Spojrzałem na jego bladą twarz. Na jego błękitne tęczówki
,które zawsze były takie radosne, lecz nie dzisiaj. Dzisiaj powoli umierał. A
ja? Ja nie mogłem zrobić nic ,by go ochronić. Przymknąłem powieki. Dotknąłem
dłonią jego, wsunąłem palce w te coraz zimniejsze ręce. Czułem jak moje serce
powoli krwawi. Rozrywa się na kawałki. Ludzie go nienawidzili całe życie. Tylko
dlatego, że miał w sobie demona. A przecież on niczym nie zawinił. Był
wyjątkowy. Po moim policzku spłynęła samotna łza. Nie mogłem się pogodzić z tym
co zrobiło Akatsuki. Udało mi się odbić jego. Jego ciało. Otwarłem powieki i
spojrzałem na tą spokojną twarz. Twarz która wygładzała się z każdą minutą. Wiedziałem,
że jeszcze żyje. Chociażby po wolno unoszącej się klatce piersiowej. Nikt nie
mógł go uratować. Nawet Tsunade, najlepszy medyk w wiosce. Pomimo wyciągnięcia
biju on żył. Zdumiewał mnie klan Uzumaki. Ich witalność życiowa. Zagryzłem
nerwowo wargę i nachyliłem się nad chłopakiem. Musnąłem delikatnie jego miękkie
wargi. Czując jego ciepły oddech na swojej twarzy uśmiechnąłem się. Kochałem go
jak nikogo innego na świecie. Był inny, a jednocześnie tak podobny do mnie.
Byłem cholernie szczęśliwy u jego boku. A on? On mnie teraz powoli opuszczał,
dawał szanse na pogodzenie się. Nie ułatwiał mi tego, wręcz przeciwnie. Oparłem
się czołem o jego.
- Naruto... - cicho szepnąłem. Przejechałem opuszkiem kciuka
po jego bladym policzku. Gdy mój palec napotkał jego lisie blizny zaśmiałem się
gorzko w duchu. Jaka to była ironia losu. Syn czwartego hokage umiera. Ludzie z
wioski go nienawidzili tylko dlatego, że miał w sobie demona. Uratował wioskę
swoim małym ciałem lecz ludzie mieli go za nic. Bali się go. Mieli wszystkie
odczucia w stosunku do Naruto tylko nie te ciepłe. Nie mogłem sobie wyobrazić
jak ciężkie życie miał mój chłopak. Tak bardzo chciałem mu w nim ulżyć, pomóc
lecz czułem się bezradny. Pomyśleć, że 5 dni temu był jeszcze mój, mogłem go
dotknąć, przytulić, pocałować. Żałowałem, że w tamtej chwili zostałem wysłany
na misję. Mogłem go ochronić. A co się stało? Ludzie wydali go jak na tacy. Z
ulgą, że pozbywają się bestii. A przecież Naru taki nie był. Cicho załkałem.
Jego powieki minimalnie się uchyliły ukazując mi błękit jego oczy
- Itachi...
- Csiii nic nie mów kochanie, uratuje Cię. - cicho szepnąłem
chociaż obaj dobrze wiedzieliśmy, że to kłamstwo. A on? Uśmiechnął się szeroko
tym swoim uśmiechem jak gdyby nic się nie stało.
- Nie płacz Itachi. Czeka nas jeszcze wiele lat razem. -
słysząc jego słowa poczułem jeszcze większe ukłucie w sercu. Zacisnąłem palce
na grzbiecie jego dłoni i sztucznie się uśmiechnąłem.
- Kocham Cię Uzumaki, jesteś najcudowniejszą osobą jaką
spotkałem. - ponownie musnąłem jego coraz chłodniejsze wargi. Pamiętałem dzień
w którym go pierwszy raz spotkałem. Kiedy mi się spodobał. Wsunąłem dłoń w jego
złociste włosy. Drugą dłonią objąłem chłopaka w pasie i przysunąłem bliżej
siebie.
****
Skakałem z drzewa na drzewo. Wracałem z misji razem z moim
odziałem ANBU. Byłem wykończony. Na dodatek po drodze wstąpiliśmy do kraju
herbaty załatwić sprawę dla Hokage. Nie mogłem się doczekać kiedy wrócę do domu
i odpocznę, a następnie spotkam się z moim przyjacielem Shisuim. Zerknąłem na
trójkę moich towarzyszy. Gdy wyczułem czyjąś obecność uniosłem dłoń ku górze, a
następnie zatrzymałem się na konarze drzew. Rozejrzałem się po polanie która
znajdowała się kilka metrów przed nami. Moim oczom ukazał się może na oko 12
letni chłopczyk który siedział skulony na ziemi. Sądząc po jego trzęsących się
ramionach płakał. Zrobiło mi się go żal. Bo w sumie nikt go nie znał, a ludzie
z niego szydzili. Po kolei spojrzałem na każdego z trzech mężczyzn w maskach.
- Idzie zdać raport Danzou, a ja się rozmówię z nim.
- On tutaj w ogóle nie powinien być. Pan Danzou zakazał mu
opuszczenia wioski. Powinniśmy zaprowadzić go przed oblicze trzcigodnego. -
skrzywiłem się na te słowa. Mimowolnie w moje oczy zmieniły kolor na czerwony.
- Powiedziałem, że sam się z nim rozmówię. Jeśli
którykolwiek coś wspomni o tym incydencie Hokage będę zmuszony pokazać wam moc
moich oczów. Zrozumiano?
- Tak jest kapitanie. - po tych słowach ninja ruszyli, a ja
sam jeszcze przez chwilę stałem w miejscu. Po chwili namysłu zeskoczyłem z
drzewa i chwilę później stanąłem za blondynem.
- Co tutaj robisz? Pan Danzou zakazał Ci opuszczania wioski.
- dwunastolatek natychmiast odwrócił się ku mnie i spojrzał na mnie z
przerażeniem w oczach. Nie dziwiłem mu się ani trochę. Dobrze wiedziałem, jak
ten mężczyzna postępuje za brak niesubordynacji. A zwłaszcza w przypadku
jinchurkikiego.
- Prz-przepraszam. Już wracam, ale proszę nie mówić nic o
tym. Pan Danzou znowu spuści mi lanie. A ja miałem po prostu tego wszystkiego
dosyć. - na twarzy Naruto ponownie pojawiło się kilka łez które zaczęły
skapywać mu z brody. Bez zastanowienia spytałem.
- Dlaczego płaczesz? Wcześniej?
- Wszyscy mnie nienawidzą! A to dlatego, że mam w sobie
demona! Nie ma dnia bym nie przeszedł i nie słyszał wyzwisk, albo nie był
poszturchiwany. - blondyn szybko otarł wierzchem ręki twarz tak, że już po
chwili miał ją suchą. Poczułem litość nad chłopakiem. Sam nie wiedziałem
dlaczego. Nigdy nie okazywałem uczuć chyba, że w przypadku mojego młodszego
braciszka. Lecz w nim coś było, że chciałem mu pomóc. Chociaż trochę osłodzić
jego marną egzystencje.
- Wracajmy. I nikomu nie powiem, że Cię tutaj widziałem. Ale
następnym razem nie wymykaj się z wioski.
- Dobrze, dziękuję! - gdy na jego twarzy pojawił się
uśmiech, aż sam miałem ochotę zrobić to samo. Chwilę później obaj skacząc po
gałęziach zmierzaliśmy ku Konocha. Widziałem, że wraz z bliższą odległością
niebieskooki jest coraz bardziej zasmucony i zdenerwowany. Gdy znaleźliśmy się
przy bramie spojrzałem na lisiego chłopca.
- Zmykaj. Ja muszę jeszcze zdać raport z misji.
- Nie wiem dlaczego byłeś dla mnie taki miły, ale dziękuję.
- po tych słowach pomachał mi i pobiegł. Obserwowałem ludzi i ich pogardliwe
spojrzenia. Słyszałem szepty. Dziwiłem się, że jeszcze tak dzielnie to znosił.
Że nie pozwolił lisowi przejąć nad swoim ciałem kontroli. Poza tym bijąca od
niego samotność zdawała się roztapiać wszystko wokoło. Spojrzałem na budynek
najwyższej rangą osoby w wiosce. Westchnąłem, wykonałem kilka pieczęci i
znalazłem się w gabinecie Shimury.
- Przepraszam Hokage za spóźnienie. Coś mnie zatrzymało.
- Nie szkodzi Itachi. Niestety teraz jestem zajęty. Od jutra
jinchuriki będzie miał treningi.
- Treningi? - uniosłem zaskoczony brwi. Dziękowałem sobie w
duchu, że mam maskę i nie widać mego zaskoczenia. Szybko się zreflektowałem i
przybrałem obojętny wyraz głosu jak i mimiki twarzy.
- Tak. Skoro już mamy to musimy mieć silnego shinobiego
który obroni naszą wioskę przed najazdem wrogów. Poza tym musi umieć
kontrolować demona. Nie możemy dopuścić do sytuacji, że kyubii się uwolni.
- Rozumiem.
- Dlatego będzie mi potrzebny ktoś z waszego klanu. Będziesz
przy treningach Itachi, masz dobre oczy. W razie co wiesz co robić... -
zawiesił dwuznacznie głos na co kiwnąłem głową. Nie miałem wyboru. Może nie był
to rozkaz, ale przecież nie mogłem odmówić.
- Dobrze, jutro o 6 w północnej wieży. - po tych słowach
sformułowałem pieczęcie by pojawić się na dachu budynku gdzie znajdowała się
mała klitka Uzumakiego. Obserwowałem jego poczynania.
( ... )
Minęło kilka dni od tej rozmowy. Stałem w cieniu i
obserwowałem trening Uzumakiego. Jeśli mogłem tak to określić. Dla mnie to była
katorga, a raczej karanie go za to kim był. Za to co nosił w sobie. Prychnąłem
pod nosem widząc jak szóstka mężczyzn kopie zwiniętego w kłębek mężczyzne.
Nawet z tak dalekiej odległości mogłem ujrzeć jego siniaki i rany. Oraz
wycieńczenie malujące się na twarzy dwunastolatka. I tak dzień w dzień. Miałem
dość patrzenia na to nędzne widowisko. A Danzou? Wręcz się tym napawał. Odepchnąłem
się niedbale od marmurowej kolumny i zbliżyłem do mężczyzny który miał na oko
czterdzieści kilka lat. Stanąłem obok niego i udawałem, że w skupieniu oglądam
to co się działo na arenie.
- Nic z niego nie będzie. - mruknął mężczyzna, a we mnie coś
się gotowało. Nie poznawałem sam siebie. Chciałem ciągle chronić tego chłopca.
Miałem ochotę coś powiedzieć lecz powstrzymałem się.
- Ma pan rację, leniwy i beznadziejny ninja. Mogę wziąć go
pod swoje skrzydła na indywidualne treningi. Może uda mi się coś z niego
wykrzesać.
- Powiadasz? Dlaczego nie miałby tutaj trenować pod moim
okiem? A może coś kombinujesz Itachi? - uniosłem brwi ku górze, a kąciki moich
ust drgnęły.
- Gdyby tak było z pewnością czcigodny by się dowiedział.
Powiedzmy w każdą niedzielę będziemy sprawdzać postępy Naruto.
- Zastanowię się nad tym. - kiwnąłem głową i w milczeniu
obserwowałem resztę treningu. A raczej znęcanie się nad młodym shinobim. Gdy w
końcu zakończyła się ta scena wymknąłem się z północnej wieży i ruszyłem do
domu. Czułem mętlik w głowie. Sam nie wiedziałem dlaczego zaproponowałem
indywidualne treningi. Lecz było coś w tym chłopcu, że chciałem mu pomóc. Nie
mogłem patrzeć bezczynnie na jego upokorzenie i ból. Jego oczy. Oczy
przepełnione bólem i nienawiścią do samego siebie. Byłem zaskoczony, że do
siebie samego, a nie do innych ludzi. Zrozumiałbym to, lecz nie rozumiałem za
co nienawidzi samego siebie. Westchnąłem. Zastanawiałem się czy ja w ogóle
zacząłem cokolwiek rozumieć. Czy samego siebie w tym momencie rozumiałem.
****
- Też Cię kocham Itachi. Dziękuję Ci za miłość dla mnie. Za
to, że uratowałeś mnie przed samym sobą. Przed tym bym znienawidził wszystko za
co mój ojciec oddał życie. Za danie mi nadziei, na lepsze jutro. Za to, że
stałem się dość dobrym shinobim. Za każdy uśmiech jakim mnie obdarzyłeś. Za
Twój cenny czas który mogłeś spożytkować zupełnie inaczej. Za zaakceptowanie
kogoś takiego jak ja. Wiesz... w gruncie rzeczy nie było tak źle. Nawet
zaprzyjaźniłem się z Kuramą. Nie byłem już taki samotny jak kiedyś. A potem..
Potem spotkałem Ciebie. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś może być dla mnie miły.
Albo co najmniej szorstki. Itachi.. Mam prośbę.. Wiem, że nikt nie będzie
chciał pochować ciała demona w wiosce, proszę Cię tylko pielęgnuj groby moich
rodziców.. Tak bardzo chciałbym jeszcze spędzić z Tobą trochę czasu. Nie
wyobrażasz sobie jaki byłem szczę.. - jego głos utonął gdzieś w oddechu i
wydechu. Jego powieki niezauważenie się przymknęły. Spojrzałem na jego
nieruchomą twarz. Oczy mnie zapiekły. Położyłem dłoń na jego policzku. Kochałem
go. Nie wiedziałem jak, dlaczego? Przecież kocha się za nic. Mocno przytuliłem
jeszcze jego ciepłe ciało. Czułem się jakby spał, jakby nie odszedł ode mnie.
Położyłem go ostrożnie na zimnej, nierównej powierzchni jaskini, nachyliłem się
i musnąłem wargami jego czoło.
- Obiecuję, że zaopiekuję się grobami Twoich rodziców
Naruto. Twoim też - szepnąłem cicho i otarłem szybko łzy. Wiedziałem, że on by
nie chciał bym płakał. Zagryzłem mocno dolną wargę. Zrobiłem kilka pieczęci i
aktywowałem technikę, obok mnie pojawiły się dwa moje klony. Rozkazałem im
wykopanie grobu, a sam skupiłem wzrok na ukochanym. Wiedziałem, że będę musiał
wrócić. Żyć tak jakby nic się nie stało. W końcu miałem misję, musiałem ją
wykonać. Oraz obietnice do spełnienia. Oparłem czoło o to lekko opalone. Miałem
wrażenie, że z każdą chwilę jego opalenizna schodzi.
- Będę tutaj każdego roku Uzumaki. Nigdy o Tobie nie
zapomnę. Dziękuję za wszystko. Zostanę Hokage i nie pozwolę nikomu już nikogo
skrzywdzić. Tak jak planowaliśmy. Szybko pocałowałem jego zimne już usta i
wyszedłem z jaskini. Odchyliłem głowę i spojrzałem na zachmurzone niebo. Kilka
minut później zaczęło padać. Byłem przekonany, że i niebo opłakuje śmierć
mojego ukochanego. Po godzinie pochowałem mojego ukochanego. Spojrzałem ostatni
raz na świeżą ziemię. Przymknąłem powieki i ruszyłem. Ku wiosce. Ku domowi
który miał być nasz. Ku marzeniu które miał Naruto. A ja zamierzałem je
spełnić. Zostanę Hokage. Dla niego i dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz