środa, 29 czerwca 2016

Czas na nowy początek.












- Dalej, panienko. Bierz tort do rąk i wnoś. Musisz przecież przed wszystkimi, nie? Fuknąłem pod nosem. Nie lubiłem celebrować przed wszystkimi, ale rozumiałem, że dzisiaj to konieczne. Posłałem mu słaby uśmiech. Zrobiłem, jak kazał. Postawiłem podstawek z tortem na stoliku w salonie. W tym czasie Amaru zapalił świeczkę z liczbą 26. Przymknąłem powieki. Pomyślałem życzenie i dmuchnąłem powietrze wprost na palący się ogień. Po dokonaniu tego płomień zniknął, pozostawiając po sobie swąd. Otwarłem oczy. Uśmiechnąłem się do wszystkich.
- Wszystkiego najlepszego, Niko. Sto lat, sto lat. Niech niech żyje nam. Sto lat, sto lat. Niech niech żyje nam. Jeszcze raz, jeszcze raz niech żyje, żyje nam. Niech żyje nam. Niech mu gwiazdka pomyślności, nigdy nie zgaśnie. Nigdy nie zagaśnie. Jak się z nami nie napije, niech się pod stół skryje. Jak się z nami nie napije, niech się pod stół skryje. Najlepszego! – czułem jak rumienię się niczym piwonia. Zagryzłem dolną wargę. Kiedy skończyli, uśmiechnąłem się.
- Dziękuję, kochani. Jesteście najlepsi – po tych słowach zacząłem kroić tort i rozdawać każdemu na talerzu. Na końcu nałożyłem sobie. Skierowałem się do miejsca, gdzie siedział mój mąż. Usiadłem mu na kolankach, położyłem talerzyk na stół.
- Nakarmisz mnie, misiu?
- Co tylko rozkażesz. Twoje święto. – na twarzy szarowłosego pojawił się szeroki uśmiech. Nałożył na łyżeczką solidny kawałek ciasta, po czym włożył mi do buzi. Uśmiechnąłem się, ponieważ smak przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
- Przepyszne. – wymruczałem. Musiałem się dowiedzieć kto to robił i zmusić do ciężkich robót. Kij z robotą i formą. Kątem oka obserwowałem jak na stół wlewa się wódka oraz różnego rodzaju alkohol. Wyczuwałem ciężką noc, a rano kaca. Pozwoliłem mężczyźnie by zaczął opuszkami palców badać moje rozgrzane ciało.

( … )



Przyśpieszyłem tempa. Za 10 minut mój ukochany miał odlecieć w siną dal. A konkretnie na czas nieokreślony. Westchnąłem smętnie. Zerknąłem kątem oka na jego rozwichrzoną fryzurę. Musiałem przyznać, że wyglądał dosyć ponętnie. Oblizałem mimowolnie usta. Mocniej uścisnąłem dłoń męża. Dobrze, że załatwił sobie bilet wcześniej. Z drugiej strony niedobrze, bo gdybyśmy nie zdążyli, miałbym go chodź trochę dłużej. W końcu dotarliśmy do odprawy celnej. Zatrzymałem się. To samo uczynił mój ukochany. Popatrzyłem w jego szmaragdowe tęczówki. Złapał moje obie dłonie i splótł razem. Musiałem stanąć na palcach, by zrównać się z nim wzrostem. Przyglądałem się w milczeniu ich migotaniu. Po nieznośnie kilku długich sekundach przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Przytuliłem się i zagryzłem dolną wargę. Oderwałem się od niego. Spojrzałem na jego twarz. Przywołałem na twarz uśmiech. Nie chciałem, by wspominał mnie jako beksę i smutasa.
- Będę tęsknił.
- Ja za tobą też, Niko. Do zobaczenia niedługo. Kiwnąłem głową. Poddałem się pocałunkowi. W końcu oderwaliśmy się od siebie, szybko uścisnąłem jego dłoń, po czym pozwoliłem mu odejść, a raczej odlecieć. Przypatrywałem się w milczeniu jak jego sylwetka znika pośród innych. W końcu odwróciłem się i powlokłem do wyjścia. Znalazłszy się na dworze oparłem się o mur, przymknąłem oczy. Zacząłem intensywnie się zastanawiać nad jego propozycją. Może miał rację? Może powinienem tam polecieć. Warknąłem z bezsilności. Po kilku minutach wziąłem się w garść.
- A niech to, jadę – wymruczałem pod nosem. Skierowałem się do postoju taksówek. Wsiadłem do wolnej, po czym podałem adres. Po 20 minutach znalazłem się pod mieszkaniem. Zapłaciłem kierowcy i wysiadłem. Wszedłem do mieszkania, w którym jednym słowem znajdował się jeden wielki bałagan. W kilku susach znalazłem się w pokoju współlokatora. Przymrużyłem powieki, a na mojej twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek. Widząc wodę w szklance, wziąłem naczynie, a następnie polałem śpiącego chłopaka. W chwili zetknięcia się wody z twarzą chłopaka mogłem usłyszeć głośny wrzask. Cicho się zaśmiałem.
- Aaaaa!
- Wstawaj, śpiochu. Czas wstawać, śpiąca królewno.
- Tylko nie królewno. – ciche warknięcie spowodowało tylko nową falę wesołości. Wydąłem usta do przodu. Z zainteresowaniem przypatrywałem się rozespanej twarzy Karuliego.
- Och, no, już się nie złość. Niestety z księżniczki zmienisz się w sprzątaczkę, moja ty księżniczko – wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu. Uniknąłem poduszki która o mały włos, a znalazła, by się na mojej twarzy. Cmoknąłem z niezadowoleniem. Długo nie mogłem się nacieszyć chwilą, ponieważ ten osioł zaczął mnie gonić. Zacząłem uciekać. Dobrze zdawałem sobie sprawę, że zły i niewyspany Yahi to zło. W dodatku wcielone. Nie udało mi się uciec zbyt daleko, gdyż długa ręka mojego przyjaciela złapała mnie za koszulę, a następnie przygwoździła do ściany. Westchnąłem z udawanym smutkiem. Zmierzyłem go wzrokiem. Widząc brązowe włosy w nieładzie miałem ochotę ich dotknąć, wsunąć palce i sprawdzić ich miękkość. Odgarnąć grzywkę z oka. Sprawdzić, jaką magię mają obie tęczówki. Zagryzłem dolną wargę. Czułem, jak atmosfera wokół nas gęstnieje. Jak również mężczyzna zastyga w bezruchu. Przekrzywiłem minimalnie głowę na bok. Nie wiedziałem co robić. W końcu gnany jakimś nieznanym mi impulsem musnąłem te czerwone wargi. Przez chwile były nieruchome. W końcu po dwóch sekundach naparły na mnie z taką brutalnością o jaką ich nie podejrzewałem. Wsunąłem palce lewej ręki we włosy, a drugą dłoń położyłem na policzku współlokatora. Popatrzyłem w niebieskie tęczówki, oderwałem się od chłopaka ciężko dysząc.
- Przepraszam… - wyjąkałem. Czułem jak moje policzki nabierają koloru pomidora. Na twarzy postaci przede mną pojawił się zadziorny uśmiech. Nie mogłem na niej dostrzec ani grama skruchy.
- Czyli jednak ci się podobam. – ponownie wpił się w me wargi. Na szczęście lub nie szczęście jasność umysłu wróciła. Odepchnąłem go od siebie i wbiegłem do siebie do pokoju. Zamknąłem za sobą drzwi. Oparłem się o nie plecami. Zamknąłem oczy. Zacząłem uspokajać oddech. To niewiarygodnie. Zdradziłem swojego męża. Nie wiedziałem jak spojrzę sobie w oczy. Jemu, a co najważniejsze Amaru. Przekląłem siarczyście pod nosem. Nie rozumiałem jak ja, Niko Dolores, mogłem się poddać chwili. Zaciśniętą dłonią w pięść uderzyłem w drzwi. Zdenerwowany ściągnąłem z siebie ubrania, skierowałem się do łazienki. Wszedłem pod prysznic, włączyłem ciepłą wodę. Oparłem czoło o kafelki, a wodzie pozwoliłem spływać po swoim umięśnionym ciele. Musiałem zebrać myśli. Musiałem wyjechać. Od pewnego czasu Yahi na mnie dziwnie działał. Mruknąłem z rozdrażnieniem. Ta reakcja u niego była dziwna lecz w jakiś sposób mnie satysfakcjonowała. W końcu zakręciłem zawór, wytarłem swoje ciało. Zawiązałem ręcznik na biodrach, poszedłem do sypialni, gdzie opadłem na swoje łóżko. Zamknąłem powieki i zasnąłem. Z nowym planem na jutro. To nie mogło się więcej wydarzyć. Musiałem zniknąć. Przynajmniej na jakiś czas. W końcu miałem męża. Którego kochałem!


( Tydzień później )



Przeciągnąłem się na swoim fotelu. Nareszcie koniec z tym cholernym projektem. Poprawiłem kucyk, który stracił na swojej świetlności. Przymknąłem powieki, delektując się sukcesem. Udało nam się akurat na styk zrobić projekt, miałem wolne. No i premię w kieszeni. Moja cisza nie trwała długo, ponieważ czyjeś chrząknięcie wyrwało mnie z zamyśleń. A konkretnie jedna osoba. Osoba którą starałem się unikać. Było to cholernie trudne zadanie, a raczej jest. Nie dość, że mieszkamy pod jednym dachem, to jeszcze pracujemy w tej samej firmie. Otwarłem jedno oko. Spojrzałem się pytająco z uniesioną brwią.
- Słucham?
- Możemy pogadać?
- Ale o czym? – na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech. Nie chciałem z nim rozmawiać. Nie chciałem znowu poddać się chwili. Widząc zniecierpliwienie na jego twarzy poczułem jakieś dziwne uczucie. Zerknąłem na jego dłoń która była niebezpiecznie blisko mojej. Asekuracyjnie odsunąłem swoją. Przesunąłem wzrok na nadgarstek, gdzie mogłem dostrzec stos bransoletek.
- O czym? Ty się jeszcze mnie pytasz, Niko? Unikasz mnie od tygodnia, nie chcesz ze mną rozmawiać. Co jesteśmy razem w domu, zamykasz się u siebie. W pracy odpowiadasz mi zdawkowo. Co się zmieniło od tamtego pocałunku? Co?
- Właśnie wszystko. Zapomnij – mruknąłem pod nosem. Wzrokiem błądziłem wszędzie byle nie patrzeć na ten mały piegowaty nosek, na policzki, gdzie pod okiem jednego z nich znajdował się pieprzyk. Nie na drobne usta, które były kuszące. Nie na tę tęczówkę która przyciągała mnie wzrokiem.
- Jak mam zapomnieć?! – jego głos niebezpiecznie się uniósł. Kilka osób obejrzało się za nami. Zapewne byli zainteresowani, o czym możemy rozmawiać. Zwłaszcza, iż zdążyli zauważyć, że ze sobą nie rozmawiamy. Przymknąłem oko, splotłem palce razem.
- Normalnie. Tak jak ja. Nawet nie pamiętam, co się wydarzyło – skłamałem. Wzruszyłem ramionami. Wstałem z fotela i skierowałem się do gabinetu prezesa. Młody podążył za mną. Widziałem jak gniew w nim kipi. Zatrzymał się przede mną tym samym zagradzając mi dalszą drogę. Akurat jak znaleźliśmy się sami w korytarzu.
- Mam ci przypomnieć? – nawet nie czekając na jakąkolwiek moją odpowiedź wpił się w moje wargi. Stałem chwilę osłupiały, ponieważ nie wiedziałem co zrobić. Moje zawahanie nie trwało zbyt długo. Zacząłem oddawać pocałunki, a po chwili przejąłem kontrolę nad biegiem wydarzeń. Położyłem dłonie na pośladkach Yahiego, po czym lekko je uścisnąłem. Cichy trzask drzwi uświadomił mi gdzie się znajduję i co robię. Szybko odsunąłem się od dwudziestolatka. Spojrzałem na niego lekko zamglonym spojrzeniem.
- Nie bądź cyniczny, Yahi.
- A ty nie zgrywaj niewinnego. Oboje widzimy, że nie jestem ci taki obojętny jak próbujesz mi wmówić.
- Tak jest. Nie próbuj zgrywać wielce idealnego. Kilka pocałunków nic nie znaczy. Może chciałem sprawdzić, czy pociągają cie faceci? – odpowiedziałem złośliwie. Szybko tego pożałowałem, gdy ujrzałem zranienie w jego tęczówce. Nim zdążyłem chociaż go dotknąć, zniknął, pozostawiając mnie samego. Zakląłem siarczyście. Nie wiedziałem czemu to powiedziałem. Odetchnąłem kilkakrotnie. Uspokoiłem się i wszedłem do gabinetu szefa. Panując nad emocjami spytałem.
- Można?
- Niko? Oh, ale oczywiście, że można. Zawsze jesteś u mnie mile widziany.
- Z pewnością – mruknąłem pod nosem.
- Mówiłeś coś?
- Tylko tyle, że miło prezesa widzieć. Mam sprawę, można? Nie zajmie dużo czasu.
- Naturalnie. Siadaj. Kawy? Herbaty?
- Nie, dziękuję. Chciałbym dostać dwumiesięczny urlop. Chciałbym wyjechać do męża. Ostatnio żyjemy na odległość, a to raczej nie robi dobrze naszemu związkowi. Nie chciałbym stracić partnera… Sam pan rozumie…
- Oczywiście, a kiedy byś chciał wziąć urlop?
- Najszybciej, jak to możliwe – posłałem słaby uśmiech w kierunku staruszka. Ten tylko odwzajemnił mój uśmiech. Wziął papier i zaczął coś w nim intensywnie notować. Po niespełna dwóch minutach oddał mi kartkę. Przejrzałem ją, a na mej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Wziąłem od niego długopis po czym się podpisałem.
- Dziękuję bardzo.
- Ależ nie ma za co, Niko. Tyle dla mnie i firmy zrobiłeś, że należy ci się ten urlop. Zwłaszcza, że nie brałeś żadnego odkąd zacząłeś tu pracować.
- Dziękuję. To ja już pójdę się pakować. Chciałbym zdążyć jeszcze na dzisiejszy samolot.
- Dobrze. W takim razie miłej podróży i wakacji. Mężczyzna w średnim wieku wstał co ja również uczyniłem. Podaliśmy sobie dłonie i uścisnęliśmy je sobie. Szybko się pożegnałem. Wyszedłem z pomieszczenia. Zebrałem z biurka ważne dokumenty i swoje rzeczy. Pożegnałem się z kolegami i koleżankami z pracy, a następnie po kilku minutach znalazłem się pod budynkiem. Nostalgicznie się uśmiechnąłem. Będzie mi brakować tego miejsca. Zagryzłem dolną wargę. Postanowiłem nie dzwonić do ukochanego. Postanowiłem zrobić mu niespodziankę. Złapałem taxi która zawiozła mnie do domu. Wyjąłem spod łóżka walizkę. Zacząłem się pakować. Gdy to uczyniłem wziąłem pustą, białą kartkę i długopis do ręki. Nie wiedziałem co napisać. W końcu ponaglony czasem zacząłem skrobać.
Witaj, Yahi. Jeżeli czytasz tą kartkę, to mnie już tutaj nie ma. Wyjeżdżam na dwa miesiące do męża. Proszę, opiekuj się domem. Przypilnuj kwiaty, by nie zwiędły do mojego powrotu. A i nie zrób z domu meliny. Do zobaczenia.
Niko.

Uśmiechnąłem się do siebie. Położyłem kartkę na stole w kuchni. Wziąłem walizkę z płaszczem, wyszedłem z mieszkania. Zamknąłem drzwi na klucz. Wrzuciłem klucze do kieszeni spodni, a następnie przywołałem środek transportu, wsiadłem do auta pozwalając kierowcy na spakowanie mojego dobytku. Ostatni jeszcze raz popatrzyłem na miejsce, w którym mieszkałem. Przymknąłem powieki. W końcu ruszyliśmy. Niedługo potem znalazłem się na lotnisku. Zapłaciłem, wziąłem swoje rzeczy. Zakupiłem bilet, przeszedłem odprawę, oddałem walizki i niedługo potem siedziałem już w samolocie. W pierwszej klasie. Dziękowałem sobie za zapobiegliwość. Za to, że wcześniej wziąłem od partnera adres do mieszkania. Co prawda, jeszcze nigdy go nie odwiedziłem, ale zdawałem się na taksówkarzy z tamtego miejsca. Zresztą byłem ciekaw jak zareaguje. Uśmiechnąłem się pod nosem. Muszę zapomnieć o Yahim, a on o mnie. To nie było możliwe. Nie chciałem zdradzać męża, nie chciałem go zostawiać. Zresztą już go zdradziłem jeśli miałem być sam przed sobą szczery. Jak wrócę do swojego miasta, będę musiał się wyprowadzić. Nie mogę mieszkać z dzieciakiem pod jednym dachem. A co do pracy, to sam nie wiem. Westchnąłem. To wszystko jest takie trudne i zawiłe. „Kto powiedział, że miłość jest łatwa?” cienki głosik w mojej głowie się odezwał. Warknąłem zirytowany. Jak ja nienawidziłem, kiedy się odzywał w takich chwilach.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, oj Niko jak mogłeś i jeszcze teraz tak Yahim potraktiwałeś, ciekawe jak zareaguje bo mam jednak jakieś takie przeczucie że i mąż nie jest szczery...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń