Pochodzę z klanu Uchiha. Moja rodzina była, a
raczej jest zamożna po dzień dzisiejszy. Urodziłem się 19 października 1992 r.
Moja mama na imię Karuo, natomiast ojciec Kagami. Moi rodzice to zdolni
prawnicy, a ja wywodzę się z bogatej rodziny. Pewnie myślicie, że jestem
rozpieszczonym jedynakiem. Ale to nie prawda. Nigdy nie interesował mnie świat
show biznesu. Wolałem ciszę i spokój. I oczywiście towarzystwo Itachiego.
Zastanawiacie się, kto to. No cóż jest to mój przybrany młodszy braciszek. Jego
rodzice wraz z moimi mają własną kancelarię prawną. Nic dziwnego, że spędzamy
dużo czasu razem. Chcąc, nie chcąc na początku musiałem z nim przebywać. I do
dzisiaj nie żałuję tego. Można powiedzieć, że jestem wdzięczny. Itachi ma młodszego
brata który wielbi go ponad wszystko. Właśnie zmierzałem w stronę rodzeństwa
Uchiha. Włożyłem ręce do kieszeni rozmyślając nad ostatnim wydarzeniem. Długo
zastanawiałem się, czy przyjść. Nawet ja obawiałem się czegoś. Najbardziej
zawodu i wstrętu u osoby, którą kochałem.
( …)
Westchnąłem patrząc w
lustro. Czarne kosmyki włosów opadały mi na czoło. Przeczesałem włosy do tyłu,
a następnie nałożyłem żel i szybkimi ruchami zrobiłem fryzurę. Od razu lepiej.
Słabo uśmiechnąłem się do swojego odbicia. Dzisiaj był wielki dzień. Klan
Uchiha świętował dzisiaj swój jubileusz. Nienawidziłem tego typu uroczystości.
Tym bardziej, że moi rodzice mieli mi wybrać żonę. Jakbym w ogóle chciał. Nawet
mnie to nie obchodziło. Mój ojciec Kagami nie liczył się z moim zdaniem. Dla
niego najważniejsze były interesy. I to, żeby poszerzyć swoje wpływy. Przymknąłem
powieki i oparłem czoło o zimne lustro. Nawet nie usłyszałem, kiedy w moim
pokoju zjawił się Itachi.
- Cześć Shisui. Co ty
taki przybity od rana?
- Cześć Itachi. Niewyspany jestem -
oderwałem czoło od mojego ukojenia. Posłałem lekki uśmiech w stronę szatyna.
Niewzruszony w samych bokserkach powędrowałem do szafy. Rozsunąłem drzwi i z
namysłem zacząłem wybierać, co ubrać. Tymczasem mój gość wygodnie rozgościł się
w moim łóżku i krytycznie na mnie spoglądał.
-
Co ty robisz, że masz taki brzuch, co? Sam trenuję, ale do sześciopaka dojść
nie mogę - usta oliwkowookiego wygięły się w podkówkę. Pokręciłem z
rozbawieniem głową. W końcu wyjąłem z szafy czarne spodnie oraz tego samego
koloru koszulę. Nieśpiesznie zacząłem się przebierać. Nawet nie krępowała mnie
obecność przybranego brata. Wręcz przeciwnie. Badałem z uwagą jego reakcje.
Nawet najmniejszą, lecz to na nic. W końcu się ubrałem, podrapałem po głowie.
-
No cóż dieta i ćwiczenia braciszku. A teraz chodź bo się spóźnimy i rodzice będą
marudzić – burknąłem.
-
Od kiedy taki obowiązkowy się stałeś? - czarna brew uniosła się, a sam właściciel
wstał z łóżka i szybkim krokiem znalazł się koło mnie. Przewróciłem oczyma i
potargałem jego włosy tym samym rozwalając kucyk. Nastolatek widząc to wydął
dolną wargę. Cicho się zaśmiałem i zamknąłem za nami drzwi. Ruszyliśmy wolnym
krokiem przez posesję mojej rodziny. Zerknąłem z rozbawieniem na kuzyna. Gdy
nasze spojrzenia napotkały się, uśmiechnąłem się.
-
No już się nie gniewaj Itachi.
-
Wcale, że się nie gniewam.
-
Akurat - prychnąłem pod nosem i dałem młodszemu kuksaniec w bok. Cichy jęk z
jego warg spowodował u mnie śmiech. Ruszyłem biegiem w stronę wyjścia. Dobiegł
mnie cichy tupot stóp. Z rozbawieniem obejrzałem się za siebie. Widząc, że długowłosy
podjął zabawę, uśmiechnąłem się sam do siebie. Uwielbiałem te nieliczne
zatargi. Przypominały mi dzieciństwo. Dzisiaj obaj byliśmy synami na wydanie. A
co ważniejsze, pełnoletni. Westchnąłem z udręką nie zwalniając kroku. I to mnie
zgubiło, ponieważ Uchiha mnie dogonił, a następnie
powalił. Leżąc przed nim głośno oddychałem. Spojrzałem na niego spod przymrużonych
powiek. Blask promyków słońca tylko dodawał mu urody. Zagryzłem dolną wargę
powstrzymując się od pocałowania chłopaka. Nie zamierzając być biernym po
chwili to ja znajdowałem się na górze. Ciche pstryknięcie uświadomiło mi, że
gumka puściła. Moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Rozsypane włosy
Itachiego po trawie tylko potęgowały ochotę pocałowania go. Wziąłem kosmyk
ciemnych włosów, a następnie zaplotłem sobie je wokół palca. Cicho szepnąłem.
- Dlaczego częściej nie
masz ich rozpuszczonych? Więcej kobiet, by się za tobą rozglądało.
- Przeszkadzają mi
tylko. Myślałem czy nie ściąć. - ciche mruknięcie z ust Itachiego tylko pobudziło
moją wyobraźnię. Pokręciłem głową, zszedłem z kuzyna, oparłem się o drzewo i dłuższą
chwilę przyglądałem się jego mlecznej twarzy.
- Nie rób tego. Długie włosy
to coś, co charakteryzuje ciebie. Do twarzy ci w nich. Nie mogę sobie wyobrazić
ciebie bez kucyka. Przynajmniej ty z nas dwóch wyróżniaj się na tle naszego
klanu - posłałem mu słaby uśmiech i wypuściłem spomiędzy palców cienki kosmyk.
Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
-
Tak, po prostu się denerwuję, kogo rodzice wybiorą mi za żonę. - mruknąłem
zmieszany. Wcale nie chciałem tego mówić, ale przy nim nie umiałem kłamać.
Przynajmniej w takich kwestiach. Bo przecież okłamywałem go od 5 lat. Zresztą
zdawałem sobie sprawę, że ten związek nie ma przyszłości, ani sensu. Oboje
jesteśmy dziedzicami zamożnych rodzin, jesteśmy spokrewnieni, a co najważniejsze
on nie jest gejem. Wzruszyłem ramionami. Wstałem, otrzepałem niewidzialne mgiełki
kurzu i ruszyłem przed siebie. Włożyłem dłonie do kieszeni. Po chwili obok mnie
zjawił się Itachi z rozpuszczonymi włosami, które powiewały na wietrze
momentami łaskocząc mój policzek. Minimalnie uniosłem kąciki ust do góry.
- Od kiedy mój braciszek
się denerwuje?
-
Od kiedy mój młodszy braciszek się mnie słucha? - uniosłem brew, drocząc się się
z nim. Cichy śmiech spowodował u mnie uśmiech. W końcu wyszliśmy z mojej
posesji i skierowaliśmy się do klanowej dzielnicy, gdzie miał odbywać się
festyn. Nasza społeczność liczyła dosyć sporą liczbę osób, toteż nie znałem
wszystkich. Kiwałem tylko głową mijając ludzi. Zatopiony we własnych myślach
nawet nie zauważyłem czujnego spojrzenia oliwkowych tęczówek.
-
Coś cie trapi, Shisui. Widzę to - wyrwany z rozmyślań spojrzałem na niego z
roztargnieniem. Wzruszyłem ramionami. Doszliśmy do wielkiej willi. Spojrzałem
na strapioną twarz brata. Westchnąłem i szturchnąłem go w ramię. Weszliśmy do środka,
gdzie stał już kelner. Wziąłem lampkę z szampanem, to samo uczynił chłopak obok
mnie. Upiłem łyk i oblizałem wargi.
- Nawet dobre, chociaż
nie bardzo lubię szampana.
- Tylko wino byś pił.
- A ty nie? - uniosłem
brew uśmiechając się z rozbawieniem. Itachi odwzajemnił uśmiech i weszliśmy do
sali balowej. Jeśli tak mogłem nazwać to pomieszczenie. Ledwo się tam znalazłem,
a Kagami zaczął machać w naszą stronę. Syknąłem ze zirytowaniem i przybrałem na
twarz obojętny wyraz twarzy. Podeszłem i przywitałem się z rodzicami.
- Witaj ojcze, matko.
- Nareszcie jesteś
Shisui. Chcieliśmy Ci przedstawić tę młodą damę. Jest z rodu Aori.
- Witaj. Mam na imię Rin
Aori. - ująłem dłoń dziewczyny, nachyliłem się i ucałowałem wierzch dłoni
czerwonowłosej. Następnie się wyprostowałem i z rezerwą przyglądałem się
poczynaniom kuzyna. Następnie spojrzałem na rodziców, którzy byli ubrani w odświętne
ubrania.
- Bardzo miło mi cię
poznać - skierowałem wzrok na młodą dziewczynę. Lekko się uśmiechnąłem. Wiedziałem
czego oczekuje po mnie rodzina, dlatego zaproponowałem jej taniec. Gdy się
zgodziła zaproponowałem jej ramię, z czego skorzystała. Zaprowadziłem nas na
parkiet, następnie delikatnie złapałem ją w pasie, a drugą dłoń wplotłem w jej,
oparła dłoń o mój bark. Zaczęliśmy się poruszać w rytm muzyki.
- Miło mi cie poznać. Twoi rodzice
wiele o tobie opowiadali. Na razie wszystko, co mówili wydaje się prawdą.
-
Czyli nie rozczarowałem cię?
- Wręcz przeciwnie - na
opalonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Odwzajemniłem gest. Z wprawą
prowadziłem ją. Gdy utwór się skończył, skłoniłem się i podziękowałem.
Poprowadziłem ją do stolika, gdzie stała nasza rodzina.
- Shisui dobrze się
sprawował, panno Rin?
- Oczywiście. O, idą moi
rodzice - spojrzałem w kierunku skąd szła dwójka czerwonowłosych ludzi. Domyśliłem
się, że są to jej rodzice. Z
zaciekawieniem spytałem.
- Macie pokrewieństwo z
Uzumakimi?
- Oczywiście. Moja mama
jest z tej rodziny. - na jej wargi wpełznął lekki uśmiech. Gdy dotarli rodzice
mojej przyszłej żony, przywitałem się. Miałem już dosyć tej szopki, lecz nie dałem
nic po sobie poznać.
- Miło mi państwa poznać.
Macie bardzo urodziwą córkę.
- Dziękujemy.
Pozwolicie, że omówimy sprawy z Kagami?
- Oczywiście. Chodź,
Itachi. Mamy sprawę do obgadania. - posłałem mu porozumiewawcze spojrzenie.
Kiwnął głową i ruszyliśmy w jakieś zaciszne miejsce. Wyszliśmy na dwór i
ruszyliśmy w stronę ogrodu. Zimne powietrze nieco mnie orzeźwiło. Nie lubiłem
dusznego powietrza. W końcu przystanęliśmy w ustronnym miejscu. Usiadłem na ławce
i to samo zrobił mój towarzysz.
- Ładna ta twoja żona.
- To nie moja żona -
cicho warknąłem i z irytacją spojrzałem na nastolatka. Brwi nastolatka wygięły
się w łuk. Przewróciłem oczyma.
- Ale będzie.
- Sęk w tym, że podoba
mi się ktoś inny. Chyba kocham tą osobę.
- I dlaczego ja nic o tym nie wiem?
Przecież nie mamy przed sobą tajemnic - czarne brwi zmarszczyły się, a oczy przymrużyły. Westchnąłem.
Wstałem i zacząłem krążyć w tą i z powrotem.
-
Po prostu... To głupie, kocham osobę, którą nie powinienem.
- Powiedz kto to, może
razem coś wymyślimy - z kolei to on wstał i stanął naprzeciw mnie. Był niewiele
niższy ode mnie, lecz górowałem nad nim wzrostem. Podszedłem nieco bliżej.
Zamiast powiedzieć nachyliłem się i musnąłem jego wargi. Szybko się cofnąłem i
cicho powiedziałem.
- To Ty.
- To niemożliwe. Obaj
jesteśmy chłopakami. To nie może być prawdą - cichy szept niedowierzanie
utwierdził mnie tylko w tym, że cała sytuacja była beznadziejna. Wzruszyłem
ramionami.
- Miłości się nie
wybiera. Ja już pójdę - po tych słowach szybko oddaliłem się od stojącego w osłupieniu
Uchiha.
(…)
Nie wiedząc kiedy znalazłem się pod domem
ukochanego. Niepewnie stanąłem z nogi na nogę i zapukałem. Przez chwilę panowała
cisza, ale już po chwili usłyszałem kroki. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi otworzył
Sasuke. Lekko się uśmiechnąłem.
- Cześć, Sasuke.
- Cześć Shisui. Itachi jest w swoim pokoju.
- Dzięki mały - wszedłem do pomieszczenia, a
następnie po schodach. Zagłębiłem się w korytarz na którym panował półmrok.
Znalazłszy się pod dobrze znanymi mi drzwiami, zawahałem się. Po krótkiej
chwili niepewnie otworzyłem drzwi. Przez chwilę nic nie widziałem, lecz mój
wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności jaka panowała w pokoju. Zamknąłem za
sobą drzwi.
- Co chcesz?
- Chciałem wyjaśnić sytuację... - mruknąłem.
Usiadłem na łóżku, które zajmował Itachi. Szybkim ruchem odsunął się ode mnie.
Byliśmy na dwóch krańcach łóżka. Westchnąłem.
- Przepraszam cię za to ostatnio. Głupio wyszło,
a ja zachowałem się jak kompletny idiota. Nie powinienem tego robić.
- Nie powinieneś. Nie kocham cię i nie jestem
tobą zainteresowany - cichy warkot zdziwił mnie. A jeszcze bardziej zabolały
mnie jego słowa. Cieszyłem się, że w tym momencie jest ciemno.
- Przepraszam. Nie chciałem. Ale nic nie poradzę.
Możemy zachowywać się tak jakby nic się nie stało?
- Jakby nic się nie stało?! Czy ty siebie słyszysz,
Shisui?! Wszystko się stało, począwszy od tego, że mnie pocałowałeś - Uchiha
zerwał się z łóżka i z dziką furią wpatrywał się we mnie. Również wstałem i
wpatrywałem się w niego ze spokojem. Sam nie wiedziałem skąd we mnie tyle
spokoju. Złapałem jego ramie, lecz wyrwał się.
- Nic na to nie poradzę, że jestem pierdolonym
gejem. I że kocham takiego idiotę jak ciebie - warknąłem. Również podniosłem głos.
- Wypieprzaj z mojego mieszkania. Nie chcę cie
znać! Nie przychodź, nie dzwoń. Miałem cię za brata, rozumiesz?! Za starszego
brata, na którym mogę polegać! A ty wyskakujesz z jakąś pieprzoną miłością -
czułem jak moje serce rozpada się w drobny mak. Każdego dnia przeklinałem miłość
do niego. A dzisiaj właśnie Bóg postanowił mnie ukarać. Nie wiem, może w
poprzednich wcieleniach byłem złą osobą i właśnie nadszedł dzień, w którym należała
mi się kara. Cicho mruknąłem kierując się do drzwi.
- Zawsze będę cie kochał Itachi. I nic sie nie
zmieni - po tych słowach wyszedłem z pokoju. Zbiegłem ze schodów i nawet nie żegnając
się z Sasuke, którego minąłem po drodze, opuściłem rezydencje Uchichów. Było
ciemno, lecz nic sobie z tego nie robiłem. Miałem wszystkiego kompletnie dosyć.
Postanowiłem przejść się ulicami miasta. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Po
długim czasie skierowałem swoje kroki w moje ulubione miejsce. Tylko tam mogłem
kompletnie się wyciszyć. A co najważniejsze napić. Kilka minut później znajdowałem
się w barze. Poprosiłem o całe 2
litry czystej wódki i w niej zacząłem topić smutki. Nie
minęła nawet godzina, gdy butelki były opróżnione. Zapłaciłem i na chwiejących
nogach ruszyłem do domu. Było mi wszystko jedno, czy ktoś mnie napadnie. Teraz
nie potrafiłem spojrzeć rodzicom w twarz, a co dopiero mojemu przybranemu
braciszkowi. Byłem głupi. Powinienem zachować tą informacje dla siebie i
wszystko byłoby jak dawniej. Przecież miałem przeprosić, wyplątać się. A ja?
Jak zwykle musiałem coś spieprzyć. Zamiast powiedzieć, że gadałem głupoty na
tym przyjęciu, to jeszcze bardziej się pogrążyłem. Nie miałem pojęcia, że ktoś
za mną szedł, że śledził od pamiętnej imprezy. Skręciłem w opuszczony zaułek.
Na skrót, który mało kto odwiedzał. Chciałem być w domu. Iść spać i się nie
obudzić przez najbliższą dekadę. Nagle poczułem ból w plecach. Ktoś brutalnie
popchnął mnie na ścianę. O mało nie straciłem równowagi. Spojrzałem zamglonym
wzrokiem na nieznajomego. A raczej jego oczy, ponieważ twarz była zamaskowana.
Ciche syknięcie.
- Pozdrowienia od Fugaku Uchiha. Powinieneś
trzymać się od jego syna z daleka gejusie - po tych słowach usłyszałem ciche
kliknięcie odbezpieczanej broni, a następnie huk. Chwyciłem się za okolice
serca i upadłem. Czułem jak po mojej dłoni spływa krew. Nie byłem w stanie nic
zrobić. Obróciłem twarz w stronę alejki z której uciekał napastnik. Przymknąłem
powieki. Czułem jak moja żywotność ze mnie ulatuje. Nagle moje ciało zostało
uniesione. Czułem czyjeś kolana. Coś mi kapło na twarz. Otworzyłem minimalnie
powieki. Widząc dobrze znane mi oliwkowe tęczówki z wysiłkiem wygiąłem kąciki
ust do góry.
- Nie płacz Itachi... - cicho wymamrotałem. Nie
miałem sił na cokolwiek. Cichy szloch wdarł się do mojego mózgu i nie chciał
ustać.
- Przepraszam, Shisui. Za wszystko. Nie
powinienem tego mówić... Nie chciałem sobie uświadomić, że jestem gejem. Nie
mogę być gejem, a jednak jestem, cholera! Po tym jak wyszedłeś postanowiłem cię
poszukać. Chciałem ci powiedzieć, że też cię kocham... Szlag! Spóźniłem się!
Nie mogłem cię znaleźć, idioto. Potem znajomy barman powiedział mi, że ruszyłeś
w stronę domu... Zacząłem biec i cię szukać, ale usłyszałem tylko huk wystrzału...
Cholera tak cię przepraszam Shi, nie powinienem tak ci mówić, to przeze mnie..
Przeze mnie tu leżysz i umierasz... - kolejna kaskada słonej wody uderzała mi o
policzki. Z wysiłkiem starałem się unieść dłoń do góry, lecz ona bezwolnie opadła
na moją pierś. Bez mojego udziału. Poczułem jak ciepłe palce splatają się z
moimi.
- To n-nie twoja win-na Ita.. Tak musiało być..
- cicho wymamrotałem, czując jak powoli otacza mnie ciemność. Tak wiele chciałem
jeszcze zrobić, tak wiele powiedzieć.
- Nie umieraj, proszę cię, Shisui! - cichy
wrzask ledwie dotarł do mojej świadomości. Uśmiechnąłem się słysząc wyznanie z
jego ust.
( Rok później z
perspektywy Itachiego )
Białe tulipany. Uwielbiał białe tulipany. Zamknąłem
za sobą drzwi, lecz mój jak zwykle ciekawski braciszek ruszył za mną. Zatrzymałem
się i spojrzałem na niego. Widziałem troskę w jego oczach, lecz to na nic.
Przez ten cholerny rok dalej miałem poczucie winy. Bo gdyby nie tamta
sprzeczka, on nadal by żył. Miałem żonę, lecz jej nie kochałem. Była mi obojętna.
Zresztą ja jej też. Tto małżeństwo było po prostu czystą transakcją. Staraliśmy
się zachowywać kontakty na stopie koleżeńskiej. W końcu Bóg wie, ile musieliśmy
ze sobą wytrzymać. Lekko puknąłem odsłonięte czoło młodszego brata.
- Sasuke, przepraszam, ale innym razem...
- Zawsze tak mówisz odkąd wujek Shisui nie żyje
- młody nadął policzki. Uśmiechnąłem się ze smutkiem. Lekko potargałem czarne włosy.
- Wybacz, Sasuke, chcę być sam.
- Idziesz na jego grób prawda?
- Tak.
- Brakuje mi go.
- Mi też Sasuke - posłałem mu ostatni uśmiech po
czym ruszyłem przed siebie. Każdej nocy miałem przed oczyma jak mnie całuje w
ogrodzie. Nie wiem. jak mogłem być takim idiotą i go odrzucić. W końcu znalazłem
się na cmentarzu. Mijam nagrobki. Te bogate i te biedne. Kieruję się w konkretną
stronę. Na jeden konkretny grób. W końcu dotarłem. Rozpuściłem włosy. Pamiętam.
jak mówił, że mi w nich do twarzy. Westchnąłem widząc czysty nagrobek, świeże
kwiaty w wazonie. Położyłem bukiet kwiatów na pomnik i przymknąłem oczy. Zacząłem
się cicho modlić, gdy znikąd pojawił się nieznajomy mi chłopak.
- Cześć. to ty jesteś Itachi Uchiha? - otwarłem
powieki i spojrzałem się z zaciekawieniem na przybysza. Kiwnąłem twierdząco głową.
Na moje potwierdzenie szarowłosy wyjął jakiś list z kieszeni i podał mi. Wziąłem
od niego. Widząc znajomy charakter pisma moje serce drgnęło.
- Shisui kazał mi przekazać gdyby cokolwiek mu
się stało. Rok po jego śmierci. On chyba wiedział co się stanie. A teraz
wybacz... - po czym zniknął wśród krzewów. Chwilę jeszcze wpatrywałem się w
miejsce. które chwile wcześniej zajmował nieznajomy. Następnie spojrzałem na
list. Starannie odkleiłem kopertę i wyjąłem karteczkę. Odchyliłem ją i zacząłem
czytać.
"Drogi
Itachi,
Jeśli to czytasz to najprawdopodobniej nie żyję. Poprosiłem mojego przyjaciela jeszcze z czasów liceum, by ci to przekazał. Krótko po naszej rozmowie. Pewnie się obwiniasz o moją śmierć. Niepotrzebnie. Dobrze wiedziałem, że jesteśmy skazani na porażkę. Dwoje ludzi ze znakomitych rodzin nie może być razem. Zresztą, jak sam stwierdziłeś, nie jesteś mną zainteresowany. Może nawet i lepiej. Nie potrzebnie przysporzyłbym ci problemów. Zarzuciłeś mi podczas rozmowy pamiętnego wieczoru, że nie mamy przed sobą tajemnic. Okłamywałem Cię. Od dobrych pięciu lat się w tobie kochałem. Żyłem zakazaną miłością która nigdy nie powinna się zdarzyć. Dobrze wiesz, jacy nasi ojcowie są konsekwentni. Ale muszę to z siebie wyrzucić. Pamiętasz tamtą wycieczkę do lasu? Na polowanie z naszymi ojcami? To właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że czuję do ciebie coś więcej niż do brata, czy kuzyna. To jak wtedy zlitowałeś się nad lisem rozczuliło mnie. Darowałeś mu życie. Zbuntowałeś się ojcu. Urzekło mnie to. Mam nadzieję, że ten krótki list coś ci wyjaśni. Nie chcę byś żył w poczuciu winy. Marzę o tym, byś założył rodzinę i był szczęśliwy. Byś dbał o swojego brata tak, jak ja nie umiałem zadbać o ciebie. W końcu byłeś moim młodszym braciszkiem. A ja miałem obowiązek cię chronić. Zawiodłem na całej linii. Przepraszam. Ale wiedz, że tam na górze będę cię obserwował. Przynajmniej w jednej dziesiątej będę mógł jakoś naprawić winy. Jeśli przeczytasz ten list, proszę spal go. Nie chcę byś miał kłopoty lub by ktokolwiek to przeczytał.
Shisui."
Po moich policzkach popłynęły łzy. Zagryzłem
dolną wargę. Zwinąłem papier w kulkę z zamiarem spalenia go. Nie mogłem tego
zrobić. To była jedyna rzecz, która przypominała mi o jego miłości. Ten list
wcale nie wniósł odpowiedzi na moje
pytania. Jedynie tylko powiększył ich ilość. Pomimo tego nie mogłem się nadziwić
jak mój kuzyn mógł tak długo i dobrze skrywać swoje uczucia. Ruszyłem w stronę
wyjścia. Cicho szepnąłem.
- Bardzo dobrze wywiązałeś się ze swojego
zadania. Zawsze mnie chroniłeś. Nawet po swojej śmierci. Zawsze będę cie kochał,
S.
Beta: Yuri S.
Beta: Yuri S.
cudne *^* czytam bloga od dawna ale dopiero teraz mam odwagę dodać komentarz, myślałaś może żeby napisać kiedyś Kakashi x Itachi ?
OdpowiedzUsuń