Potrzeba tylko otworzyć oczy. Serce kłamie, a
głowa nas zwodzi. Jedynie oczy widzą prawdę. Patrz oczyma. Słuchaj
uszami. Wąchaj nosem i czuj przez skórę. Potem dopiero myśl. W ten
sposób poznasz prawdę.
Z perspektywy Sasuke.
- Cholerny Itachi – wymruczałem pod nosem idąc przed siebie. Byłem wściekły. Na niego i na siebie. A raczej na własną głupotę. Dobrze wiedziałem, że zakładanie się z własnym bratem nie wróży nic dobrego. Musiałem jednak przyznać, że przebiegła z niego bestia. Po dłuższym namyśle zdałem sobie sprawę, że wpadłem w jego pułapkę. Kilka razy dał mi wygrać, bym poczuł się niezwyciężony. A teraz zemścił się w najgorszy możliwy sposób. Jak ktoś taki jak Uchiha mógł zniżyć się do chodzenia na kurs uwodzenia?! Co takiego robiłem w poprzednim życiu, że tak się na mnie teraz mści? To było poniżej mojej godności. Ale jak zakład to zakład. Uchiha nie łamią danego słowa. A więc tak właśnie w wisielczym humorze szedłem do budynku, który wskazał mi mój braciszek. To nie był jeden mankament. Itachi zastrzegł sobie wybór jak to nazwał „mojej ofiary". Jak mi się nie uda jej poderwać, to może zażyczyć sobie wszystkiego. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym. Wszedłem do budynku i ruszyłem wzdłuż holu. Było tutaj dość przytulnie, jak na takie miejsce. Podszedłem do portiera. Dowiedziawszy się, gdzie znajdę pomieszczenie, ruszyłem w danym kierunku. Wjechałem na drugie piętro windą, a następnie skierowałem się do sali numer 8. Nawet nie zapukawszy wszedłem do pomieszczenia. Rozejrzałem się. Widząc samych lamusów miałem ochotę się zaśmiać. Kto by przypuszczał, że ci pryszczaci okularnicy zapiszą się na taki kurs? Gdybym był na ich miejscu nawet bym nie próbował. Jak to ja zająłem nonszalancko wolne miejsce. Patrząc po ich minach domyśliłem się, że zastanawiają się jak ktoś taki jak ja może się tutaj znajdować. Obrzuciłem ich kpiącym spojrzeniem. Założyłem nogę na nogę. Ze znużeniem obserwowałem jakiś obraz. Po kilkunastu minutach do sali wszedł mężczyzna o płomienno rudych włosach z całym mnóstwem tatuaży i kolczyków. Zaskoczyło mnie, że ktoś taki może prowadzić ten kurs. Jednak nie dałem tego po sobie poznać. Wróciłem do studiowania obrazu, który tak na marginesie był nudny i brzydki.
- Witam wszystkich na kursie uwodzenia. Nazywam się Yahiho i od dzisiaj będę waszym mentorem – uśmiechnął się do nas promiennie, co tylko spotęgowało moją frustrację. Miałem cichą nadzieję, że szybko skończą się te warsztaty i będę mógł wrócić do domu. Rudowłosy najwidoczniej nie miał zamiaru spełnić mojej niemej prośby, ponieważ kazał nam się przedstawić. Jakby było mu to do szczęścia potrzebne. Prychnąłem pod nosem, lecz gdy przyszła moja kolej dla świętego spokoju przedstawiłem się.
- Nazywam się Sasuke Uchiha – zamilkłem. Widząc wlepione we mnie dwanaście par oczu, wzruszyłem ramionami. Nie miałem pojęcia, czego chcą. Yahiko, czy jak mu tam było widząc, że nie zamierzam nic więcej powiedzieć, uśmiechnął się i zaczął coś tam gadać. Szczerze? Nie bardzo go słuchałem. W końcu po godzinnej katordze zajęcia się zakończyły. Z zadowoleniem wstałem z miejsca, które zajmowałem i wyszedłem. Nawet nie miałem zamiaru zamieniać jakiegokolwiek zdania z którymś uczestników. Wyszedłem przed budynek, a następnie postanowiłem przejść się do pobliskiej kawiarni. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy tam się znalazłem. Przechodząc koło niego zauważyłem przez okno nieznanego mi dotąd blondyna. Wyglądał na samotnego i jakiegoś smutnego. Zaintrygowało mnie to. Nawet nie wiedziałem dlaczego. Wszedłem do pomieszczenia. Podszedłem do kasy, kupiłem moje ulubione ciasteczka oraz jakiś sernik. Przypomniało mi się, że dzisiaj mieli nas odwiedzić rodzice. Zapłaciłem za zakupy. Ostatni raz zlustrowałem blondyna, po czym wyszedłem. Kiedy tylko znalazłem się w domu, obraz chłopaka szybko wyleciał mi z głowy. Schowałem produkty do lodówki. Widząc rozwalonego na kanapie brata poczułem jak wzbiera we mnie złość. Zmarszczyłem brwi. Powędrowałem do niego. Ironicznie zapytałem.
- Masz zamiar tak spędzić całe swoje życie?
- O, cześć, braciszku! I jak było? Poznałeś tam jakiegoś przystojniaczka? – zmierzyłem go wzrokiem. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że nikogo takiego nie można tam spotkać. Opadłem ciężko na fotel, który stał nieopodal mnie. Cicho warknąłem.
- Nie interesują mnie chłopcy. A po drugie mogłeś posprzątać mieszkanie jak nic nie robiłeś.
- Nie robiłem? Nie widzisz, mój drogi braciszku, jakie ważne rzeczy robię? – spojrzałem na niego z drwiną. Tym bardziej jak upewniłem się co do kanału który oglądał. Rozparłem się wygodniej na fotelu. Słodko spytałem.
- Wiesz jaki dzisiaj dzień?
- Piątek, a bo co?
- Rodzice dzisiaj przyjeżdżają. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś – powiedziałem to tak słodko, że to zdanie niemal dosłownie ociekało sarkazmem. Warto było, ponieważ widząc minę Itachiego cały dzień został zrekompensowany. Tym bardziej, gdy widziałem jak pośpiesznie zrywa się z kanapy. Domyśliłem się, że w jego pokoju panuje burdel. Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Przymknąłem powieki delektując się tą chwilą. Przynajmniej tak mogłem się odegrać za ten głupi zakład. Fugaku zawsze robił inspekcje naszego mieszkania, gdy przyjeżdżał. W końcu z niechęcią ruszyłem się z miejsca, które zajmowałem. Powędrowałem do kuchni, by przygotować obiad. Po godzinie wszystko było gotowe. Akurat jak wyjmowałem z piekarnika pieczeń usłyszałem dzwonek do drzwi. Zawołałem.
- Itachi otwórz!
- Zajęty jestem! – odkrzyknął.
- Ciekawe czym – wymruczałem pod nosem. Zdjąłem rękawice kucharskie, a szklane naczynie położyłem na blacie kuchennym. Skierowałem się do drzwi. Otworzyłem je machinalnie przybierając na twarz wymuszony uśmiech. Nie przepadałem za tymi wizytami. Cieszyłem się jedynie z odwiedzin matki, której było mi szkoda przy despotycznym ojcu. Podałem dłoń czarnowłosemu mężczyźnie, a matkę zanim przytuliłem ucałowałem w policzek. Wpuściłem ich do mieszkania i zamknąłem drzwi. Obserwowałem w milczeniu jak ściągają z siebie swoje okrycia. Powiesiłem je na wieszak i zaprosiłem gestem dłoni do pokoju dziennego. Sam poszedłem do kuchni. Pieczeń włożyłem do głębokiego półmisku, wyciągnąłem talerze oraz sztućce. Byłem zły, że brat mi nie pomaga. Zdołałem usłyszeć jak mój starszy braciszek świergocze w pokoju. Przekląłem pod nosem będąc wściekłym, że czarna robota spada na mnie. Wniosłem półmisek z pieczenią, następnie talerze ze sztućcami, szklane naczynia do wina, a na końcu serwetki. W końcu jedzenie musiało być wystawne. Chwilę jeszcze posiedziałem w pokoju. Słysząc minutnik szybko wróciłem do pomieszczenia, w którym byłem wcześniej. Ugotowane ziemniaki wsypałem do głębokiej miski, a sos do specjalnego pojemniczka. Wniosłem to wszystko do salonu. Odetchnąłem z ulgą.
- Pięknie pachnie. Sam robiłeś, Sasuke? – kobieta uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłem uśmiech. Pokiwałem głową. Widząc srogie spojrzenie ojca wzruszyłem ramionami. Odpowiedziałem wojowniczo.
- No co? Ktoś musi gotować, bo na zupkach chińskich Itachiego za długo byśmy nie pożyli - Zająłem swoje miejsce naprzeciw matki. W czasie posiłku rozmawialiśmy. Wiedziałem, że ojciec niedługo przekaże jednemu z nas swoją firmę. Byłem pewien, że pierworodnemu, dlatego, gdy usłyszałem co mówi, myślałem, że zadławię się kawałkiem mięsa. Spojrzałem z niedowierzaniem na Fugaku. Ten dostrzegając moje spojrzenie uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Co? Nie spodziewałeś się, Sasuke? W gruncie nie jestem takim złym ojcem jak myślisz¨, synu. Mam nadzieję, że nie myślałeś, że zostawię mojego drugiego syna na pastwę losu. Wiem, że nie okazuję ci takiego zainteresowania jak Itachiemu, ale to nie oznacza, że cię nie kocham i nie dbam o ciebie – byłem w szoku. Nigdy bym się nie spodziewał, że usłyszę takie słowa z jego ust. Dlatego nieśmiało się uśmiechnąłem.
- Sasuś na pewno tak nie myślał ojcze. Po prostu jest zaskoczony. Zresztą ja również – z pomocą przyszedł mi długowłosy. Przełknąłem mięso. Upiłem łyk wina, które było bardzo dobre. Oblizałem językiem wargi.
- Wiem o tym. Ale jestem już stary. Chciałbym gdzieś z waszą mamą wyjechać i odpocząć od tego zgiełku. Dlatego chciałbym wam przekazać firmę. Na razie będziecie się powoli wdrażać. Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie interesowały was sprawy firmy... mam tylko nadzieję, że nie zaprzepaścicie dorobku naszej rodziny – na koniec uśmiechnął się tajemniczo. Pokiwaliśmy głowami. Reszta dnia minęła już w przyjemniejszej atmosferze. W końcu, gdy rodzice pojechali posprzątaliśmy oraz umyliśmy naczynia. Następnie poszliśmy spać obaj zatopieni we własnych rozmyślaniach.
( ... )
Chodziłem na ten śmieszny kurs już od miesiąca. Nie było tam niczego bym nie wiedział. Ze znudzeniem obserwowałem rozentuzjazmowanych chłopaków, którzy wręcz pożerali każde słowo naszego mentora. Słysząc jak chwalą się swoimi pierwszymi sukcesami przewróciłem oczyma. Jaka to była dziecinada. Jakie żałosne. Wolałem nie wiedzieć jak wyglądają ich wybranki. Podparłem znudzony podbródek o wierzch dłoni. Donośną paplaninie przerwał rudzielec. Z kpiącym uśmieszkiem zaczął mówić. I miałem złe przeczucia. Jak się okazało słuszne.
- Słuchajcie, moi drodzy. Dzisiaj czas na oficjalne sprawdzenie waszych postępów. Co wynieśliście z lekcji. Jak odbierają was inni potencjalni kandydaci, czego wam brakuje. Rozumiecie? Dzisiaj czysta praktyka. Dlatego dzisiaj spotykamy się o 18 w klubie „Amber". Chciałbym zobaczyć jak każdemu z was idzie. Podkreślam każdemu. – i w tym momencie spojrzał się na mnie tymi swoimi przenikliwymi brązowymi oczkami. Momentalnie reszta popatrzyła w moim kierunku. Mimowolnie wzruszyłem ramionami. W końcu musiałem iść. Taka była umowa między mną, a bratem. Po kilkunastu minutach od tej feralnej informacji prowadzący pozwolił nam wrócić do domu, przypominając o punktualnym przyjściu. Pokiwałem głową. Skierowałem się do wyjścia wkładając ręce do kieszeni. Byłem poirytowany. Ja, Uchiha, nie musiałem nikomu demonstrować swoich umiejętności. Wystarczyło, że kiwnę palcem i każda była moja. Więc z łatwością mogłem wykonać to zadanie i resztę wieczoru przesiedzieć na kanapie z moją ulubioną książką. Przechodziłem koło mojej ulubionej kawiarni, gdy w oczy rzuciła mi się blond czupryna. „To znowu on." Przemknęło mi przez głowę. Przystanąłem i przypatrywałem się dzieciakowi. Na oko był w moim wieku. Po jego postawie i sylwetce mogłem wywnioskować, że nie był zbyt szczęśliwym człowiekiem, tym bardziej skorym do nawiązywania znajomości. „Czemu mnie to w ogóle interesuje? Przecież nawet nie znam tego dzieciaka" - znowu mój mózg doszedł do władzy. Wzruszyłem ramionami. Otwarcie musiałem przyznać, że coś mnie w nieznajomym intrygowało. Odetchnąłem kilkukrotnie. W końcu ponownie wznowiłem swoją wędrówkę. Kilka minut później znajdowałem się w domu. Otworzyłem drzwi, wszedłem do pomieszczenia. Widząc brata z kumplami przewróciłem oczyma.
- Cześć, brat – rzuciłem od niechcenia przechodząc przez salon. Tęczówki gości spojrzały na mnie z zaciekawieniem. Zapewne wiedzieli o tym durnym zakładzie. Pewnie byli ciekawi jak mi idzie.
- Cześć. Jak było?
- Dobrze – odburknąłem nie chcąc wdawać się z nim w jakąkolwiek konwersację. Przynajmniej nie przy jego kumplach. Ten tylko się uśmiechnął.
- I co? Nasz Sasuś już zdobył dyplom zawodowego uwodziciela? – tym razem głos zabrał jakiś blondyn. W pewien sposób był podobny do tego którego widywałem każdego dnia w kawiarni. Zmierzyłem go spojrzeniem od stóp do głów. Prychnąłem.
- Nie twój interes, blondi. A teraz żegnam. Muszę się przygotować na wieczór – odmruknąłem niezbyt uważnie, co od razu podchwycił mój genialny braciszek.
- Wieczór? Wybierasz się gdzieś?
- Nie twój zakichany interes Itachi! - warknąłem. Po tych słowach szybko poszedłem do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku, zacząłem się wpatrywać w biały sufit. Nie było w nim nic interesującego, ale nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Ta wieczorna sytuacja odrobinę mnie zdenerwowała, odetchnąłem. Wstałem, a następnie stanąłem przed szafą. Odsunąłem lewą stronę, gdzie znajdowały się moje ubrania. Wyjąłem z niej czarną marynarkę, tego samego koloru koszulę i spodnie. Ubrałem to wszystko na siebie. Zasunąłem drzwiczki i zerknąłem w swoje odbicie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Prezentowałem się nieźle. Zerknąłem kątem oka na zegarek który spoczywał na moim nadgarstku. Widząc, iż za półgodziny powinienem być na miejscu schowałem klucze i telefon do kieszeni jeansów. Wyszedłem z pokoju, a swoje kroki skierowałem ku wyjściu jednak nie obyło się bez gwizdu i docinek. Zignorowałem to. Szybkim spacerkiem dotarłem na umówione miejsce. Widząc pozostałych podszedłem do nich. Przywołałem na twarz maskę obojętności. Nie żeby mnie to interesowało, ale chciałem udowodnić sobie i Itachemu, że potrafię. W końcu jestem Uchiha. Yahiko upewniwszy się, że są wszyscy wprowadził nas do środka. Było całkiem całkiem jak na klub. Zazwyczaj większość wyglądała jak melina jednak ten się odróżniał. Zajęliśmy lożę która była specjalnie dla nas zarezerwowana. Zamówiliśmy drinki, powoli zaczęła się rozmowa. Ja nie miałem zamiaru w ogóle się odzywać jednak zdawałem sobie sprawę, że uważają mnie za gbura i outsidera. I dobrze, miałem to gdzieś. Nie interesowała mnie opinia innych. W końcu rudzielec zarządził, iż czas najwyższy na łowy. Obserwowałem jak grupka chłopaków rozchodzi się w poszukiwaniu ofiar. Bawiło mnie to. W końcu zostałem tylko ja i chłopak. Wpatrywał się we mnie pytającym spojrzeniem.
- Nie twój zakichany interes,Itachi! – warknąłem. Po tych słowach szybko poszedłem do swojego pokoju.Położyłem się na łóżku. Zacząłem wpatrywać się w biały sufit. Nie było w nim nic interesującego, ale nie mogłem znaleźć miejsca. Ta wieczorna sytuacja odrobinę mnie denerwowała. Odetchnąłem. Wstałem i stanąłem przed szafą.Odsunąłem lewą stronę, gdzie znajdowały się ubrania, które wisiały na wieszaku.Wyjąłem z niej czarną marynarkę. Do tego czarną koszulę i jakby tego było mało,jeansy w tym samym kolorze. Ubrałem to wszystko na siebie. Zasunąłem drzwiczki.Popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze, które znajdowało się pośrodku szafy.Uśmiechnąłem się pod nosem. Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, jakie robię wrażenie w czarnym kolorze. Spojrzałem na zegarek. Widząc, że za pół godziny powinienem być przed klubem, schowałem telefon oraz klucze do kieszeni.Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do wyjścia. Oczywiście nie obyło się bez gwizdów i docinek. Zupełnie to zignorowałem. Szybkim spacerkiem dotarłem wymówione miejsce. Widząc resztę podszedłem do nich. Yahiko upewniwszy się, że są już wszyscy uczestnicy kursu wprowadził nas do środka. Było całkiem ładnie jak na klub. Zajęliśmy loże, która w całości była zarezerwowana dla nas. Zamówiliśmy drinki. Zaczęliśmy rozmawiać. A raczej moja grupa. Ja nawet nie miałem zamiaru się odzywać.Wiedziałem, że uważają mnie za gbura i outsidera. I dobrze. Nie miałem zamiaru burzyć im światopoglądu. W końcu rudzielec zarządził czas łowów. Jak to określił. Patrzyłem jak moi znajomi powoli się rozchodzą. Gdy zostałem sam napotkałem pytające spojrzenie nauczyciela.
- Chciałem dopić drinka – wzruszyłem ramionami. Dopiłem wspomniany napój. Odstawiłem pustą szklankę na blat. Zszedłem na dół, gdzie było pełno stolików. Zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu. Ku mojemu przerażeniu dostrzegłem brata ze znajomymi. Zacisnąłem pięści i skierowałem się ku nim. Gdy znalazłem się obok nich warknąłem.
- A co wy tutaj do cholery robicie?
- Jak to co? Nie widzisz? Bawimy się – widząc jego minę niewiniątka, wiedziałem, że mnie śledzili. Przekląłem pod nosem. Oliwkowe tęczówki patrzyły na mnie z zainteresowaniem.
- Z tego co zdołałem się dowiedzieć to macie dzisiaj test praktyczny. Dobrze się składa, że znajdujemy się w tym samym klubie. Miałem ci w końcu wynaleźć osobę którą masz poderwać – patrzyłem na tą jego minę niewiniątka i czułem narastającą wściekłość. Miałem ochotę uderzyć go w tą twarz aniołka. Oczywiście, nie zrobiłem tego. Tylko w myślach obmyślałem plan i strategie, jak go ukarać. Czując potrząśnięcie wróciłem do świata realnego. Uniosłem brew.
- Czego?
- Jednak nie słuchał – mruknął czerwonowłosy przypatrując mi się z zainteresowaniem. Itachi objął mnie ramieniem i obrócił w prawo, gdzie znajdowały się stoliki. Wskazał na coś, a raczej na kogoś ręką.
- Widzisz tego blondyna? O tam? Masz go poderwać.
- Ale przecież to facet! – krzyknąłem ze złością. Odsunąłem się od brązowowłosego. Ten tylko się uśmiechnął.
- Nie było mowy jaka płeć.
- Myślałem, że to było oczywiste kretynie! – warknąłem. Z drugiej strony sylwetka wskazanego chłopaka była znajoma.
- Następnym razem się doprecyzujemy. A teraz działaj, braciszku – lekko popchnął mnie w tamtą stronę. Wściekły zacząłem powoli się kierować w tamtym kierunku. Gdy byłem już pewny, że to chłopak z kawiarni, przybrałem na twarz firmowy uśmieszek. Dosiadłem się do stolika który był pusty. Zagadałem.
- Cześć jestem, Sasuke.
- Naruto – odmruknął nawet na mnie nie patrząc. Poczułem się znieważony. Bo jak to tak? Ignorować Uchihe? To było niedopuszczalne. Tym bardziej, że musiałem wygrać. Zagryzłem zdenerwowany wargę, by nie wybuchnąć.
- Co słychać? – w końcu uniósł głowę i obdarzył mnie swoim spojrzeniem. Widząc wściekle niebieskie oczy zacząłem się zastanawiać, czy to przypadkiem nie są soczewki. Nigdy jeszcze nie widziałem w pełni jego twarzy. A twarz miał śliczną o nieco kobiecych rysach. Usta wykrzywił grymas.
- Nie masz co robić, tylko zagadujesz do obcych? A może masz nadzieję, że na ciebie polecę? – ton jego głosu ociekał kpiną. Nie byłem na to przygotowany. Wyglądał na aniołka. Zacząłem się zastanawiać, czy może ma charakter diabełka. Zmarszczyłem brwi.
- To już nie można kogoś poznać? Myślałem, że od tego są kluby – uśmiechnąłem się chcąc jakoś chłopaka ułagodzić. Najwidoczniej dało to efekt odwrotny.
- Tylko od jakiegoś miesiąca gapisz się na mnie przez szybę. Jesteś jakimś stalkerem?! – podniósł głos. Zaskoczyło mnie to. Myślałem, że niczego nie dostrzega poza jakimś znanym sobie punkcie. Pokręciłem z rozbawieniem głową. Szczerze? Nie było mi do śmiechu. Zacząłem gorączkowo szukać w głowie co radził Yahiko. W tej chwili żałowałem, że miałem taki zlew.
- Stalkerem? Nie. Poza tym nie gapię się na ciebie, młotku. Nie moja wina, że siedzisz akurat przy samej ladzie – użyłem małego kłamstewka w nadziei, że chłopak połknie haczyk. Najwidoczniej tak się stało, ponieważ nieco się uspokoił.
- Młotku? Za to ty jesteś kretynem – odparował. Wziął swojego w połowie dopitego drinka. Zszedł z krzesła i ruszył w tłum tańczących. To by było na tyle jeżeli chodzi o moje podrywanie. Spojrzałem w stronę, gdzie znajdowali się przyjaciele mojego brata. Widząc ich rozbawione miny poczułem wściekłość. Ruszyłem w tamtym kierunku. Już na wstępie usłyszałem rozbawiony komentarz blondyna.
- Ups, czyżbyś nie miał uroku osobistego Sasuke?
- Zamknij się kretynie! – odwarknąłem. To tylko spowodowało nowe salwy śmiechu. Po plecach poklepał mnie starszy z Uchihów.
- Nie martw się. Następnym razem będzie lepiej.
- Następnym razem? – spojrzałem na niego zabójczym spojrzeniem. Przynajmniej w moim mniemaniu. Ten tylko głupkowato się uśmiechnął.
- No tak. Przecież miałeś poderwać. Podkreślam poderwać. Mam przeliterować?
- Nie trzeba. – warknąłem. Spojrzałem jeszcze przelotnie na tą grupkę, a następnie skierowałem się ku wyjściu. Ten wieczór zakończył się fatalnie.
Z perspektywy Naruto.
Siedziałem. jak co wieczór w moim ulubionym barze. Lubiłem tutaj siedzieć. Zawsze grali dobrą muzykę. Przynajmniej mogłem się wyluzować. Może to nie był jakiś super klub i w ogóle, ale przywoływał miłe wspomnienia. Akurat wspominałem jak często bywałem tutaj z rodzicami, gdy dosiadł się do mnie brunet. W pierwszej chwili poczułem radość. Już dawno dostrzegłem, że gapi się na mnie przez szybę. Na początku strasznie mnie to krępowało. Nie lubiłem być w centrum uwagi, a tym bardziej jak ktoś się na mnie bezczelnie gapi. Później nieco mi to pochlebiało. Był w moim typie. Chłopak idealny. Tyle, że teraz nie były mi w głowie romanse i miłości. Przeżywałem żałobę, a on mi nie pomagał. Spojrzałem na niego kątem oka nawet nie unosząc głowy. Nie było takiej potrzeby. Słysząc jego lekko zachrypnięty, a zarazem zmysłowy głos poczułem jak moje serce przyśpieszyło bicie.
- Cześć. jestem Sasuke.
- Naruto – mruknąłem. Chciałem go spławić. Zapomnieć o nim. Nie chciałem kolejnego problemu i zmartwienia. Miałem ich potąd. W dodatku byłem z nimi zupełnie sam.
- Co słychać? – słysząc pytanie uniosłem głową. I to był mój błąd. Onyksowe tęczówki bardzo uważnie się we mnie wpatrywały. Czarne odzienie tylko podkreślało atuty oraz urodę jego właściciela. Pełne usta zmysłowo się poruszały przyprawiając mnie o dreszcze. Byłem wściekły na siebie. Wymusiłem na twarz grymas. Zacząłem sobie w myślach powtarzać „spławić gościa, spławić gościa, spławić gościa, takim to tylko jedno w głowie, spławić gościa, takim to tylko jedno w głowie..."
- Nie masz co robić, tylko zagadujesz do obcych? A może masz nadzieję, że na ciebie polecę? – spytałem z kpiną. Naprawdę tego nie chciałem, ale musiałem. Czułem jak przez chwilę w moim sercu robi się raźniej. Przez chwilę nie czułem się sam ze swoimi problemami. Poczułem, że kogoś tak naprawdę interesuję.
- To już nie można kogoś poznać? Myślałem, że od tego są kluby – uśmiechnął się. Widząc ten jego uśmiech przez chwilę miałem ochotę się przytulić i rozpłakać. Zrzucić ten ciężar który spoczywał na moich barkach. „Czemu musiał się pojawić akurat teraz? Akurat, gdy przeżywam żałobę. Czemu nie mogłeś się, aniele, pojawić kilka miesięcy wcześniej?" przemknęło mi przez głowę.
- Tylko od jakiegoś miesiąca gapisz się na mnie przez szybę. Jesteś jakimś stalkerem?! – odpowiedziałem na przekór sobie. Dawno się z nikim nie wykłócałem. Pomyśleć, że minęło od tamtego czasu kilka miesięcy. Zawsze byłem kłótliwą osoba. Nie umiałem bez tego żyć. Byłem niczym chaos. Moje życie nie mogło obejść się bez sprzeczek i droczenia się. Ten chłopak minimalnie przypomniał mi, że można dalej żyć, że dalej mógłbym żartować. Niestety. Nie byłem na to gotów. Rana była zbyt świeża. Poza tym nieco bawiły mnie reakcje nieznajomego. Widziałem jak w jego oczach widać zdezorientowanie.
- Stalkerem? Nie. Poza tym nie gapię się na ciebie, młotku. Nie moja wina, że siedzisz akurat przy samej ladzie – wiedziałem, że kłamie. Codziennie czułem wwiercające spojrzenie w moje plecy. Słysząc słowo „młotek" chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Płakać, bo tak kiedyś mówił mój zmarły przyjaciel, a śmiać ponieważ dawno nikt tak na mnie nie mówił. Bądź, co bądź, lubiłem tą ksywkę. Szybko jednak się opanowałem i przywróciłem do porządku. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Przypomniałem sobie jednak, co miałem zrobić. Włożyłem w całe to zdanie nagromadzoną złość. Odparowałem.
- Młotku? Za to ty jesteś kretynem – wziąłem swojego dopitego połowie drinka, zeskoczyłem z miejsca, które znajdowałem i ostentacyjnie ruszyłem w stronę tańczących. To był czas ukrócić zapędy mojego serca. Może kiedyś, gdy będę gotów nasze drogi się skrzyżują. Poczułem, jak po policzku spływa mi łza. Nie mogłem tak dłużej. Odłożyłem na byle jaki stół drinka i wybiegłem z lokalu. Pobiegłem przed siebie. Wiatr rozwiewał mi włosy, a po policzkach płynęła mi słona ciecz. W końcu tama, która kumulowała uczucia nagromadzone przez tak długi czas, pękła. Wszystkie uczucia zlały się w jedno. Nie wiedziałem, dlaczego płaczę. Czy to ze złości, strachu, straty, czy może z innego powodu. Biegłem nie oglądając się za siebie.
( ... )
Miesiąc później.
Przechodziłem znowu koło kawiarni. Dostałem ten cały świstek, który, szczerze, nie był mi tak naprawdę do niczego potrzebny. Chyba mogłem go jedynie spalić. Niby poderwałem jakąś panienkę, lecz to nie było to to, co czułem przy Naruto. Właśnie, Naruto. Kilka razy udało mi się do niego zagadać, lecz za każdym razem mnie spławiał. Nie rozumiałem tego. Przecież nikt nigdy mi nie odmawiał. Nie rozumiałem również swojego dziwnego zafascynowania tym osobnikiem. To było dość dziwne. Przecież nie interesowali mnie mężczyźni. Widząc znajomą mi już sylwetkę, wszedłem do kawiarni. Od razu skierowałem się do stolika który zajmował mój znajomy. O ile mogłem go tak nazwać. Przysiadłem się, gestem dłoni przywołałem kelnera i zamówiłem sok pomidorowy. Obrzuciłem bacznym spojrzeniem blondyna. Wyglądał nieco lepiej. Nie miał tych strasznych worów pod oczyma, co powodowało, że wyglądał jeszcze lepiej. What? Można tak określić faceta, skoro nie jest się homo? Zresztą o czym ja myślę. Posłałem mu kpiące spojrzenie.
- A ty znowu tutaj...
- A ty znowu mnie prześladujesz – odpowiedział. Dostrzegłem na ułamek sekundy jak unoszą się kąciki jego ust. Więc był to dobry znak mimo, że jego mina była obojętna. Z uwagą studiował swoją szklankę z sokiem. Nie musiałem długo czekać. Po niespełna dwóch minutach dostałem swoje zamówienie. Zapłaciłem.
- Jakie znowu prześladujesz. Próbuję cie poznać.
- A może ja nie chcę poznać ciebie, kretynie? – uniósł blond brew. Popatrzył na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem. Tym razem nie próbował mnie tak nadgorliwie spławić, co oznaczało, że ma dobry dzień. Posłałem w jego kierunku niewinny uśmiech. Przynajmniej taki miałem zamiar. Tak uczył Yahiko. Tak, wziąłem sobie jego rady do serca i powolutku odnosiłem w tej dziedzinie sukces. Niestety ten przypadek był strasznie oporny.
- Może mi powiesz dlaczego przesiadujesz tutaj całymi dniami? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. I tutaj chyba popełniłem błąd ponieważ spojrzał na mnie zwycięsko.
- A jednak. Jesteś stalkerem.
- Nie prawda! – próbowałem się bronić, zresztą jakoś marnie. Na twarzy blondynka pojawił się złośliwy uśmiech.
- Sam sobie dołek wykopałeś, kretynie. A teraz pozwól mi, że po delektuje się swoją samotnością.
- Odpowiesz mi na pytanie? Przestaniesz mnie zbywać? – odpowiedziałem z nutką irytacji w głosie. Naruto poczuwszy to od razu przybrał obojętny wyraz twarzy. Wiedziałem, że na dzisiaj straciłem jakiekolwiek szanse. Przekląłem w myślach.
- Nie twój interes, Sasuke – jakby na potwierdzenie swoich słów zaczął się zbierać. Założył jesienną kurtkę oraz obwiązał szyję szalikiem. Spojrzał się na mnie i wymaszerował nawet nie dopijając swojego picia. Patrzyłem jak wychodzi i westchnąłem.
- Głupek – mruknąłem pod nosem. Wypiłem sok i również wyszedłem.
( ... )
Uparcie próbowałem zdobyć serce tego młotka. W końcu nieco lepiej go poznałem. Mogłem określić nas jako dobrych kumpli. Dobre i to. Przynajmniej ze sobą regularnie rozmawialiśmy. Od czasu do czasu wypłakiwał mi się w koszulkę. A to chyba oznaczało, że nie jestem zwykłym kolegą, prawda? Przynajmniej tak po cichu myślałem. Miałem nadzieję, że w końcu uda mi się go zaprosić na randkę. Itachi co prawda dał mi spokój. Nawet nie dawał mi szans, że blondynek kiedykolwiek będzie mój. W sumie i ja zaczynałem w to wątpić, ale po kolei. Od pamiętnej rozmowy zacząłem go codziennie odwiedzać w kawiarni. Czasami po prostu milczeliśmy. Czasem rozmawialiśmy. Różnie to bywało. W końcu się przełamałem i zacząłem opowiadać swoją historię z dzieciństwa. I tak od słowa do słowa poznałem i jego. Za kumplowaliśmy się. Prawie rok staram się o tego młotka. Przygotowałem jedzenie. Usiadłem na kanapę i popatrzyłem w sufit. Na szczęście na ten dzień udało mi się wykopać Itachiego. W końcu miałem okazję normalnie pogadać z Naruto w moim domu. Zazwyczaj ten debil się wtrącał, albo podsłuchiwał. Westchnąłem. Zastanawiałem się, czy między nami jest jakiekolwiek pokrewieństwo. Jeśli tak, to znikome. W końcu usłyszałem dzwonek do drzwi. Uśmiechnąłem się. Wstałem i pomaszerowałem, by otworzyć. Widząc osobę, o której myślałem uśmiechnąłem się i wpuściłem go. Czując znajomy zapach pomarańczy zaciągnąłem się nim. Zaprowadziłem młotka do salonu. Dzisiaj mieliśmy obejrzeć jakiś seans filmowy. Dlatego na tą okazję przygotowałem górę jedzenia. Nie, nie dla siebie. Okazało się, że niebieskooki to straszny głodomor. Raz mu nawet zaproponowałem, by poszedł do lekarza przebadać się, czy nie ma tasiemca. Wtedy śmiertelnie się obraził. Do dziś żałuję chociaż śmiać mi się chce na samo wspomnienie miny chłopaka. Usiadłem po lewej stronie zostawiając środek i prawą część mojemu gościowi.
- Cześć, Sasuke.
- Cześć, Naruto. Taka kolacja starczy, czy dogotować? – spytałem z rozbawieniem na co ten zmarszczył brwi.
- W zupełności wystarczy. Nie bądź zgryźliwy, Sasuke – odparował lecz można było dostrzec jak w kącikach ust czai się u niego uśmiech. Przewróciłem teatralnie oczami. Postanowiłem zaryzykować przed filmem. W końcu nie wiedziałem, czy później będę miał okazje. Odchrząknąłem tym samym zwracając uwagę mojego przyjaciela, który pałaszował kanapke.
- Dasz się w końcu zaprosić na kawę?
- Czy ty, Uchiha, proponujesz mi randkę? – zjadł do końca kanapkę, a na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmieszek. Westchnąłem i ze spokojem odpowiedziałem.
- Dokładnie tak, Uzumaki. Twój tok myślenia jest zadziwiający.
- Oh, przymknij się już, Uchiha. Ty to jednak nie umiesz zapraszać ludzi na kawę, a co dopiero na randkę – przewróciłem oczyma. Dobrze wiedziałem, że ten idiota się ze mną droczy. Posłałem mu lekki uśmiech.
- To jak?
- Zgoda. Niech stracę swój cenny czas – uśmiechnął się, na co odwzajemniłem uśmiech, nareszcie po roku mogłem z dumą powiedzieć, że mi się udało. Może to nie jest do końca to co bym chciał, ale małymi kroczkami w końcu Naruto będzie mój. Przyznam się bez bicia, że go kocham.
No to do dzieła Sasu... Może by tak kontynuacja tematu?
OdpowiedzUsuń