środa, 15 czerwca 2016

Wybór.






Szedłem miarowym krokiem do pracy. Szczerze? Nie miałem dzisiaj ochoty ani chęci. A to wszystko dlatego, że rano nie zdążyłem wypić mojej ukochanej kawy. Wzdrygnąłem się na samą myśl i przełączyłem muzykę w odtwarzaczu. Wolałem nie myśleć, z jakimi zadaniami wyskoczy dzisiaj mój szef. Czasami potrafił być naprawdę okropny. Wszyscy w firmie wiedzieli, że jest gejem. O dziwo nikomu to nie przeszkadzało. Zresztą czemu by miało? Był równym gościem i zawsze można było się z nim dogadać. Gorzej, jak się akurat trafiło na moment, gdy zerwał ze swoim facetem. Jest wtedy nie do zniesienia. Poza tym facet jest typowym lowelasem. Krążą plotki, że w jednym związku wytrwał najdłużej dwa tygodnie.
Westchnąłem i wszedłem do wielkiego, szklanego budynku. Od zewnątrz sprawiał raczej przytłaczające wrażenie, natomiast w środku było całkiem przytulnie. Podobał mi się wystrój. Kiwnąłem strażnikowi głową na powitanie i nie zwalniając kroku skierowałem się w stronę wind. Dzisiaj wcale a wcale nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Miałem mieć wolne i bum. - nie mam wolnego. Po dwóch minutach winda zawiozła mnie na dwudzieste piętro biurowca. Wyszedłem z niej, odwiesiłem płaszcz z szalikiem na wieszak i z torbą na ramieniu ruszyłem do gabinetu. Znalazłszy się pod szklanymi drzwiami niepewnie przystanąłem, stąpając z nogi na nogę, a następnie cicho zapukałem.
- Wejść! - Przełknąłem ślinę w gardle i wszedłem. Nie to, że byłem niepewny i nieśmiały. No dobra, może trochę byłem. Ale szef z byle powodu nie ściąga pracownika, gdy ten miał mieć wolne. Widząc trzydziestopięcioletniego mężczyznę uśmiechnąłem się, na co on odwzajemnił gest i wskazał mi dłonią wolne krzesło. Usiadłem na wskazanym miejscu i spojrzałem na niego wyczekująco.
- Pewnie się zastanawiasz, czemu ściągam cie w wolny dzień. Chodzi o to, że komisja, która nadzoruje naszą działalność, a jednocześnie jest inwestorem zauważyła, że nie mamy żadnych praktykantów ze studiów. Wiesz, takie pierdoły jak praktyki i te sprawy. Rozumiesz?
- Tak - kiwnąłem głową. Bardzo dobrze to rozumiałem. Tylko dziwiłem się, że szef nie wpadł na to wcześniej. Wtedy pewnie zabłysnąłby przed ludźmi, którzy ingerują w sprawy jego ukochanego dziecka. Jednak dalej nie wiedziałem, do czego ja byłem mu potrzebny. Jak to mawiał mój przyjaciel Joshi: wszystko przyjdzie, ze spokojem. Uniosłem brew.
- A więc potrzebny mi praktykant. Uczyłem się kiedyś na tej uczelni w New Jersey, więc stamtąd ściągniesz jakiegoś grafika. Chociaż szczerze wątpię, byś z tej dziury znalazł jakiegoś pojętnego ucznia. - Na twarzy prezesa pojawił się rozbawiony uśmiech. Odchylił się na krześle i spojrzał na mnie przenikliwie. Zacisnąłem wargi i również popatrzyłem mu w oczy.
- Dlaczego ja?
- Jesteś u nas najmłodszy w firmie. Nawiążesz kontakt z dzieciakiem szybciej, niż ktokolwiek z nas. Zresztą to niedaleko od twoich rodzinnych stron. Nieprawdaż? - Zmiąłem przekleństwo w myślach i kiwnąłem głową. Dobrze wiedział, jak ma mnie podejść, ten stary cap. I zdawał sobie sprawę z tego, że niedługo kończy mi się u nich kontrakt. A żeby go przedłużyć, na pewno się zgodzę odwalić za starego brudną robotę. Westchnąłem cierpiętniczo i kiwnąłem głową.
- Zgoda. Kiedy mam ruszać?
- Najlepiej od razu. Oczywiście zapłacę ci z podwyżką za tę wyprawę.
- Dobrze, w takim razie idę się pakować i lecę.
- Tak myślałem. Bilet masz zabukowany na czternastą. Pośpiesz się, niewiele czasu ci zostało - na twarzy mężczyzny pojawił się kpiący wyraz twarzy, który musiałem zignorować. Pożegnałem się i szybko poszedłem po swój płaszcz. Założyłem go, żegnając się jeszcze ze znajomymi. Będąc już na dworze poczułem, jak zimny wiatr mnie otrzeźwia i powoduje, iż mój gniew powoli się ze mnie ulatnia. Byłem wściekły. Wszystko sobie dokładnie zaplanował. Jak mogłem być tak głupi i dać się wrobić w jakiś bajzel? Nie wiem. Warknąłem pod nosem, nie zwracając uwagi na przechodniów. Przynajmniej będę miał się komu wyżalić, jak będę pakował manatki. Żałowałem, że mój mąż teraz ze mną nie mieszka i nie ma go przy mnie. Niestety był na zagranicznym kontakcie i widywaliśmy się raz na miesiąc. Przynajmniej mieliśmy skype'a, chociaż to nie to samo, co face-to-face. Westchnąłem. Doszedłem do własnego mieszkania, które odkluczyłem i wgramoliłem się do środka. Wyjąłem walizkę ze schowka i zacząłem się pakować. Zgodnie z tym, co mówił mój zegarek miałem jeszcze godzinę czasu do odlotu. Wpisałem w telefon szereg liczb i wcisnąłem zieloną słuchawkę. Dziękowałem w duchu, że miałem wykupiony pakiet roamingu, bo inaczej nie zdołałbym porozmawiać z ukochanym. Po piątym sygnale w końcu usłyszałem głos, za którym tak bardzo tęskniłem.
- Cześć, kochanie.
- Cześć, Amari. Jak u ciebie? Nie przeszkadzam ci?
- Ty? Nigdy mi nie przeszkadzasz. Stęskniłem się za tobą. Opowiadaj lepiej co u ciebie.
- Szef mnie wysłał, żebym jakiegoś bachora wziął na staż - mruknąłem zirytowany. Rozglądałem się po pomieszczeniu szukając jakiejś książki, którą mógłbym wziąć i której nie czytałem po raz enty. W końcu jakoś taką napotkałem. Wziąłem ją i z czułością i ostrożnością włożyłem do podręcznej torby. Zadowolony z obrotu sprawy spojrzałem na zegarek. Widząc, iż czas nieubłaganie leci zapiąłem walizkę, postawiłem ją na ziemię i wyszedłem z mieszkania.
- Dlaczego ty? Nie mógł tych swoich nowych lizusów?
- Nie. Z tego, co zrozumiałem, są za starzy na takie zadanie, a ja idealnie się nadaję, bo jestem młody. I szybciej się z dzieciakiem dogadam.
- Rozumiem, że wykorzystał to, że masz wolne?
- Dokładnie. Wyobraź sobie, że ten stary cap wszystko sobie zaplanował. Nawet mi bilet zabukował i niedługo odlatuję. - Pomachałem ręką na przejeżdżającą akurat taksówkę. Dziękowałem sobie w duchu, że mieszkam w centrum i taxi jeżdżą tutaj co chwilę. Włożyłem walizkę do bagażnika, a sam wsiadłem z tyłu na fotel pasażera. Zapiąłem pasy.
- No, cwanego masz szefa, nie powiem. A gdzie lecisz?
- New Jersey - bąknąłem już zażenowany. To miasto nie najlepiej mi się kojarzyło. Westchnąłem i oparłem policzek o chłodną szybę.
- Ja kochanie muszę kończyć, kochanie. Odezwę się wieczorem. Kocham cię.
- Ja ciebie też – szepnąłem, lecz on tego nie usłyszał ,ponieważ wcześniej się rozłączył. Spojrzałem pustym wzrokiem na wyświetlacz. Zablokowałem ekran, a komórkę schowałem do kieszeni. Po piętnastu minutach dojechaliśmy na lotnisko. Zapłaciłem kierowcy, wziąłem walizkę i pośpieszyłem do środka. Przedarłem się przez całą procedurę. Znalazłem się w samolocie akurat, gdy zostało pięć minut do odlotu. Odetchnąłem z ulgą. Miałem całe pięć godzin dla siebie. Podłączyłem słuchawki do odtwarzacza mp3, włączyłem muzykę i przymknąłem powieki. Może teraz chociaż trochę się wyśpię. Ten dzień jest coraz bardziej szalony.


(....)

Obudziło mnie delikatne szturchnięcie w ramie. Przymrużyłem powieki i spojrzałem na dosyć ładną stewardessę. Posłałem jej jeden z moich leniwych uśmiechów i podziękowałem. W maszynie znajdowałem się tylko ja i ta kobieta. Wziąłem swoją torbę podróżną do ręki i grzecznie podziękowałem. Wyszedłem z samolotu i skierowałem się do budynku. Tak, jak wcześniej, załatwiłem formalności i po kilku minutach mogłem odebrać walizkę. Postawiłem ją na ziemię i pociągnąłem za regulowany uchwyt. Tak, jak się spodziewałem. Pogoda ani aura nie sprzyjały tutaj wakacjom. Powstrzymałem westchnięcie i skierowałem swoje kroki do postoju żółtych samochodów. Wsiadłem do wolnego auta i podałem adres, gdzie mieściła się szkoła, o której wspominał prezes. Po niecałych dwudziestu minutach znalazłem się na miejscu, zapłaciłem i podziękowałem. Wysiadłem z przytulnego miejsca, w którym znajdowałem się chwilę wcześniej i zmierzyłem się z jesienną pogodą. Czułem, jak w powietrzu zbiera się na deszcz, dlatego ocknąłem się z zamyślenia i dziarskim krokiem ruszyłem do placówki, do której ja sam nie tak dawno chodziłem. Nie przepadałem za nauką, ale jakoś dałem radę. Oczywiście dyrekcja szkoły była poinformowana o moim przyjeździe, dlatego kiedy znalazłem się w szkole pani z portierni poprowadziła mnie od razu do gabinetu szanownej dyrekcji. Gdy się tam znalazłem powitałem kobietę. Zająłem swoje miejsce.
- Witam panią.
- Dzień dobry, panie Niko. Jak minęła podróż?
- Niestety przespałem cały lot, więc nie mogę pani odpowiedzieć. Jednak wracając do konkretów. Ile macie klas grafików komputerowych?
- Jedną. Dopiero w tamtym roku otworzyliśmy kierunek. Bardzo się cieszę, że ktoś z tak prestiżowej firmy zainteresował się taką małą szkołą jak ta.
- Nie wątpię - odpowiedziałem z przekąsem, lecz na twarzy wymusiłem uśmiech. Kiwnąłem głową. - A są może tutaj... Hmmm... Uzdolnieni uczniowie? Jakoś wyróżniający się na tym kierunku?
- Ach, tak. Jest jeden uczeń. Yahi Karuli.
- Yahi, interesujące. Może go pani przyprowadzić? Rozumie pani, chciałbym jak najszybciej tutaj wszystko pozałatwiać i wrócić do pracy.
- Tak, oczywiście. Rozumiem. Zaraz każę go przyprowadzić. - Wybrała w intercomie numer sekretarki i poprosiła, by przyprowadziła chłopaka. Po kilku minutach niezręcznej ciszy ktoś zapukał do drzwi, a gdy kobieta donośnym głosem poprosiła, by goście weszli, drzwi się otworzyły i do środka wkroczył młody chłopak. Miał krótkie, brązowe włosy, grzywkę która opadała mu na lewe oko przez, co tylko jedna niebieska tęczówka czujnie się we mnie wpatrywała. Nie miałem wątpliwości, że z tym gówniarzem będą same problemy. Przekląłem w myślach dzień, w którym zdecydowałem się wysłać podanie do firmy mojego szefa.
- Karuli, siadaj na fotel - dwudziestolatek posłusznie zajął swoje miejsce, chociaż uniesione kąciki jego ust zdradzały rozbawienie. W końcu zajął swoje miejsce i spojrzał wyczekująco na naszą dwójkę. Widząc, iż blondynka nie ma zamiaru nic powiedzieć odchrząknąłem.
- Witaj, nazywam się Niko Dolores i jestem grafikiem komputerowym oraz zajmuję się promocją. Przyszedłem tutaj, ponieważ mój szef postanowił zaangażować jednego z uczniów na staż, który będzie się odbywał w Tokio. Po krótkiej wymianie informacji dowiedziałem się, że jesteś najzdolniejszym uczniem w klasie. Dlatego proponuję ci wyjazd ze mną i staż w agencji. - Widząc niezrozumienie i niedowierzanie malujące się na twarzy chłopca uśmiechnąłem się z satysfakcją. Zdecydowanie go nie lubiłem. Zresztą sam nie wiedziałem, dlaczego. Możliwe, że coś przeczuwałem? Minimalnie wzruszyłem ramionami.
- M-mogę to przemyśleć? - mruknął, uważnie mi się przypatrując. Uniosłem brew do góry.
- Tutaj nie ma czasu na przemyślenia, chłopcze. Jutro odlatuję. Z tobą lub bez ciebie. Musisz wyrazić zdanie w tej chwili. Innej szansy z naszej strony nie będzie. - Wiedziałem, że muszę być twardy, jeżeli chciałem tą sprawę załatwić szybko i wracać do Tokio. Na twarzy przyszłego stażysty pojawiła się arogancja, bawiło mnie to, jak szybko jego mimika się zmieniła.
- Ach tak? Tak dajecie szanse przyszłym stażystom? To nie jest żaden wybór! - niemal krzyknął. Zaśmiałem się na te słowa i wygodniej rozparłem się w fotelu. Kobieta z zainteresowaniem przypatrywała się naszej wymianie zdań. Miałem wrażenie, że świetnie się bawi, ponieważ znała chłopaka i jego możliwości.
- Ach tak? Ja ci tylko zaoferowałem stanowisko pracy, miejsce, skąd możesz wiele wynieść. Czyli jednak wybór.
- Pfff, raczej wygląda to tak, że odcinacie wszelkie drogi wyjścia i przypieracie delikwenta do ściany - cichy warkot z jego ust jeszcze bardziej mnie rozbawił. Nie rozumiałem, czemu walczy. Przecież go nie atakowałem. Musiałem przyznać, że był arogancki. Kiwnąłem leniwie głową po czym wstałem z fotelu i zabrałem swoje rzeczy. Spojrzałem przeciągle w te niebieskie tęczówki.
- Jeśli do wieczora podejmiesz decyzję, tutaj masz mój numer. Zadzwoń - wyjąłem z kieszeni spodni wizytówkę, którą położyłem na stół.
- Do widzenia, pani dyrektor - uśmiechnąłem się i wyszedłem z pomieszczenia. Byłem pewny swego. Zdawałem sobie sprawę, że chłopak połknie haczyk, że będzie chciał udowodnić swoje racje. Wzruszyłem ramionami po czym wyszedłem na dwór. Na deszcz.

(....)


Słysząc dzwoniący telefon szybko wyszedłem spod prysznica. Owinąłem się w pasie ręcznikiem i mokry poszedłem do sypialni, gdzie znajdował się aparat. Odebrałem telefon i zmęczonym głosem powiedziałem.
- Dobry wieczór. Niko Dolores przy telefonie.
- Dobry wieczór panu, jednak się zdecydowałem.
- Cieszę się chłopcze. Jutro o dwunastej wylatujemy. Zabukuję ci bilet. Oczywiście na koszt firmy. Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę bagaży nasza firma przewiezie do Tokio.
- Dobrze. A gdzie mam czekać? - podałem chłopakowi adres, po czym zakończyłem rozmowę, uprzednio grzecznie się żegnając. Lot samolotem dał mi się we znaki. Wytarłem się niebieskim ręcznikiem który położyłem na oparciu łóżka. Nagi położyłem się na pościeli. Wystukałem na telefonie wiadomość do szefa, włączyłem budzik i zadowolony z siebie odłożyłem go na stolik nocny. Nie miałem siły o niczym myśleć. Chciałem tylko spać. W końcu przymknąłem powieki i odpłynąłem w ramiona Morfeusza. A co najdziwniejsze zamiast mieć sen o moim ukochanym mężu przyśniły mi się te cholerne niebieskie tęczówki. Rano miałem wstać wypoczęty i zadowolony, a było wręcz na odwrót. Zły wyłączyłem budzik i wstałem z łoża. Muszę napomknąć, iż było małżeńskie. Z cierpiętniczą miną ubrałem czyste ubrania. Brudne wrzuciłem do siatki, by nie były z czystymi. Dopakowałem walizkę i zamówiłem sobie śniadanie. Po jedzeniu humor poprawił mi się na tyle, że zacząłem cicho podgwizdywać. Godzinę przed odlotem ktoś zapukał do moich drzwi. Odgarnąłem na plecy moje długie, czarne włosy i poszedłem otworzyć. Widząc postać dzisiejszych moich snów westchnąłem, lecz przywołałem na twarz uśmiech. Przepuściłem go w drzwiach, pozwoliłem mu się rozgościć, a sam zamknąłem drzwi.
- Dobrze, że już jesteś. Zaraz będziemy się zbierać - spojrzałem przelotnie na jego ubranie. Niebieska koszula idealnie współgrała z odcieniem jego oczu, czarne jeansy tylko podkreślały sylwetkę studenta. Pokręciłem głową, rozczesałem włosy i spiąłem je w wysoki kucyk. Ogarnąłem wzrokiem pomieszczenie, nie chcąc niczego zapomnieć. Gdy upewniłem się, że nic mi nie brakuje, ruszyłem ku drzwiom.
- Zbieramy się, Yahi.
- Nie życzę sobie, żeby pan mnie przedmiotowo traktował.
- Nie życzysz, powiadasz? - spojrzałem na jego zbuntowany wyraz twarzy i miałem ochotę się roześmiać. Dawno nikt mi nie dostarczył takiej dawki humoru jak ten dzieciak.
- Dokładnie tak, czy ci się to podoba czy nie - słysząc, że jesteśmy na ty przewróciłem oczami. Nie zamierzałem się wdawać w jakiekolwiek kłótnie z tym gagatkiem. Uiściłem opłatę za hotel i z nastolatkiem u boku wyszedłem z budynku, w którym niedawno przebywałem. Przywołałem ręką taksówkę, po czym wsiedliśmy do środka. Spojrzałem na zadziorną twarz kompana.
- A co tobie tak wesoło co? - uniosłem brew, ponieważ coś mi śmierdziało. Był aż nadto zadowolony.
- Nic nic, tylko nie wiem, czy dwie walizki są dozwolone.
- Dwie walizki? - moja brew unosiła się i opadała. Czułem, jak przez moje ciało przepływa fala złości. "Przeklęty smarkacz" przeszło mi przez myśl, lecz szybko się opanowałem. Posłałem mu jeden z moich firmowych uśmiechów.
- Ach tak? Dozwolone, ale budżet twojej kieszeni trochę zmaleje. Jak mówiłem przez telefon, płacimy tylko za najpotrzebniejsze rzeczy – widząc, jak mina mu zrzedła, poczułem satysfakcję. Wiedziałem, jak droga jest dopłata za walizki. Miałem nadzieję, że przed przyjazdem do fili utemperuję trochę jego charakter i utrę mu nosa. Słysząc dźwięk dzwonka wyjąłem komórkę z kieszeni. Znajomy numer sprawił, że uśmiechnąłem się pod nosem.
- Witaj, kochanie.
- Cześć, misiu. Przepraszam, że wieczorem się nie odezwałem.
- Nie szkodzi. Nawet nie wiem, czy bym odebrał, tak byłem zmęczony, a musiałem załatwić sprawę z tym dzieciakiem.
- No i jak ci idzie?
- Wspaniale. Dzieciak jest arogancki, a najbliższe pięć godzin mam z nim spędzić w jednym samolocie - słysząc jego cichy, ciepły śmiech uśmiechnąłem się. Kochałem śmiech Amariego.
- Nie przejmuj się, Nikoś. Na weekend przyjadę, to cię odstresujemy trochę.
- Obiecujesz? - bałem się trochę tego słowa. A raczej zawodu. Tego, że mi coś obieca i znowu nie dotrzyma obietnicy. Nerwowo zagryzłem dolną wargę.
- Tym razem wywiążę się z obietnicy. Słowo harcerza - cicho się zaśmiałem. Wyjrzałem za okno. Widząc, że dojeżdżamy do znajomego miejsca kiwnąłem głową.
- Dobrze, wierzę ci. Muszę kończyć, bo już na lotnisku jestem. Odezwę się później.
- Dobrze, kocham cię. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, Amari - uśmiechnąłem się po raz kolejny w przeciągu tej rozmowy. Rozłączyłem się i spojrzałem na towarzysza, który ciskał w moją stronę gromy. Wzruszyłem ramionami, zapłaciłem i wysiadłem z auta. Wziąłem swoją walizkę i ruszyłem przed siebie. Po chwili dogonił mnie brązowowłosy chłopak.
- Poczekałbyś. Nie wszyscy mają takie długie nogi jak ty - powiedział z wyrzutem, na co się zatrzymałem, przez co wpadł na mnie. Zmarszczyłem brwi i westchnąłem.
- Słuchaj, mały. Nie na rękę jest mi robienie za twoją nianię. Szczerze? Nie bardzo za tobą przepadam i raczej ze wzajemnością. Więc z łaski swojej weź się za siebie. Praca w zespole jest ważna, a widzę, że z tym sobie nie radzisz. - Potarłem zmęczony kark. Popatrzyłem na tęczówki, które wyrażały gniew. Czułem, jak tajfun nadciąga. Chwila szczerości odbyła się szybciej, aniżeli bym chciał.
- Ach tak?! To ty weź się za siebie. Nie jesteś bóg wie kim, by mi rozkazywać. To, że przyjechałeś po jakiegoś dzieciaka nie znaczy, że masz prawo odgrywać jakiegoś pieprzonego alwaro, któremu wszystko wolno! - przymrużyłem powieki na te słowa i prychnąłem. Nie miałem zamiaru się z nim kłócić. Wznowiłem marsz, ponieważ do odlotu zostało niecałe piętnaście minut. Chłopak chyba zrozumiał, że nie czas na przepychanki słowne, ponieważ ruszył posłusznie za mną. Załatwiliśmy formalności i znowu znalazłem się w samolocie. Tym razem do domu.


(....)

Pod wieczór znaleźliśmy się na miejscu. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś środka komunikacji. Zrezygnowany wyjąłem telefon i zadzwoniłem do szefa.
- Witam, szefie. Co zrobić z tym stażystą? - widząc wściekły wzrok młodego wzruszyłem ramionami. Zupełnie nie miałem serca do młodszych od siebie.
- Dzisiaj to mi raczej go nie przedstawisz, ani lokalu nie załatwisz. Przenocuj go u siebie i jutro przyjdziecie do firmy - słysząc ostatnie zdanie zacisnąłem mocno szczękę. Oddaliłem się o kilka kroków od Karuli, cicho syknąłem.
- Cholera, co to ma być, szefie? Jak to sobie szef wyobraża? Że z uśmiechem na twarzy przyjmę nieznanego mi gościa pod dach?!
- Nie denerwuj się tak, Niko. Pierwszy i ostatni raz proszę cię o takie coś.
- Pierwszy? - prychnąłem. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę, iż było to kłamstwo. Potarłem czoło i popatrzyłem w dal.
- Przepraszam, Niko. Nie chciałem, by tak wyszło. Zupełnie z głowy wyleciało mi, by załatwić jakieś mieszkanie dla młodego.
- Dobrze wiesz, że jak Amaru się o tym dowie to nie będzie zadowolony.
- Nie denerwuj się tak, dobrze? Jutro w firmie porozmawiamy.
- Dobra - westchnąłem i rozłączyłem się. Nie miałem ochoty na kłótnie. Jedynie, o czym marzyłem, to ciepła kąpiel i łóżko. Wróciłem do zdezorientowanego chłopaka.
- Śpisz dzisiaj u mnie. Jutro szef coś wymyśli - posłałem mu słaby uśmiech.
- Dobra, ale jedna noc. Więcej nie wytrzymam w twoim towarzystwie.
- I vice versa. - mruknąłem. W końcu zatrzymałem pojazd i zapakowaliśmy się do mnie.



Beta: Paulina N.

2 komentarze:

  1. Przeczytałam. Całość podoba mi się nawet, ale coś mi tu nie pasuje. Nie wiem.. Może jak się sytuacja rozwinie to ogarnę co i jak

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, zaintrygowalo mnie to opowiadanie, och będą chyba kłopoty z Yahim, a może to on skradnie serce szefa... ale coś mi się zdaje, że celowo nie pomyślał, że chlopak gdzieś musi się zatrzymać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń