piątek, 3 marca 2017

Szkoła XXII









"Ktoś spy­tał, ja­kiego ko­loru jest wiatr?
- Widzisz, wiatr ma barwę naszych uczuć. Raz jest ciepły jak nasza tros­ka, opieka i miłość, a za dru­gim ra­zem jest chłod­ny jak zaz­drość i zdra­da. . . "





Leniwie szedłem do szkoły w asyście mojego najlepszego przyjaciela. Miał na imię Kiba. Słuchałem z uwagą, co ma mi do powiedzenia. A mianowicie kolejna relacja z imprezy, na której nie byłem. Nie chciałem, bo odkąd byłem z Itachim zmieniły się moje priorytety. Ja się zmieniłem. Stałem się innym chłopakiem. Zaprzestałem brania udziału w nielegalnych wyścigach, co z pewnością uradowało moją rodzicielkę jak i ojca. Nawet sprzedałem moją perełkę, by mnie nie kusiło. Na imprezy nie chodziłem, bo wolałem spędzać czas z moim ukochanym, albo z ludźmi z kapeli. Byli kochani. Nawet Hidan, którego średnio polubiłem. Bądź, co bądź zawsze mogłem na nich liczyć. Nigdy mnie nie zawiedli, a wręcz przeciwnie. Wspierali. Byli moją drugą rodziną. Pierwszą byli ludzie ze szkoły. To oni znali mnie od małego i akceptowali. Uśmiechnąłem się do siebie w myślach. Czując szturchnięcie spojrzałem na szatyna rozkojarzonym wzrokiem. Fakt, znowu udało mi się odpłynąć do innej planety.
- Halo, tu ziemia do Naruto! Znowu mnie nie słuchasz. – burknął obrażony. Wsunął dłonie do kieszeni szarych, dresowych spodni. Przewróciłem oczyma. Czasami słuchanie innych ludzi było kłopotliwe. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Właśnie w tym momencie przypominałem Narę. Klepnąłem Inzukę w ramię.
- Wybacz stary. Zamyśliłem się. O czym była mowa? – przybrałem na twarz jeden z najbardziej słodkich, a zarazem niewinnych uśmiechów. Chłopak widząc to, westchnął.
- Boże, co ja z tobą mam Uzumaki? Masz szczęście, że znamy się od małego, bo inaczej stłukłbym cię na kwaśne jabłko. – oboje się roześmialiśmy. Odpowiedziałem z nutką złośliwości.
- Ciesz się, że nie dzieci Inzuka, bo byłyby baaaardzo głupie…. – widząc spojrzenie czarnych tęczówek wybuchnąłem śmiechem. Przymrużył powieki tylko po to, by klepnąć mnie w potylicę.
- Auć, a to za co? – burknąłem rozmasowując bolące miejsce.
- Za to, że jesteś idiotą Uzumaki. – na twarz mojego przyjaciela wkradł się łobuzerki uśmiech. I tak oto wiedziałem, że mam kłopoty. A mogłem siedzieć cicho, jednak moja narwana krew dała o sobie znać. Uniosłem brew.
- Czego chcesz?
- Od razu czego chcę. Nic nie chcę geniuszu. – przewróciłem oczyma. Czasami tak łatwo mi ich wszystkich rozgryźć. A to dzięki Uchiha, który jest o wiele dojrzalszy od swoich rówieśników i diabelnie inteligentny.
- Akurat, a więc wracając do tematu… o czym mówiłeś? – uśmiechnąłem się, ponieważ po tych słowach chłopak niemal od razu się rozpogodził.
- Mówiłem o tym panie zakochany, iż poznałem na imprezie fantastyczną dziewczynę. Boże jakie ciało, jaka uroda… no mówić ci. Ideał! – wykrzyknął rozmarzony przez co kilka osób obejrzało się za nami. Zaśmiałem się. Poklepałem go po plecach.
- Mam nadzieję, że niedługo ją poznam panie Inuzuka. Może będziemy chodzić na podwójną randkę…? – spytałem złośliwie, przez co ponownie zostałem niemile potraktowany tzw sójką w żebra. Burknąłem pod nosem.
- Prosisz się o lanie, złośliwcu. Czekaj, czekaj, masz jakiś zadziwiająco dobry humor, czyżby… czyżby z rana do czegoś doszło? – na jego twarzy pojawił się triumfujący uśmiech. Na moich policzkach niekontrolowanie pojawił się rumieniec. Przyśpieszyłem zostawiając za sobą chłopaka.
- Nie twój interes Inuzuka! – prychnąłem. Szybko mnie dogonił.
- Ha! Miałem rację! – wykrzyknął uradowany. Na szczęście z opresji uratował mnie Deidara i Shikamaru, którzy wyłonili się za zakrętu. Zawzięcie nad czymś dyskutowali. Mniemałem, że zapewnie o sztuce. Podbiegłem machając ręką.
- Cześć wam! – na twarz wkradł się szeroki uśmiech.
- Cześć Naruto.
- Siema Naru. Szedłeś z tym psem na baby? – na twarzy blondyna pojawił się złośliwy uśmiech. Spojrzałem kątem oka na Kibę ,który przymrużył powieki.
- Tylko nie pies na baby. Weź się lepiej z tą sztuką wypakuj gdzie indziej. – burknął. Przywitał się tylko z Narą który ze znudzeniem, jak i ulgą szedł obok mnie. Podejrzewałem, że był zadowolony, iż uciążliwy kolega znalazł sobie inny obiekt do kłótni. Ściszonym głosem zapytałem.
- Jak tam z Nejlim? – uśmiechnąłem się półgębkiem. Szatyn zerknął na mnie leniwie.
- Jakie to kłopotliwe. Związek jak związek. Jednak nasze mamy są wkurzające. Jeny, nawet nie masz pojęcia jak potrafią marudzić. Mimo tego, jest dobrze. Dzięki za pomoc. Dobry z ciebie przyjaciel. – mruknął. Skinąłem głową szeroko się uśmiechając. Czując wibracje wyciągnąłem komórkę z kieszeni spodni, odblokowałem telefon. Widząc sms z nieznanego numeru zmarszczyłem brwi. Kliknąłem na ikonkę z wiadomością. Odczytawszy ją zatrzymałem się w miejscu, a moje wargi mimowolnie się rozchyliły. Byłem w szoku. Miałem wrażenie, że właśnie moje życie zatrzymało się w miejscu, że świat się rozpada. Zresztą tak właśnie było, Itachi był moim światem. A skoro coś złego tyczy się jego to tyczy się to wszechświata. Stałem otępiały w tym samym miejscu. Dopiero po kilku chwilach przyjaciele zorientowali się, że coś jest nie tak ponieważ zatrzymali się i popatrzyli na mnie z pewnej odległości.
- Ejj Naru! Pośpiesz się, bo spóźnimy się do szkoły! – głos Kiby odbijał się w mojej głowie jednak nie rejestrowałem tego co mówi. To było tak jakbym wpuszczał jego słowa prawym uchem, a lewym wypuszczał. Geniusz zmarszczył brwi, podszedł do mnie, a następnie położył dłoń na moim ramieniu.
- Naruto, wszystko w porządku?
- N-nie… Itachi… - wydukałem. Nadal byłem w ogromnym szoku. Wiedziałem, że powinienem ruszyć się, biegnąć i jak najszybciej znaleźć się obok jednak nie umiałem się do tego zmobilizować. Szok był zbyt duży. W końcu mój chłopak był ostatnią osobą której mogło cokolwiek się stać lub choćby dolegać.
- Ale co Itachi? – niebieskie tęczówki intensywnie mnie taksowały. Dopiero teraz dostrzegłem, że jestem otoczony przez pozostałych. Zacisnąłem dłonie na czarnym telefonie, przełknąłem ślinę. Uniosłem wzrok.
- O-on jest w szpitalu… - mój ton głos był niemal grobowy. Zacisnąłem powieki, aby się nie rozpłakać. Niemal od razu zostałem przytulony. Nie wiedziałem przez kogo. Zresztą kogo to interesuje? Słyszałem tylko urywki rozmowy.
- … trzeba wezwać taksówkę…
- .. ale on nie kontaktuje…
- … przecież musimy mu pomóc…
- Nie rozumiesz, on go kocha…
- … kiedy przyjedzie ta pieprzona taksówka?...
- … wszystko w porządku Naru?... – nawet nie drgnął mi mięsień. Byłem zamknięty na świat rzeczywisty. Byłem tylko w swoim, dobrze znanym. Nie mogłem zrozumieć co się dzieje. W końcu było tak dobrze. Mogłem rzec iż idealnie, a teraz? Teraz to było nie do pomyślenia. Nie teraz, gdy miałem plany, dalekosiężne marzenia. Nie teraz, gdy zaznałem co to jest miłość. Miłość do niego. Poczułem jak ktoś mną potrząsa. Uniosłem głowę jednak miałem wrażenie jakbym patrzył za mgłą. Uniosłem brew.
- Który szpital? – głos Shikamaru jak zwykle, był spokojny.
- Ten niedaleko naszej ulubionej kawiarni. – mruknąłem. Czułem jak ktoś mnie ciągnie, a następnie wpycha do samochodu. Miałem wrażenie jakbym był jakąś szmacianą laleczką. Może tak było. Nie wiem. Jednak w tamtym momencie byłem, a jednak mnie nie było. To było dość dziwne doświadczenie. Chciałem go jak najszybciej zobaczyć. Widzieliśmy się rano, a nie widziałem żeby było coś nie tak. Właśnie. To musiał, być jakiś pieprzony żart. To nie miało racji bytu. Czyjaś dłoń dotknęła mojej, drgnąłem. Inzuka intensywnie mi się przypatrywał.
- Co z nim? Co się stało? – trzy pary spojrzeń utkwiły we mnie spojrzenie.
- Nie wiem dokładnie. Ale chyba od tak nie trafia się do szpitala? – zapytałem retorycznie, obróciłem głowę w bok. W milczeniu przyglądałem się mijanym samochodom, mieszkaniom. Widziałem to jednak do końca nie akceptowałem tego krajobrazu. Byłem im wdzięczny. Pewnie gdyby nie oni nie miałbym czego tutaj szukać. Za pewne stałbym jak taki kołek i nie umiał się ruszyć.
- D-dziękuję… - wymamrotałem. W końcu zatrzymaliśmy się przed białym gmachem szpitalnym. Zagryzłem dolną wargę. To miejsce nie wróży nic dobrego. Z tego co kiedyś słyszałem trafiały tutaj osoby które mają poważne problemy zdrowotne. Nie były to przelewki. Wypchnięty z taksówki wykonałem samodzielnie kilka kroków. Zabrany pod ramie przez Deidare. Wlokłem się jednak miałem to w dupie. Musiałem go zobaczyć. Sprawdzić, że nic mu nie jest. Mentalnie się spoliczkowałem. Hej jakie znowu nic mu nie jest? Zresztą, czy on chciałby mnie zobaczyć w takim stanie? Chciałby zobaczyć swojego chłopaka który nie kontaktuje i zachowuje się jak kukiełka? Nie. Jakaś wewnętrzna siła wlała się do mojego ciała. Wyprostowałem się, a kroki zacząłem stawiać pewnie. Przyjaciele spojrzeli na mnie z zaskoczeniem jednak nie skomentowali tego faktu. Na twarzy blondyna dostrzegłem coś w rodzaju podziwu. A może mi się zdawało? Nie ważne. Wszedłem do placówki i od razu skierowałem się do recepcji. Widząc miłą szatynkę w krótkich włosach uśmiechnąłem się. Mimo, że nie było mi do śmiechu.
- Dzień dobry. Niedawno tutaj trafił Itachi Uchiha… gdzie mógłbym go znaleźć? – kobieta spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Posłała mi lekki uśmiech. Wpisała coś do komputera. Przez chwilę nic nie mówiła. Bałem się, że zapyta, czy jestem kimś z rodziny jednak na szczęście tak się nie stało.
- Pan Uchiha znajduje się w pokoju 30. Proszę za długo nie siedzieć. Pacjent potrzebuje dużo spokoju i wypoczynku. – raz jeszcze się do mnie uśmiechnęła i wróciła do przerwanej pracy. Nie zbaczając na nikogo ruszyłem przed siebie. Nie miałem pojęcia, gdzie idę jednak nie przeszkadzało mi to w  poszukiwaniach. Wręcz przeciwnie. Miałem chwilę dla siebie. Mogłem zebrać myśli. Pomyśleć i ustawić siebie do porządku dziennego. Postarałem się uśmiechnąć jednak nie bardzo mi to wyszło. Spróbowałem kilkakrotnie, aż za dziesiątym razem mi się to udało. Zapewne nie wyglądało to pokrzepiająco, ani przekonująco jednak nie chciałem, aby zobaczył mnie z grobowym wyrazem twarzy. Znałem go i wiedziałem, że nie będzie zadowolony widząc w jakim stanie jestem. Zresztą, czy można być w innym wiedząc, że ukochana osoba jest w poważnym stanie zdrowia? Nie. Więc nie mógł oczekiwać ode mnie, że będę się uśmiechać jak pieprzona lalka. Jak gdyby nic się nie stało. Sasuke… dopiero teraz oprzytomniałem. Jeżeli to było coś poważnego musiałem go o tym powiadomić. Wiedziałem, że jak tylko go zobaczę ból serca powróci. On był jak drzazga która nie mogła wyjść. Nigdy tak naprawdę o nim nie potrafiłem zapomnieć. Czasem ta drzazga dokuczała bardziej, innym razem mniej. Nie umiałem jej wyjąć, nie umiałem się z niego wyleczyć. Nadal miałem przed oczyma wyraz jego twarzy, gdy ostatni raz się widzieliśmy. Nie jestem pewien, czy będę w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie po tym jak go zraniłem. Dopiero nie dawno sobie to uświadomiłem. Uświadomiłem jakim byłem gówniarzem i pieprzonym alvaro. Za sprawą jego starszego brata zmieniłem się, wydoroślałem. Na wiele rzeczy patrzyłem już inaczej za co byłem mu niezmiernie wdzięczny. Dzięki niemu nie doszedłbym tak daleko. Nie byłoby mnie tam, gdzie jestem. Prawdopodobnie nie żyłbym. Miałem pasję, pasję którą nadal kochałem. Może była chora jednak kochałem ją całym życiem. Teraz umiałem bez niej żyć, pogodzić się z ryzykiem jakie stwarzała. Jedną pasję zastąpiłem drugą. Nie wiem, czy to normalne jednak zaakceptowałem to. Byłem szczęśliwszy? Chyba tak. W końcu Itachi przy mnie był nawet kiedy chciałem się ścigać, nie odszedł. Cholera, o czym ja rozmyślam? To była przeszłość. Przeszłość którą dawno zamknąłem za sobą. Nie powinienem w tym momencie głębiej o niej rozmyślać. Ona sprawiała tylko ból. W końcu dotarłem do wcześniej wskazanej mi sali. Nacisnąłem klamkę, a drzwi się otwarły. Moim oczom ukazał się śpiący chłopak. Moje serce momentalnie zabiło mocniej.
- Itachi… - szepnąłem w przestrzeń.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Naruto wydoroślał dzięki Itachiemu, ale co z nim dlaczego trafił do szpitala...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń