piątek, 17 lutego 2017

HashiMada: Psychiatryk.




"Sza­leństwo nie jest niedorzeczne: otóż im bar­dziej sza­lone, tym bar­dziej lo­giczne, tym bar­dziej wy­rafi­nowa­ne, tym bar­dziej wy­mow­ne, tym bar­dziej olśniewające." 



Znowu to miejsce. Te białe ściany, które przyprawiają o ból głowy. Stęknąłem cicho, chcąc podnieść się z łóżka. Znowu to samo - pomyślałem sfrustrowany. Przynajmniej raz w tygodniu tak się działo. Powędrowałem wzrokiem na skórzane pasy, które powstrzymywały moje chude ciało od jakiegokolwiek ruchu. Z irytacją zerknąłem na lewą dłoń. Widząc wbity wenflon z bezsilnością opadłem na łóżko. Byłem normalny, a wmawiali mi, że jestem chory psychicznie. To chyba naturalne, że chciałem stąd wyjść i domagałem się swoich racji. Przynajmniej ja tak uważałem. Ci ludzie niekoniecznie. Nie wiedziałem, ile tutaj leżałem, odkąd się przebudziłem. Może 10 minut, może dłużej. Nie ważne. W końcu do mych uszów dotarł dźwięk. Widząc jak drzwi się otwierają, przymknąłem powieki. Czując mdlący zapach męskich perfum miałem ochotę zwymiotować. Nie zrobiłem tego. W końcu po nieznośnych, dłużących się sekundach uchyliłem powieki. Widząc uśmiech szatyna domyśliłem się, że wiedział iż kłamię. Pewnie miał już doświadczenie z tego typu kłamstwami. Nie dziwiłem się. W końcu pracował tutaj już kilka dobrych lat.  
- Dzień dobry, panie Hashiramo. Jak się pan dzisiaj czuje? 
- Dobrze. Może mnie pan odwiązać? - burknąłem z niemałym poirytowaniem. Widząc jego "dobroduszny" uśmiech miałem ochotę napluć mu w twarz. Przez niego moje marzenia zanikały z dnia na dzień. To przez niego byłem tutaj. W miejscu gdzie aż się roiło od psycholi. Obawiałem się, że pewnego dnia któryś z tych ludzi zrobi mi krzywdę.
- Musi pan zostać jeszcze dzień na obserwacji. Przyjmuje pan leki dożylnie. Myślę, że do wieczora  powinien pan mieć poprawę - jego wargi wygięły się w lekkim uśmiechu, odwrócił się do mnie plecami i najzwyczajniej w świecie odszedł. Miałem ochotę wyć z bezsilności. Byłem 5 lat na zamkniętym oddziale dla psychicznie chorych przez tego padalca. Znał Mito, toteż podejrzewałem, że chcąc się mnie pozbyć, specjalnie mnie zamknął. A moja żona? Złożyła papiery rozwodowe i zniknęła z mojego życia. Westchnąłem. Nie rozumiałem. Skoro pewnie ją zdobył, to czemu mnie tutaj trzyma? Przymknąłem powieki nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie miałem zbyt dużo możliwości. Zostało mi albo patrzyć się w sufit, albo wyobrażać sobie szczęśliwe życie. Wolałem tą drugą opcje więc nawet się nie zorientowałem kiedy przysnąłem. Obudził mnie cichy hałas. Niczym skrzypnięcie. Po kilku sekundach przyzwyczaiłem wzrok do mroku, w jakim się znajdowałem. Słońce już dawno zdążyło zniknąć za horyzontem. Widząc czyjąś sylwetkę zmarszczyłem buńczucznie brwi. Nie wiedziałem, kto to. Nie znałem go, postura tego człowieka nic mi nie mówiła, a tym bardziej jego długie włosy. Lekko zachrypniętym głosem spytałem.
- Kim jesteś?
- Mam na imię Madara Uchiha. Od dzisiaj jestem Twoim przyjacielem. - wargi nieznajomego wygięły się ku górze. Jak gdyby nigdy nic usiadł na łóżku, na którym leżałem i uważnie mnie obserwował. A ja? Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zaskoczył mnie ten człowiek.
- Jesteś nowym pacjentem?
- Pacjentem? - z ust Madary wydobył się donośny śmiech. Spojrzał na mnie jakbym był pomylony. Może faktycznie byłem w tym momencie. Nie rozumiałem co się właściwie dzieje. Po chwili mężczyzna się uspokoił i przecząco pokręcił głową.
- Nie. Przyszedłem do ciebie, Hashiramo.
- Skąd znasz moje imię? - wyjąkałem z niedowierzaniem.
- Zadajesz strasznie dużo pytań. Lepiej opowiedz coś o sobie -  mimowolnie kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam. Musiałem przyznać, że to było dziwne, a zarazem ekscytujące. I zacząłem opowiadać. Kiedy skończyłem słońce powoli wychodziło zza koron drzew. Czarnowłosy mężczyzna lekko się uśmiechnął. Wstał i spojrzał na mnie z jakimś niewyjaśnionym błyskiem w oku. Zanim zdążył wziąć rękę z kołdry, lekko ją chwyciłem i schowałem w swoich dłoniach.
- Przyjdziesz dzisiaj?
- Oczywiście, że tak, Hashiramo.
- Do zobaczenia Madaro - lekko się uśmiechnąłem, na co tylko odwzajemnił mój gest. Cicho, niczym mysz, wyszedł z mojego pokoju. Ku mojemu zdziwieniu chwilę po wyjściu mojego nowego znajomego wszedł lekarz. Spojrzałem na niego z przestrachem. Bo co jak on go widział? Jak się dowie? Jak nigdy więcej nie zobaczę Madary?
- Witam cie, Hashiramo. Myślę, że dzisiaj jesteś już wolny. Siostry zaraz cie odepną i zaprowadzą do twojej sali. Jak dzisiejsze samopoczucie?
- Dobrze - kąciki moich ust lekko uniosły się ku górze powodując u pana Shiro zdziwienie. No tak, nigdy tak się nie zachowywałem w tej cholernej placówce. Że też nie mogłem ugryźć się w język. Pewnie zaraz zacznie się śledztwo. Jakie było moje zdumienie, gdy staruszek uśmiechnął się, pokiwał głową i wyszedł. Zdecydowanie coś tutaj nie grało. Nie zamierzałem się tym przejmować. Przynajmniej nie teraz. W końcu przyszły pielęgniarki, odpięły mnie, podały leki i pomogły dojść do mojego pokoju. Widząc moich współtowarzyszy z pokoju minimalnie się uśmiechnąłem. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dawno nie byłem tak szczęśliwy. A tu rozmowa z nieznanym mi człowiekiem powoduje, że mam ochotę się szczerzyć do siebie jak głupi. Położyłem się i przykryłem kołdrą. Zamierzałem przespać cały dzień by noc, a może wieczór nadszedł szybciej. Nie lubiłem czekać. Było to strasznie irytujące i męczące.


****


Nie wiem, ile minęło czasu odkąd widziałem ostatni raz Madare. Wariowałem. Nie wiedziałem, gdzie się podziać ani co ze sobą zrobić. Nie mogłem się opanować i w złości zacząłem walić krzesłem w ścianę. Zgadnijcie jak to się skończyło? Przymusowa izolatka na dwa dni i mnóstwo prochów. Sam nie wiedziałem, co ze sobą począć. Nie do wiary, że jakiś facet, który robi za skina mi się podoba. Spojrzałem na okno. Widząc noc miałem nadzieję, że on znowu przyjdzie. I proszę. Jak na zawołanie usłyszałem ciche skrzypienie drzwi i cień. Tak dobrze mi znany. Niewzruszony usiadł obok mnie. Nawet jak się wyrywałem by usiąść obok, nagadać mu, zrobić krzywdę, a na koniec pocałować on siedział i głupkowato się uśmiechał.
- Znowu się spotykamy.
- To wszystko Twoja wina! - warknąłem wściekły. Nie wiem czy rzucił czar czy cokolwiek innego. Teraz nie liczyło się nic innego niż ten człowiek. Z bezsilności zacisnąłem dłoń w pięść. Spojrzał na mnie tylko z politowaniem, nachylił się i musnął wargami moje czoło.
- Drogi, Hashiramo. Więcej pokory.
- Jak mam być pokorny, skoro jakiś palant włazi nocą do mojego pokoju, wychodzi nad ranem i nikt go nigdy nie widział na oddziale? Czy ja wariuję?! - syknąłem, po czym przymknąłem powieki. Czułem jak cała złość uchodzi wraz z wypowiedzianymi słowami. Czarnowłosy mężczyzna nachylił się i zaczął muskać moją twarz. Czułem jak moje ciało rozluźnia się pod wpływem tej pieszczoty. Lekko się uśmiechnąłem, dotknąłem dłonią policzka Madary.
- Nie wariujesz, Hashi. Obiecałem, że się spotkamy i oto jestem.
- Ale dlaczego nie było Cie wcześniej jak Cie potrzebowałem?
- Wybacz, proszę, lecz nie mogłem. Twoi przyjaciele z pokoju... Nie byliby zadowoleni, że ktoś Cie odwiedza. Zwłaszcza ten lekarz. Niech to będzie tajemnica, dobrze?
- Masz rację - ku memu zaskoczeniu przez żaluzje zaczęły się przedzierać promyki słońca. Nawet się nie spostrzegłem, a jego nie było. Westchnąłem i zapadłem w drzemkę, której brakowało mi nocy.


****


Noc. Ostatnia noc w izolatce. Nie czułem się najlepiej. Skręcał mnie od środka żołądek i bolała głowa. Nadal czekałem, lecz on nie przychodził. Westchnąłem z rezygnacją. Miałem zasypiać, gdy usłyszałem znajome skrzypienie. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. W końcu go ujrzałem. Uniosłem brew do góry.
- Spóźniłeś się, Madaro.
- Przepraszam, jak się czujesz?
- Dobrze. Cieszę się, że znowu cie widzę.
- Ja też. Rozmawiałeś z lekarzem?
- Tak. Podobno nie mam najmniejszych szans na opuszczenie tego gówna po ostatnich wyskokach. Twierdzą, że mam schizofrenię - warknąłem ostatnie słowo. 
- Schizofrenię? Dlaczego?
- Bo mam zwidy, gadam sam do siebie. I takie tam.
- Nieciekawie, Hashi. Ale możesz na mnie liczyć. Jutro podobno wychodzisz stąd.
- Masz rację. Może umówimy się o 15 w bufecie? O tej porze nikogo nie ma.
- Skoro nalegasz kochany - widząc jego uśmiech, odwzajemniłem gest. Cicho szepnąłem.
- Przytul mnie - nie musiałem długo czekać aż jego silne ramiona mnie utulą. Uśmiechnąłem się i wtuliłem nos w obojczyk mojego ukochanego. Czując jak wbija zęby w moją szyję syknąłem, lecz jednocześnie sprawiło mi to przyjemność. A on? Perfidnie to wykorzystywał, drocząc się ze mną. Zaczął jeździć językiem po moim odkrytym ciele, doprowadzając mnie do białej gorączki. Czarne tęczówki spoczęły na moim rozbieganym spojrzeniu. Trudno mi było nad sobą panować, a co dopiero nie wydawać żadnych dźwięków. Wiedziałem, że jak będę za głośno zbierze się ta hołota. A tego nie chciałem. Wiłem się pod nim, gdy on odpinał i zsuwał na bok moje ubrania, gdy dotarł do bokserek, szybkim ruchem zsunął je ze mnie, a następnie polizał główkę. Cicho jęknąłem. Widząc jego srogie spojrzenie zagryzłem mocno dolną wargę. Madara włożył do ust całego penisa i zaczął go na przemian ssać i lizać. Wiłem się w agonii rozkoszy, przez co rozciąłem sobie wargę, a z niej zaczęła cieknąć krew. Nie przejmowałem się tym. Uradowany tym mój kochanek coraz bardziej sobie poczynał, zaczął drażnić moje jądra swoimi długimi, smukłymi palcami. Jednocześnie ssał i przygryzał główkę. Czując, że dochodzę próbowałem jakoś dać mu znak lecz on nawet na mnie nie patrzył, zbyt zajęty swoimi poczynaniami. Gdy doszedłem, westchnąłem cicho i spojrzałem w onyksowe tęczówki które uparcie się we mnie wpatrywały. Zachłannie wpił się w moje wargi.
- Do zobaczenia popołudniu. Bądź grzeczny - po tych słowach tak po prostu zniknął. Westchnąłem, przymknąłem powieki i zasnąłem.


****

- Widzę, że ktoś się w nocy zaspokajał - słysząc ten kpiący głos zamrugałem powiekami. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ostrego światła zobaczyłem nade mną stojącego Shiro. Spojrzałem na niego pytająco.
- Nie udawaj idioty Senju. Przez ciebie pielęgniarki będą miały więcej roboty - spojrzałem w dół. Widząc coś białego i lepkiego na białej pościeli zrobiło mi się momentalnie wstyd. Moje policzki momentalnie zrobiły się czerwone. W nocy nie myślałem o konsekwencjach jakie może przynieść rano. Cicho bąknąłem.
- Przepraszam.
- A co mi po twoim przepraszam Senju? Idziemy po leki i za karę spędzisz tydzień na specjalnym oddziale - odpiął mnie i szarpiąc mnie jak jakąś bezwolną lalkę zaczął kierować w stronę recepcji. Zdezorientowany rozglądałem się po korytarzu. Było za dziesięć 15, a przecież za dziesięć minut miałem się spotkać z Madarą. Zacząłem się wyrywać, lecz było to na nic. Nagle moim oczom ukazał się widok, którego nigdy nie zapomnę. Dwóch funkcjonariuszy szarpało i prowadziło gdzieś Madare. Wyrwałem się, zacząłem krzyczeć.
- Zostawcie go! Puśćcie go! Nie macie prawa go dotykać tymi swoimi tłustymi i obślizgłymi łapskami - ostatnie co zdążyłem zobaczyć był ten smutny uśmiech czarnowłosego mówiący, że to koniec. Poczułem jak po moim policzku spływa samotna łza. Czułem wszystko jak przez mgłę.
- On się chyba czegoś naćpał.
- Przenieść go do odziału A10. Jego schizofrenia się pogłębia. Nie jest dobrze. Poinformujcie jego żonę. Pan Senju jest poważnie chory. Niestety, już nigdy nie opuści szpitalu.
- Tak jest, panie doktorze.
- A jego córka?
- Córka? Dla jej dobra nie powinna wiedzieć, że ma ojca szaleńca. Uświadomcie o tym matkę. Im szybciej młoda zapomni, tym lepiej dla niej.
- Tak jest.

3 komentarze:

  1. Podoba mi się klimat tego opowiadania. Jest nietypowy i oryginalny.
    - Jenova

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, czasem chora głowa podpowie coś innego niż większość opowiadań :D

      Usuń
  2. O CO CHODZI, KIM JEST MADARA, NO JA NIE WIERZE ZE TO SCHIZOFRENIA

    OdpowiedzUsuń