywnie zacząłem je oddawać, a nawet walczyć o dominacje. Mimo świadomości, że przegram, próbowałem. Kilka minut później opamiętałem się, oderwałem się od niego i spojrzałem z wyrzutem.
- Co ty wyprawiasz, Sasuke?! Ktoś mógł nas przyłapać - mruknąłem z zawstydzeniem. Musiałem sam przed sobą przyznać, że podobało mi się to. Nie bacząc na konsekwencje, całował mnie w publicznym miejscu. Nawet sobie nie mógł wyobrazić, jak bardzo tego pragnąłem.
- I co z tego? Zależy mi na tobie. Zrozum to, Naruto. Martwię się o ciebie... A co do tych indywidualnych treningów... Widziałem, że byłeś wściekły. Na pewno chcesz się odegrać ,prawda? Mamy miesiąc, byś się poprawił. Pamiętaj, że w szkole jestem twoim nauczycielem, nie chłopakiem, muszę więc decydować obiektywnie. O tobie i twoich treningach. Nie patrz tak na mnie, Naruto. Nie zmienię zdania. Jutro po lekcjach widzimy się na sali.
Po tych słowach odwrócił się ode mnie, odpalił silnik i wyjechaliśmy z parkingu. Patrzyłem na niego nadąsany, ale nie odezwałem się więcej. Musiałem przemyśleć to, co powiedział. Było w tym trochę racji, co nie znaczyło, że przyznam to na głos.
Patrzyłem przez szybę, gdy usłyszałem donośne burczenie w brzuchu. Spojrzałem na winowajce z wyrzutem jak i z zawstydzeniem. Nie minęła minuta, a w samochodzie zabrzmiał śmiech Sasuke.
- Widzę, że ktoś zgłodniał. Może pojedziemy do mnie i coś ugotuje?
- Ale coś dobrego, rozumiem?
- A czy ja kiedykolwiek upichciłem coś niedobrego? - Na te słowa wybuchnąłem śmiechem. Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Cała ta złość gdzieś się ulotniła. Nie chciałem wiedzieć gdzie. Po prostu cieszyłem się, że już mi przeszło.
- I porządnie założę ci opatrunek. Co za memeja ci go zakładała, to ja nie wiem - mruknął pod nosem, ale ja już nie słuchałem. Byłem szczęśliwy, że tak się o mnie troszczy, że mnie kocha. Z ufnością oparłem się o jego ramię i przymknąłem powieki. Czułem, jak z początku się spina, lecz zaraz rozluźnił się i mruknął coś pod nosem. Nie słyszałem co. Zresztą czy to ważne? Najzwyczajniej w świecie czułem się szczęśliwy. Nie ważne, że jest o dziesięć lat starszy. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa i miłość, której tak mi brakowało w bidulu. Tak, nie miałem łatwego życia. Od dziesiątego roku życia byłem sam. Bez rodziców. Zginęli w wypadku samochodowym.
Myślałem, że nic już mnie dobrego nie spotka w życiu, dopóki w szkole nie pojawił się on. Anioł śmierci,który dla mnie stał aniołem życia. Od roku spotykaliśmy się po kryjomu.
Nazywałem dom dziecka domem, bo po części nim był. Drugim domem zaś był dom mojego trenera. Nie czułem się ani trochę skrępowany. Za rok będę mógł już opuścić szare mury przytułku. Z rozmyślań wyrwał mnie przyjemny dla ucha głos.
- O czym myślisz, kochanie?
- Zastanawiam się, co będzie, jak za rok opuszczę dom dziecka. Jak sobie poradzę.
- Przecież masz mnie, zamieszkamy już legalnie u mnie.
- Jak mnie tak długo zniesiesz, to okej. - Zaśmiałem się, przez co Sasuke zmierzwił mi włosy. Spojrzałem na niego z wdzięcznością, bo pomimo nawału pracy, zawsze znajdywał dla mnie czas. Przymknąłem powieki, nie wiedząc kiedy zasnąłem.


****


Przewróciłem się na drugi bok i cicho zamruczałem. Wtuliłem twarz w poduszkę, lecz po chwili mnie coś tknęło. Przecież zasnąłem w samochodzie Uchihy, to skąd wzięła się poduszka. Zirytowany, zmarszczyłem brwi i wróciłem do pozycji, w której znajdowałem się wcześniej. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po przyciemnionym pomieszczeniu. Kolano jeszcze trochę pulsowało bólem, lecz w tym momencie miałem to najzwyczajniej gdzieś.
Moim oczom ukazał się siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Podparłem się łokciem o kanapę, a dłoń wsunąłem w moje już nieco za długie włosy.
- Witaj, Sasuke.
- Witaj, śpiochu. Wyspany?
- Wyspany. Dzięki, Sasuke. Tego mi było trzeba. - Uśmiechnąłem się i dźwignąłem z szarej wersalki. Zsunąłem nogi na podłogę i mimowolnie spojrzałem na opatrunek. Uniosłem kąciki warg do góry i pokręciłem z rozbawieniem głową. Przeniosłem wzrok na swojego chłopaka.
- Wariat – powiedziałem z rozbawieniem. - To co dobrego ugotowałeś?
- Sushi. Co ty na to? - Poruszył swoimi czarnymi brwiami, na co wybuchnąłem śmiechem.
Zarzuciłem na siebie bluzę i lekko kulejąc podreptałem do kuchni, gdzie unosił się apetyczny zapach ryby z ryżem oraz aromat kawy. Mruknąłem pod nosem i zasiadłem przed stołem. Wziąłem pałeczki w palce i kawałek ryby, który włożyłem sobie do ust i cicho zamruczałem, delektując się.
- Mmmm przepyszne. Jednak masz talent kulinarny, a tak się marnujesz. Oj ,nie dobrze. - wymruczałem, jednocześnie dalej przeżuwając posiłek. Na moje słowa na twarzy mojego ukochanego pojawił się kpiący uśmiech.
- Rozumiem, że ty zadbasz o to bym się nie zmarnował?
- A żebyś wiedział! Jak wyjdę z bidula to żądam śniadań do łóżka!
- Chyba śnisz, Uzumaki!
- A nawet gdyby, to co? Nie możesz swojemu aniołkowi śniadania do łóżka zrobić?
- Akurat aniołkowi - mruknął z przekąsem, na co prychnąłem i zająłem się swoim obiadem. A może kolacją. Nie wiedziałem, jak mam to traktować. Sam przed sobą jednak przyznałem, że był to miły gest. Podobało mi się, jak Sasuke o mnie dbał.
Gdy skończyłem swój posiłek, odsunąłem pusty talerz od siebie i upiłem kilka łyków mojej ulubionej rozpuszczonej kawy. Oblizałem językiem wargi i przeniosłem spojrzenie na zegar, który wskazywał za pięć osiemnasta. Zmarszczyłem nos.
- Zaraz muszę się zbierać - jęknąłem niezadowolony. Nie chciałem wracać. Tutaj czułem, że żyłem. Jednak wiedziałem, iż powrót jest nieunikniony. Sasuke na moje słowa minimalnie się uśmiechnął, wstał i podszedł do mnie. Mocno mnie przytulił, a ja wtuliłem się w jego ramiona, palce zaciskając na jego sweterku.
- Też nie chcę byś stąd uciekał. Ale póki chodzisz do tej samej szkoły, w której ja pracuję i na odwrót, nie możemy razem mieszkać.
- To może się przeniosę? - Spojrzałem na niego z nadzieją, że może tym razem go przekonam lecz jego decyzja była nieugięta. Już wiedziałem, co zaraz powie.
- Naru... wałkowaliśmy ten temat tysiąc razy. Dobrze wiesz, że nie możesz. Przynajmniej w szkole mam na ciebie oko i cię trenuje. Masz zadatki na koszykarza pomimo swojego metr siedemdziesiąt sześć wzrostu. Nie marnuj tego. Poradzimy sobie jeszcze przez ten czas. - Odsunął moją twarz od swojego torsu.
Poczułem jego wargi na swoim czole, przez co na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Kochałem ten gest. Sprawiał, że czułem się bezpieczniejszy i szczęśliwszy. Zrezygnowany kiwnąłem głową.
- No dobrze. To teraz zawiozę cię do domu dziecka. Pamiętaj, że jutro mamy treningi.
- Wiem, Uchiha! - Zaśmiałem się i lekko szturchnąłem go łokciem w ramię, uprzednio wyswabadzając się z jego ramion.
Wziąłem torbę, która leżała w przedpokoju, ubrałem trampki i za właścicielem mieszkania podążyłem w stronę wyjścia. Po kilku minutach znalazłem się w aucie, zapiąłem pasy, po czym przysunąłem się do szatyna. Przyciągnąłem go za koszulkę do siebie, wpiłem się w jego miękkie wargi, które były nieco poranione przez moje zabawy. Cichy pomruk z ust nauczyciela jeszcze bardziej zmotywował mnie do działania. lecz ten przebiegły drań przejął dominację. Prychnąłem w jego usta, lecz on tylko się uśmiechnął i wsunął swoje długie palce pod mój podkoszulek. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Oderwaliśmy się od siebie, ponieważ zabrakło nam tchu. Nachylił się ku mnie i cicho szepnął mi do ucha.
- Wyglądasz bardzo seksownie w stroju koszykarza, Uzumaki. Do tego te twoje zgrabne łydki..
- Uchiha, Ty zboczeńcu! - wrzasnąłem, odsunąłem się od niego ze śmiechem, przy okazji szturchając go w udo. Na moje oburzenie uśmiechnął się chytrze, włączył silnik i ruszyliśmy. Całą drogę kierował jedną ręką, a drugą smyrał mnie po moim nagim udzie. A ja? Ja starałem się nie popaść na skraj rozkoszy. Wystarczył jeden jego dotyk, a ja już byłem cały gotów na przyjęcie coraz to więcej i więcej pieszczot. Gdy znaleźliśmy się pod dobrze znanym budyniem, jęknąłem zrezygnowany.
- Do jutra, Naruto. Sprawuj się dobrze na lekcjach, zrozumiano?
- Jasne, jasne, panie trenerze - mruknąłem i skradłem mu buziaka. Wziąłem ramiączko torby, otworzyłem drzwi, wyszedłem na parking po czym zamknąłem drzwi. Pomachałem jeszcze Uchiha i pobiegłem w stronę mojego domu jak w myślach nazywałem to miejsce.


****

Minął miesiąc od pamiętnej rozmowy z moim ukochanym. Równo miesiąc, odkąd zremisowaliśmy w tak bardzo ważnym dla mnie meczu. Byłem szczęśliwy. Dzisiaj mogłem się odegrać na Amaru. Bo tak miał na imię tamten chłopak. Ściągnąłem z siebie biały t-shirt i założyłem pomarańczowo - czarną koszulkę z numerem 6. Szybko pozbyłem się szarych dresów i założyłem w tym samym kolorze trzy czwarte spodenki. Włożyłem wygodne buty na stopy. Wyprostowałem się i rozejrzałem po szatni. Otaczali mnie przyjaciele. Roześmiani i pewni zwycięstwa. Zupełnie jak ja. Uśmiechnąłem się pod nosem i założyłem rękę na rękę. Gwizdnąłem, a momentalnie w pomieszczeniu nastała cisza.
- Gotowi skopać tyłki Biwari?
- Jeszcze pytasz, Naru? Puchar jest nasz! - krzyknął Kiba, na co z resztą drużyny wybuchnęliśmy śmiechem. Nagle do pomieszczenia wszedł nasz trener. Jednocześnie umilkliśmy i skupiliśmy na nim swoje spojrzenie. Nie wróżyło to nic dobrego. Robił tak tylko wtedy, gdy sytuacja była poważna.
- Witajcie, drużyno. Nie mam za dobrych wieści. Do ich zespołu dołączył mój brat, Itachi. Jak wiecie, jest on bardzo dobrym koszykarzem... Musimy zmienić strategie, al...
- Ale, trenerze! - przerwał mu Inuzuka, a wszyscy na niego spojrzeli.
- Tak, Kiba?
- Szyk jest idealny. Damy radę łasicy.
- Niestety, odgórnie nakazano mi zmianę szyku. Naruto wchodzisz dopiero w drugiej połowie meczu. Zamiast ciebie wchodzi Gaara. Kiba, ty grasz w ataku. Neji, ty za to wchodzisz w obronę.
- Ale to niesprawiedliwe - jęknąłem głośno, nerwowo ciągnąc za kosmyk włosów i zerknąłem błagalnie na Sasuke, lecz ten zdrajca tylko odwrócił wzrok.
- Tak mi kazano. Wierzą w ciebie, a raczej wierzymy, że zdołasz nadrobić punkty, gdy będzie taka potrzeba. Jesteś naszym asem w rękawie. - Na te słowa zgarbiłem się minimalnie. Dopiero w tym momencie poczułem ciężar, jaki spoczywa na moich barkach. Kiwnąłem zrezygnowany głową. Oparłem się o szafkę.
W końcu zostaliśmy we dwoje. Uchiha splótł nasze palce, a drugą dłonią uniósł mój podbródek.
- Wierzę w ciebie, Naru. Wiedz, że gdyby nie to, postawiłbym na ciebie cały mecz. - Jego wargi wygięły się w lekkim uśmiechu, po czym pocałował mnie w czoło. Uśmiechnąłem się i szybko przytuliłem do jego torsu. Po chwili szybko się oderwałem, bojąc, że ktoś mógłby nas przyłapać. Nie chciałem, by Sasuke miał przeze mnie problemy. Uśmiechnąłem się, a on zawtórował mi.
- Gotowy?
- Tak jest trenerze. - Uścisnąłem jego dłoń.
Opuściłem szatnię i ruszyłem na trybuny. Na ławkę rezerwowych. Obserwowałem w milczeniu przebieg meczu. A w szczególności moje spojrzenie było skupione na doskonałych i zsynchronizowanych ruchach starszego z Uchihów. Były precyzyjne i doskonale wymierzone. Spokojnie pokonywał Kibe czy Gaare. Mimo że pokonywali nas zaledwie czterema punktami, zdawało mi się, jakby dzieliła nas ogromna przepaść. Nawet ja zaczynałem wątpić, czy uda mi się nadrobić stratę, a co dopiero doprowadzić drużynę do wygranej.
Westchnąłem i potarłem opuszkami palców skronie. W końcu usłyszałem gwizdek, który informował o zakończeniu pierwszej połowy. Podniosłem się ciężko swój jakże zgrabny tyłek i ruszyłem w stronę mojej drużyny. Spojrzałem na ich zmęczone, a zarazem zrezygnowane twarze. Uśmiechnąłem się z rozbawieniem i poklepałem po ramieniu Shikamaru.
- I co wywnioskowałeś z meczu?
- Myślę, że jedynym słabym punktem jest zawodnik z numerem sześć i dziewięć. Tam się tworzy luka przez którą mógłbyś przejść, Naruto. Jesteś mały i zwinny. Masz największe szanse.
- Nie wspominaj o moim wzroście – mruknąłem, lecz kąciki mych ust uniosły się w geście rozbawienia.
Zerknąłem ponownie na Nare, który miał numer jedenasty.
- A jakiś inny punkt zaczepienia? W końcu się skapną i będę musiał mieć jakąś deskę ratunku czy jakoś tak. - Uśmiechnąłem się pokrzepiająco, lecz dwudziestolatek w kitce nie odwzajemnił mojego uśmiechu.
- Brak. Drużyna idealna – mruknął, a na twarzy moich kompanów odmalowało się zrezygnowanie. Ugryzłem wewnętrzną stronę policzka, zastanawiając się, jak ich zmotywować. Po chwili uśmiechnąłem się szeroko.
- I dacie tak sobą pomiatać na boisku? Dacie skopać sobie dupsko tym idiotom? A co najważniejsze chcecie się zbłaźnić przed bratem naszego trenera? Chcecie być nazywani do końca życia cipami bez jaj? - Spojrzałem na nich z kpiną.
Zerkałem po kolei na każdego z nich. Widziałem jak na nowo widać u nich nadzieje i chęć rywalizacji. Byłem z siebie dumny. Chyba jednak na serio nadawałem się na kapitana. Poza tym nie wiedzieli, że nauczyłem się pewnego triku. W końcu Sasuke zakazał mi go pokazywać. Mówił, że mam pokazać na ostatecznym meczu. Wyciągnąłem dłoń przed siebie. Po sekundzie każdy zrobił to samo. Wykonaliśmy okrzyk i wybiegliśmy na boisko. Zająłem miejsce na ataku, gdzie czekał już Amaru. Wiedziałem, że ma on plecy w postaci Itachiego. Lecz ja miałem swoje. Nawet bardzo dobre. Nejiego. Był identycznego wzrostu co szatyn, więc dawało nam to remis. Uśmiechnąłem się wrednie do przeciwnika.
Mecz się rozpoczął. Wyskoczyłem w górę, po czym lewą ręką wybiłem piłkę, która poleciała do mojego przyjaciela. Popędziłem nieco do przodu, gdzie niedaleko mnie znajdowali się numer 6 i 9. Pociągnąłem skrawek spodni w dół co było naszym umówionym znakiem. Nie minęło dużo czasu, jak dostałem piłkę w swoje ręce. Zacząłem ją kozłować, minąłem tak zwanych obrońców. Zrobiłem dwutakt, wyskoczyłem w górę i wrzuciłem płynnie piłkę w sam środek kosza.
Z wyższością uśmiechnąłem się do tej bandy frajerów i ruszyłem na swoją połowę boiska. W końcu to oni mieli teraz w rękach piłkę. Przybiłem piątkę z Shikamaru i stanąłem na swojej pozycji. Czułem jak po moim ciele rozpływa się adrenalina. Na gwizdek sędziego wystartowałem do przodu. W stronę brata mojego chłopaka, który teraz miał piłkę, lecz on bez problemu mnie wyminął i ruszył na nasz kosz.
- Niedoczekanie twoje - mruknąłem pod nosem, odwróciłem się na pięcie i pokazałem coś w języku migowym. Kiwnięcie siódemki upewniło mnie, że zrozumieli, o co mi chodziło. Już po chwili piłka była w naszym posiadaniu. Pobiegłem z prawej strony, a po lewej biegł Gaara. Zagryzłem nerwowo wargę i odebrałem piłkę. Kilkakrotnie odbiłem ją o ziemie. Wybiłem się z nią w górę i ponownie bezbłędnie wrzuciłem ją do celu. Zgiąłem kolana by zamortyzować lądowanie. Z gracją znalazłem się na ziemi i powolnym krokiem ruszyłem na drugą stronę. Po wściekłej minie Amaru wiedziałem, że coś się święci, lecz nie byłem świadom co. Na wszelki wypadek podszedłem do Kiby i Choujego.
Cicho szepnąłem:
- Chrońcie moje plecy. Mam złe przeczucia co do tej rozgrywki. - Spojrzałem zirytowany na zegar, który wskazywał jeszcze całe dziesięć minut rozgrywki. Zmarszczyłem nos i wróciłem na swoją pozycję. Po gwizdku ruszyłem na Amaru, lecz ten mnie wyminął i ruszył na obronę mego zespołu. Poirytowany ruszyłem za nim, ale znikąd wyrósł przede mną Uchiha, który zasłonił mi widok swoją sylwetką. Zerknąłem na niego wściekły i zwinnie zdołałem go wyminąć akurat w momencie, gdy straciliśmy punkt. Zmiąłem przekleństwo, które cisnęło mi się na usta. Przymknąłem powieki i policzyłem do dziesięciu. Gdy poczułem, że jestem spokojny, uśmiechnąłem się i otworzyłem oczy. Byłem zdeterminowany. Był remis. A to oznaczało, że w ciągu dwóch minut ktoś musi zdobyć punkt. Albo ja, albo ten przeklęty drań. Spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie. Stanąłem naprzeciwko mężczyzny z piłką w dłoni. Mierzyliśmy się spojrzeniem. Zdawaliśmy sobie sprawę z wagi tego, co teraz nastąpi. Przełknąłem wielką gulę, jaką miałem w gardle. W moich uszach rozbrzmiał donośny gwizdek. Podałem do tyłu i zająłem lewe skrzydło. Oczywiście to była dywersja. Nie wszyscy musieli o tym wiedzieć. Kiwnąłem głową do ósemki, lecz tak naprawdę był to znak do dwunastki, który sprintem znalazł się na prawym skrzydle. Uśmiechnąłem się i zacząłem zmieniać stronę, gdy brutalnie zostałem pchnięty. Upadłem na ziemie i zwinąłem się w kulkę. Czułem jak moje ramie piecze niczym ogień. Syknąłem i dotknąłem miejsce, w które zostałem brutalnie uderzony. W prawie ramie. Skrzywiłem się. Czując zapach dobrze znanych mi perfum otworzyłem oczy.
- Wszystko dobrze, Naruto?
- Tak - sapnąłem z wysiłkiem i usiadłem po turecku, nadal trzymając się za bolące ramię. Wokół mnie zgromadzili się wszyscy.
Spojrzałem na Sasuke.
- Trenerze, można prosić o chwilę przerwy? Nie chcę schodzić z boiska.
Przez dosłownie kilka sekund wpatrywaliśmy się w siebie. Po chwili odwrócił spojrzenie, wstał i zaczął rozmawiać z sędzią. Dzięki pomocy Nary wstałem i pokuśtykałem na ławkę rezerwowych. Po chwili zjawił się Uchiha z lodem i przyłożył w bolące miejsce po uprzednim wskazaniu go.
- Jesteś pewien, że możesz dalej grać z tą bolącą ręką?
- Tak – wymamrotałem, ponieważ nie miałem ochoty się kłócić.
- Ale, Naru. Nie musisz tego robić. - Zerknąłem z mordem w oczach na Gaarę. Ten tylko się odsunął i spojrzał na mnie z wyrzutem. Westchnąłem.
- Jest ok. Nie martwcie się. Czas pokazać tym frajerom, kto tutaj zasługuje na mistrza – powiedziałem pewny siebie.
Wstałem z miejsca i podałem trenerowi woreczek z lodem.
- Teraz patrz, trenerze, jak rozwijam skrzydła. Pokaże TEN numer.
- Jesteś pewien?
- Jaki znowu numer? - syknął Inuzuka, na co parsknąłem śmiechem i spojrzałem na niego. Klepnąłem go w ramię.
- Patrz i podziwiaj. Aaaa i módl się, bym trafił. - mruknąłem i pokazałem mu język. Wolnym krokiem ruszyłem w miejsce, gdzie zostałem sfaulowany. Stanąłem w wyznaczonym przez sędziego miejscu. Chwyciłem w dłonie chropowatą powierzchnię piłki. Przesunąłem po niej palcami i minimalnie zagryzłem wewnętrzną stronę policzka. Policzyłem w myślach do trzech. Odsunąłem odrobinę lewą nogę do tyłu, ugiąłem kolana i z zamkniętymi oczami zacząłem wizualizować sobie kosz. Najpierw biała plama, potem czarny kwadrat, a na końcu metalowy kosz z siatką. Prawą rękę wysunąłem do przodu, a lewa była nieco z tyłu, zgiąłem łokcie. Otoczyła mnie cisza. Słyszałem jedynie, jak zegar coraz szybciej odlicza czas ku końcowi meczu. Ugiąłem kolana i wyskoczyłem. Piłkę wyrzuciłem do przodu. Kocim ruchem wylądowałem na parkiecie i uchyliłem powieki. Obserwowałem nerwowo, jak piłka zatacza koło po metalowym okręgu. Gdy stanęła, zatrzymałem z napięcia powietrze w płucach. Oo nieznośnie długich sekundach piłka wpadła do środka. Poczułem ulgę, a już po chwili moja drużyna mnie dotykała i gratulowała. Uśmiechnąłem się i przytuliłem do Gaary. Spojrzałem ponad jego ramieniem na Sasuke. Uśmiechnąłem się i poruszyłem wargami, wypowiadając bezgłośne "Kocham Cię."


Beta: Katarzyna H.

3 komentarze:

  1. Bylo super! Nic dodac, nic ujac!

    OdpowiedzUsuń
  2. Serio ? Tak mało ?! Ja myślałam ,że to bardziej rozwiniesz ,a tu nic :( A ja już myślałam ,że będzie jakiś seks w samochodzie czy szatni :* <3

    OdpowiedzUsuń
  3. A Ci tylko o seksach tu myślą! Było ciekawe i lekko :) gratki
    Zapraszam też na mojego bloga ;)

    OdpowiedzUsuń