"Szaleństwo nie jest niedorzeczne: otóż im bardziej szalone, tym
bardziej logiczne, tym bardziej wyrafinowane, tym bardziej
wymowne, tym bardziej olśniewające."
Znowu to miejsce. Te białe ściany, które przyprawiają o ból głowy. Stęknąłem cicho, chcąc podnieść się z łóżka. Znowu to samo - pomyślałem sfrustrowany. Przynajmniej raz w tygodniu tak się działo. Powędrowałem wzrokiem na skórzane pasy, które powstrzymywały moje chude ciało od jakiegokolwiek ruchu. Z irytacją zerknąłem na lewą dłoń. Widząc wbity wenflon z bezsilnością opadłem na łóżko. Byłem normalny, a wmawiali mi, że jestem chory psychicznie. To chyba naturalne, że chciałem stąd wyjść i domagałem się swoich racji. Przynajmniej ja tak uważałem. Ci ludzie niekoniecznie. Nie wiedziałem, ile tutaj leżałem, odkąd się przebudziłem. Może 10 minut, może dłużej. Nie ważne. W końcu do mych uszów dotarł dźwięk. Widząc jak drzwi się otwierają, przymknąłem powieki. Czując mdlący zapach męskich perfum miałem ochotę zwymiotować. Nie zrobiłem tego. W końcu po nieznośnych, dłużących się sekundach uchyliłem powieki. Widząc uśmiech szatyna domyśliłem się, że wiedział iż kłamię. Pewnie miał już doświadczenie z tego typu kłamstwami. Nie dziwiłem się. W końcu pracował tutaj już kilka dobrych lat.
- Dzień dobry, panie Hashiramo. Jak się pan dzisiaj czuje?
- Dobrze. Może mnie pan odwiązać? - burknąłem z niemałym poirytowaniem. Widząc jego "dobroduszny" uśmiech miałem ochotę napluć mu w twarz. Przez niego moje marzenia zanikały z dnia na dzień. To przez niego byłem tutaj. W miejscu gdzie aż się roiło od psycholi. Obawiałem się, że pewnego dnia któryś z tych ludzi zrobi mi krzywdę.
- Musi pan zostać jeszcze dzień
na obserwacji. Przyjmuje pan leki dożylnie. Myślę, że do wieczora powinien pan mieć poprawę - jego wargi
wygięły się w lekkim uśmiechu, odwrócił się do mnie plecami i najzwyczajniej w
świecie odszedł. Miałem ochotę wyć z bezsilności. Byłem 5 lat na zamkniętym
oddziale dla psychicznie chorych przez tego padalca. Znał Mito, toteż
podejrzewałem, że chcąc się mnie pozbyć, specjalnie mnie zamknął. A moja żona?
Złożyła papiery rozwodowe i zniknęła z mojego życia. Westchnąłem. Nie
rozumiałem. Skoro pewnie ją zdobył, to czemu mnie tutaj trzyma? Przymknąłem
powieki nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie miałem zbyt dużo możliwości.
Zostało mi albo patrzyć się w sufit, albo wyobrażać sobie szczęśliwe życie.
Wolałem tą drugą opcje więc nawet się nie zorientowałem kiedy przysnąłem.
Obudził mnie cichy hałas. Niczym skrzypnięcie. Po kilku sekundach
przyzwyczaiłem wzrok do mroku, w jakim się znajdowałem. Słońce już dawno
zdążyło zniknąć za horyzontem. Widząc czyjąś sylwetkę zmarszczyłem buńczucznie
brwi. Nie wiedziałem, kto to. Nie znałem go, postura tego człowieka nic mi nie
mówiła, a tym bardziej jego długie włosy. Lekko zachrypniętym głosem spytałem.
- Kim jesteś?
- Mam na imię Madara Uchiha. Od
dzisiaj jestem Twoim przyjacielem. - wargi nieznajomego wygięły się ku górze.
Jak gdyby nigdy nic usiadł na łóżku, na którym leżałem i uważnie mnie
obserwował. A ja? Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zaskoczył mnie ten człowiek.
- Jesteś nowym pacjentem?
- Pacjentem? - z ust Madary
wydobył się donośny śmiech. Spojrzał na mnie jakbym był pomylony. Może
faktycznie byłem w tym momencie. Nie rozumiałem co się właściwie dzieje. Po
chwili mężczyzna się uspokoił i przecząco pokręcił głową.
- Nie. Przyszedłem do ciebie,
Hashiramo.
- Skąd znasz moje imię? -
wyjąkałem z niedowierzaniem.
- Zadajesz strasznie dużo
pytań. Lepiej opowiedz coś o sobie -
mimowolnie kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam. Musiałem przyznać, że
to było dziwne, a zarazem ekscytujące. I zacząłem opowiadać. Kiedy skończyłem
słońce powoli wychodziło zza koron drzew. Czarnowłosy mężczyzna lekko się
uśmiechnął. Wstał i spojrzał na mnie z jakimś niewyjaśnionym błyskiem w oku.
Zanim zdążył wziąć rękę z kołdry, lekko ją chwyciłem i schowałem w swoich
dłoniach.
- Przyjdziesz dzisiaj?
- Oczywiście, że tak,
Hashiramo.
- Do zobaczenia Madaro - lekko
się uśmiechnąłem, na co tylko odwzajemnił mój gest. Cicho, niczym mysz, wyszedł
z mojego pokoju. Ku mojemu zdziwieniu chwilę po wyjściu mojego nowego
znajomego wszedł lekarz. Spojrzałem na niego z przestrachem. Bo co jak on go
widział? Jak się dowie? Jak nigdy więcej nie zobaczę Madary?
- Witam cie, Hashiramo. Myślę,
że dzisiaj jesteś już wolny. Siostry zaraz cie odepną i zaprowadzą do twojej
sali. Jak dzisiejsze samopoczucie?
- Dobrze - kąciki moich ust
lekko uniosły się ku górze powodując u pana Shiro zdziwienie. No tak, nigdy tak
się nie zachowywałem w tej cholernej placówce. Że też nie mogłem ugryźć się w
język. Pewnie zaraz zacznie się śledztwo. Jakie było moje zdumienie, gdy
staruszek uśmiechnął się, pokiwał głową i wyszedł. Zdecydowanie coś tutaj nie
grało. Nie zamierzałem się tym przejmować. Przynajmniej nie teraz. W końcu
przyszły pielęgniarki, odpięły mnie, podały leki i pomogły dojść do mojego
pokoju. Widząc moich współtowarzyszy z pokoju minimalnie się uśmiechnąłem. Nie
wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dawno nie byłem tak szczęśliwy. A tu rozmowa
z nieznanym mi człowiekiem powoduje, że mam ochotę się szczerzyć do siebie jak
głupi. Położyłem się i przykryłem kołdrą. Zamierzałem przespać cały dzień by
noc, a może wieczór nadszedł szybciej. Nie lubiłem czekać. Było to strasznie irytujące
i męczące.
****
Nie wiem, ile minęło czasu
odkąd widziałem ostatni raz Madare. Wariowałem. Nie wiedziałem, gdzie się
podziać ani co ze sobą zrobić. Nie mogłem się opanować i w złości zacząłem
walić krzesłem w ścianę. Zgadnijcie jak to się skończyło? Przymusowa izolatka
na dwa dni i mnóstwo prochów. Sam nie wiedziałem, co ze sobą począć.
Nie do wiary, że jakiś facet, który robi za skina mi się podoba. Spojrzałem na
okno. Widząc noc miałem nadzieję, że on znowu przyjdzie. I proszę. Jak na
zawołanie usłyszałem ciche skrzypienie drzwi i cień. Tak dobrze mi znany.
Niewzruszony usiadł obok mnie. Nawet jak się wyrywałem by usiąść obok, nagadać
mu, zrobić krzywdę, a na koniec pocałować on siedział i głupkowato się
uśmiechał.
- Znowu się spotykamy.
- To wszystko Twoja wina! -
warknąłem wściekły. Nie wiem czy rzucił czar czy cokolwiek innego. Teraz nie
liczyło się nic innego niż ten człowiek. Z bezsilności zacisnąłem dłoń w pięść.
Spojrzał na mnie tylko z politowaniem, nachylił się i musnął wargami moje czoło.
- Drogi, Hashiramo. Więcej
pokory.
- Jak mam być pokorny, skoro
jakiś palant włazi nocą do mojego pokoju, wychodzi nad ranem i nikt go nigdy
nie widział na oddziale? Czy ja wariuję?! - syknąłem, po czym przymknąłem
powieki. Czułem jak cała złość uchodzi wraz z wypowiedzianymi słowami.
Czarnowłosy mężczyzna nachylił się i zaczął muskać moją twarz. Czułem jak moje
ciało rozluźnia się pod wpływem tej pieszczoty. Lekko się uśmiechnąłem,
dotknąłem dłonią policzka Madary.
- Nie wariujesz, Hashi.
Obiecałem, że się spotkamy i oto jestem.
- Ale dlaczego nie było Cie
wcześniej jak Cie potrzebowałem?
- Wybacz, proszę, lecz nie
mogłem. Twoi przyjaciele z pokoju... Nie byliby zadowoleni, że ktoś Cie
odwiedza. Zwłaszcza ten lekarz. Niech to będzie tajemnica, dobrze?
- Masz rację - ku memu
zaskoczeniu przez żaluzje zaczęły się przedzierać promyki słońca. Nawet się nie
spostrzegłem, a jego nie było. Westchnąłem i zapadłem w drzemkę, której
brakowało mi nocy.
****
Noc. Ostatnia noc w izolatce.
Nie czułem się najlepiej. Skręcał mnie od środka żołądek i bolała głowa. Nadal
czekałem, lecz on nie przychodził. Westchnąłem z rezygnacją. Miałem zasypiać,
gdy usłyszałem znajome skrzypienie. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
W końcu go ujrzałem. Uniosłem brew do góry.
- Spóźniłeś się, Madaro.
- Przepraszam, jak się czujesz?
- Dobrze. Cieszę się, że znowu
cie widzę.
- Ja też. Rozmawiałeś z
lekarzem?
- Tak. Podobno nie mam najmniejszych szans na opuszczenie
tego gówna po ostatnich wyskokach. Twierdzą, że mam schizofrenię - warknąłem
ostatnie słowo. - Schizofrenię? Dlaczego?
- Bo mam zwidy, gadam sam do
siebie. I takie tam.
- Nieciekawie, Hashi. Ale
możesz na mnie liczyć. Jutro podobno wychodzisz stąd.
- Masz rację. Może umówimy się
o 15 w bufecie? O tej porze nikogo nie ma.
- Skoro nalegasz kochany -
widząc jego uśmiech, odwzajemniłem gest. Cicho szepnąłem.
- Przytul mnie - nie musiałem
długo czekać aż jego silne ramiona mnie utulą. Uśmiechnąłem się i wtuliłem nos
w obojczyk mojego ukochanego. Czując jak wbija zęby w moją szyję syknąłem, lecz
jednocześnie sprawiło mi to przyjemność. A on? Perfidnie to wykorzystywał,
drocząc się ze mną. Zaczął jeździć językiem po moim odkrytym ciele,
doprowadzając mnie do białej gorączki. Czarne tęczówki spoczęły na moim
rozbieganym spojrzeniu. Trudno mi było nad sobą panować, a co dopiero nie
wydawać żadnych dźwięków. Wiedziałem, że jak będę za głośno zbierze się ta
hołota. A tego nie chciałem. Wiłem się pod nim, gdy on odpinał i zsuwał na bok
moje ubrania, gdy dotarł do bokserek, szybkim ruchem zsunął je ze mnie, a
następnie polizał główkę. Cicho jęknąłem. Widząc jego srogie spojrzenie
zagryzłem mocno dolną wargę. Madara włożył do ust całego penisa i zaczął go na przemian ssać i lizać. Wiłem się w agonii rozkoszy, przez co rozciąłem sobie
wargę, a z niej zaczęła cieknąć krew. Nie przejmowałem się tym. Uradowany tym
mój kochanek coraz bardziej sobie poczynał, zaczął drażnić moje jądra swoimi
długimi, smukłymi palcami. Jednocześnie ssał i przygryzał główkę. Czując, że
dochodzę próbowałem jakoś dać mu znak lecz on nawet na mnie nie patrzył, zbyt
zajęty swoimi poczynaniami. Gdy doszedłem, westchnąłem cicho i spojrzałem w
onyksowe tęczówki które uparcie się we mnie wpatrywały. Zachłannie wpił się w
moje wargi.
- Do zobaczenia popołudniu.
Bądź grzeczny - po tych słowach tak po prostu zniknął. Westchnąłem, przymknąłem
powieki i zasnąłem.
****
- Widzę, że ktoś się w nocy
zaspokajał - słysząc ten kpiący głos zamrugałem powiekami. Gdy moje oczy
przyzwyczaiły się do ostrego światła zobaczyłem nade mną stojącego Shiro.
Spojrzałem na niego pytająco.
- Nie udawaj idioty Senju.
Przez ciebie pielęgniarki będą miały więcej roboty - spojrzałem w dół. Widząc
coś białego i lepkiego na białej pościeli zrobiło mi się momentalnie wstyd.
Moje policzki momentalnie zrobiły się czerwone. W nocy nie myślałem o
konsekwencjach jakie może przynieść rano. Cicho bąknąłem.
- Przepraszam.
- A co mi po twoim przepraszam Senju? Idziemy po leki i za
karę spędzisz tydzień na specjalnym oddziale - odpiął mnie i szarpiąc mnie jak
jakąś bezwolną lalkę zaczął kierować w stronę recepcji. Zdezorientowany
rozglądałem się po korytarzu. Było za dziesięć 15, a przecież za dziesięć
minut miałem się spotkać z Madarą. Zacząłem się wyrywać, lecz było to na nic.
Nagle moim oczom ukazał się widok, którego nigdy nie zapomnę. Dwóch
funkcjonariuszy szarpało i prowadziło gdzieś Madare. Wyrwałem się, zacząłem
krzyczeć.
- Zostawcie go! Puśćcie go! Nie
macie prawa go dotykać tymi swoimi tłustymi i obślizgłymi łapskami - ostatnie
co zdążyłem zobaczyć był ten smutny uśmiech czarnowłosego mówiący, że to
koniec. Poczułem jak po moim policzku spływa samotna łza. Czułem wszystko jak
przez mgłę.
- On się chyba czegoś naćpał.
- Przenieść go do odziału A10.
Jego schizofrenia się pogłębia. Nie jest dobrze. Poinformujcie jego żonę. Pan
Senju jest poważnie chory. Niestety, już nigdy nie opuści szpitalu.
- Tak jest, panie doktorze.
- A jego córka?
- Córka? Dla jej dobra nie powinna wiedzieć, że ma ojca
szaleńca. Uświadomcie o tym matkę. Im szybciej młoda zapomni, tym lepiej dla
niej.
- Tak jest.
Podoba mi się klimat tego opowiadania. Jest nietypowy i oryginalny.
OdpowiedzUsuń- Jenova
Dziękuję, czasem chora głowa podpowie coś innego niż większość opowiadań :D
UsuńO CO CHODZI, KIM JEST MADARA, NO JA NIE WIERZE ZE TO SCHIZOFRENIA
OdpowiedzUsuń