Strony

piątek, 17 listopada 2017

Latający Anioł X







"Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zaw­sze pow­ra­ca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją te­raźniej­szość jak i przyszłość."





Przede mną stała moja była dziewczyna. Nie widziałem jej wieki temu. Byłem zaskoczony jej obecnością tutaj. W końcu nikogo tutaj nie miała. I zjawia się tak po prostu? Bez słowa? Poczułem lekki ból w klatce piersiowej przypominając sobie nasze nieprzyjemne zerwanie. To jak ją kochałem. Dałbym sobie za nią uciąć rękę. I właśnie dzisiaj byłbym bez kończyny. Zagryzłem dolną wargę. Gestem wpuściłem ją do środka. Nic się nie zmieniła. Dalej była śliczna, a jej uśmiech rozświetlał pomieszczenie. Shion. Jej blade, lawendowe oczy, jasnoblond włosy, które kończą się około tali, zakręcone w warkocz na końcu. Wąskie usta wygięte w delikatnym uśmiechu, blada twarz przyozdobiona kilkoma piegami które nadawały uroku. Ta dziewczyna miała zaledwie 161 wzrostu, a potrafiła pokazać pazurki. Czułem się nieswojo. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Bądź co bądź nadal jakieś uczucia do niej żywiłem.
- Hej Shion. Co się sprowadza? – mruknąłem. Nadal staliśmy w korytarzu. Nasze ciała dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Mogłem poczuć ciepło jej oddechu na swojej szyi. Oblizała językiem zeschnięte wargi. Uniosła wzrok na mnie. Dostrzegłem niepokój. Przystąpiła z nogi na nogę.
- Cześć Naruto. Mi ciebie również miło widzieć – lekko przekrzywiła głowę na bok. Jakby z wyrzutem. Zacząłem się zastanawiać czego ode mnie oczekuje. Radości? To ona zerwała. To ona odeszła do innego raniąc tym samym moje serce. Cierpliwie czekałem co ma mi do powiedzenia.
- Masz syna… - wyszeptała natychmiastowo zwracając wzrok na swoje buty. A ja? Omal nie udławiłem się śliną. Ja? Ojcem? W tym wieku? Ale jak? Uważaliśmy… zabezpieczaliśmy się. Nie mogłem tego przetrawić. Wykrztusiłem.
- Jesteś pewna? Przecież się zabezpieczaliśmy dattebayo! – moje spojrzenie spoczęło na jej zarumienionych policzkach. Niepewnie zerknęła na mnie. Widząc emocje na mojej twarzy zagryzła dolną wargę.
- Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej Naru… byłam pewna, że sobie poradzę. Dodatkowo nie chciałam cie obciążać. Wystarczająco narozrabiałam… - ostatnie słowo zaakcentowała. Miała rację. Nie wiedziałem jak zareagować. A co dopiero jakbym miał to powiedzieć Jirayi. Przecież on mnie zabije.
- Powinnaś. Co cie skłoniło żeby łaskawie mnie poinformować? – warknąłem zirytowany. W co ona pogrywała? Do jasnej cholery. Co ona sobie wyobraża? Że od tak może wparować do mojego życia? Ledwo je poskładałem po jej odejściu, a ona jak gdyby nic wpada z bombą i wszystko niszczy. Mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści. Nikt na takie traktowanie nie zasługiwał. Nawet największy wróg. Dziewczyna dostrzegając moją postawę spięła się. Sama już nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. W końcu spojrzała na mnie swoim lawendowym spojrzeniem.
- Teraz już wiem. Po prostu nie radzę sobie Naru. A dziecko zasługuje na to, aby mieć ojca. Niczym nie zawiniło…
- Teraz sobie przypomniałaś, że ma ojca dattebayo?! – wydarłem się. Nie byłem w stanie dalej powstrzymywać gniewu. Myślała, że takimi słówkami załatwi wszystko? Może z dawnym mną. W tym zakochanym idiocie który był ślepo w nią zapatrzony. Jednak odkąd moi rodzice zginęli, a ja poznałem nowych przyjaciół zmieniłem się. Nie byłem tym samym chłopakiem co kiedyś. Zapewne słyszał mnie cały dom jednak miałem to gdzieś. Trudno. Później będę się tłumaczył siostrze.
- Nie. Na początku uniosłam się dumą. Wiem, idiotyczne. Później doszłam do wniosku, że to bez sensu. Prędzej, czy później wydałoby się… chciałam, żebyś sam się dowiedział ode mnie niż od kogoś lub przypadkiem zobaczył… - wymamrotała. Dostrzegłem, że do jej oczów napływają łzy. Westchnąłem przymykając powieki. Byliśmy młodzi. Oboje. A ja sam nie pracowałem. Chciałem się skupić na nauce. Wyjechać. A to wszystko pokrzyżowało moje plany. Cholera. Co miałem robić? Wiedziałem, że jeżeli jest naprawdę moje to się go nie wyrzeknę. W końcu bądź co bądź był to mój syn. Moja krew. Pamiętając o śnie i tym co mówiła Fumi oznaczało to, że płynęła w nim anielska krew. A kiedyś będzie potrzebować wyjaśnień. Ochrony. Nauki.
- Ok, ok. w takim razie chciałbym go zobaczyć… - lekko dotknąłem dłonią jej ramienia. Wzdrygnęła się. Jednak widząc lekko wygięte kąciki mych ust uspokoiła się. Sama zdołała się uśmiechnąć.
- Dobrze. Mogę w weekend z małym podjechać. Będziesz wolny? – uniosła pytająco brwi. Skinąłem głową.
- Jasne. Masz mój numer telefonu. Zadzwoń, napisz. Dogadamy szczegóły – mruknąłem. Skinęła głową. Po tych słowach pożegnaliśmy się i wyszła. Tępo wpatrywałem się w drzwi. W tym momencie musiałem się napić. Pomyśleć. Szybko ubrałem buty. Narzuciłem bluzę która wisiała na wieszaku, a następnie wyszedłem. A Kurama oczywiście za mną. Wyjąłem telefon i wybrałem znany sobie numer.
- Masz czas? Teraz? – dziewczyna najwidoczniej słysząc nutki w moim głosie bez wahania zgodziła się. Po kilkunastu minutach znalazłem się pod jej domem. Stała już tam. Czekała na mnie. Czarne legginsy, brązowy podkoszulek który sięgał do połowy ud oraz czarny plecaczek. Pomachała w moim kierunku lekko się przy tym uśmiechając. Podszedłem, przytuliłem przyjaciółkę. Ta cmoknęła mnie w policzek. Następnie pociągnęła za rękaw w stronę tyłu domostwa, gdzie znajdowała się ławeczka i altana. Wdzięczny siadłem. Fumiko usiadła obok i lekko się o mnie oparła. Z plecaka wyciągnęła po butelce piwa i jedną podała mnie. Uśmiechnąłem się. Brązowowłosa wiedziała jak mi poprawić humor. Otwarłem i upiłem dość pokaźny łyk piwa. Przymknąłem powieki. Tak, zdecydowanie tego było mi trzeba. Poczułem jak na moich stopach układa się pies.
- A więc o co chodzi Uzumaki? – mruknęła dziewczyna. Podniosłem powieki, zerknąłem na nią z ukosa. Bądź co bądź bawiło mnie jak mówi do mnie po nazwisku.
- Hmmm, jakby to delikatnie powiedzieć… jestem ojcem dattebayo… - mruknąłem. Spojrzała na mnie z wytrzeszczonymi oczyma. Zagryzła wolną wargę, jednak nie minęła nawet minuta, gdy na jej obliczu pojawił się uśmiech.
- No to gratuluje głąbie. Syn, czy córka? – uniosła prawą brew ku górze. Prychnąłem, nawet teraz musiała ze mnie drwić. W sumie taka była. Wiecznie kpiąca i złośliwa.
- Podobno syn. Dzisiaj o tym mi powiedziała Shion. – mruknąłem pod nosem. Ponownie upiłem łyk piwa. Westchnąłem. Dziewczyna dostrzegając moje zmęczenie poklepała mnie po udzie.
- Pociesz się, że w tej sytuacji będziesz młodym ojcem. A ja z drużyną pomogę ci wychować i łożyć na małego. Nie martw się. Nie zostaniesz z tym sam. – uśmiechnęła się. Cmoknęła mnie w policzek, upiła łyk piwa. Gdy wypowiedziała te słowa poczułem się lepiej. Cholernie bałem się zostać z tym sam jednak nie miałem zamiaru zostawić matki mojego dziecka z tym samym. Nawarzyłem piwa to chciałem je wypić. Nienawidziłem zachowywać się jak gówniarz w poważnych sprawach. To nie przystoi.
- Dziękuję. Naprawdę nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczy. – na mojej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Fumiko tylko się zaśmiała.
- Od tego ma się przyjaciół no nie Uzumaki? Tylko nie zapomnij o popołudniowym treningu z Itachim. – mrugnęła okiem. Rety, prawie bym zapomniał. W sumie jak mogłem zapomnieć, że mam z nim trening?! Cieszyłem się, że towarzyszka przypomniała mi o tym. Gdybym nie przyszedł on zabiłby mnie.
- Fumiko? – obróciła ku mnie głowę. Zerknęła pytająco.
- Opowiesz mi coś więcej o was? – w moim głosie można było usłyszeć zaciekawienie. Przyjaciółka wygodniej się o mnie oparła, popatrzyła w niebo. Gwiazdy zastanawiając się co mi powiedzieć.
- Hmm skoro Uchiha się koło was w pewien sposób kręcą to powinieneś wiedzieć… Itachi i Sasuke są braćmi. W którymś wcieleniu służyli samemu Lucyferowi. Nie wiedzieć czemu, ale kiedyś każde z potomków było obdarzone anielską krwią. Teraz tylko pierworodny.
- Chcesz powiedzieć, że Itachi służył temu tam? – podekscytowanie było wręcz namacalne.
- Zgadza się. Jednak Kushina, czyli twoja mama przeciągnęła go na swoją stronę. Podejrzewam, że się w niej zakochał. – lekko się uśmiechnęła.
- W mojej mamie? – uniosłem brwi. Tak tylko szturchnęła mnie łokciem w ramie.
- W tym wcieleniu to była twoja mama. Jednak ona jest Gabrielą. Najpotężniejszą z archaniołów. Przeznaczona samemu Michałowi. Oni tworzą świętość. Rozumiesz? Zostałeś poczęty z samej góry… a to oznacza, że czeka cię ciężkie życie, pełne niebezpieczeństw. Musisz się jeszcze dużo nauczyć. A ja w tym ci pomogę. Od tego jestem. Jednak jeszcze nie teraz. – ponownie tego wieczoru posłała w moim kierunku uśmiech. A ja miałem ochotę ją pocałować. Potrafiła sprawić, że zapominałem o problemach. No i przyjemnie mi się słuchało jej opowieści. Kurama bacznie nam się przypatrywał. Właśnie, przypomniało mi się coś.
- A ty? A ty masz swojego opiekuna? – wyraz twarzy szatynki zmienił się. Zasępiła się. Chwilę trwało nim na mnie spojrzała. W jej spojrzeniu dostrzegłem smutek.
- Mój przyjaciel nie żyje. Dzielnie mnie bronił przed demonem. Przypłacił za to swoim życiem. Jeżeli masz już swojego opiekuna to będzie cie bronił za cenę własnego życia. Dlatego Naruto doceniaj każdą chwilę z nim związaną. Może się okazać, że będzie niewiele czasu lub więcej. – po jej policzku spłynęła samotna łza. Przytuliłem ją do siebie, oparłem podbródek o jej głowę. Rozumiałem jej smutek po stracie najbliższej osoby. Sam straciłem, aż dwójkę. Strata? Strata to najgorsza rzecz jaka może się przytrafić. Nie ból, nie smutek, ale właśnie strata czegoś dla nas ważnego. Ta pustka w sercu i życiu. Dezorientacja.
- Przykro mi. Mam nadzieję, że jak stanę się silniejszy to ja będę cie mógł ochronić dattebayo. – uśmiechnąłem się. Naprawdę tak myślałem, chciałem tego. Odsunęła się, aby zerknąć na mnie. Dostrzegłem psotne ogniki. Wiedziałem, że udało mi się odwrócić jej myśli.
- Jak rycerz na białym koniu? O tym myślisz Uzumaki? I liczysz na moją dozgonną wdzięczność oraz na pocałunek? – uniosła brew, a kąciki wykrzywiła w ironicznym wyrazie. Skinąłem poważnie głową.
- Dokładnie księżniczko. Jednak jeżeli nie mam co liczyć na dozgonną wdzięczność to zadowolę się pocałunkiem. – uśmiechnąłem się chytrze. Dziewczyna przewróciła oczyma, a następnie się zaśmiała.
- Mogłam się spodziewać podstępu. Żmija. – burknęła zakładając rękę na rękę. Ha! 1:1 bestyjko. Zemsta jest słodka. Popamiętasz mnie jeszcze.
- Nie taka jak ty, a teraz proszę. Czekam. – mruknąłem z rozbawieniem. Ta tylko głośno westchnęła. Przysunęła swoją twarz do mojej. Dzieliły nas zaledwie milimetry. Uważnie wpatrywała się w moje błękitne tęczówki, następnie policzki które miały lisie blizny. Na końcu jej wzrok spoczął na wargach. Minęło kilka długich, nieznośnych sekund nim je musnęła. Najpierw delikatnie jakby spoczął na nich płatek śniegu, później bardziej odczuwalnie. Odwzajemniłem pocałunek. Delikatnie objąłem ją w pasie przymykając przy tym powieki. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Nagle oderwała się ode mnie. Z zaskoczeniem otwarłem powieki. Spojrzałem na nią zdezorientowany.
- Chyba nie myślałeś, że ten pocałunek będzie trwał wieki. – mruknęła z kpiną w głosie. Prychnąłem nie spuszczając dłoni z bioder.
- Nie było mowy jak długo. – gdy wypowiedziałem te słowa wiedziałem już, że sam sobie nagrobek wykopałem.
- Dokładnie. Ciesz się, że nie trwało to sekundy tylko się nad tobą zlitowałam. – wyszczerzyła zęby, upiła pokaźny łyk piwa. Poszedłem za jej przykładem.
- Weź tu zrozum kobiety. – wymamrotałem. Wiedziałem, że czas się zbierać jednak nie chciało mi się. Nie miałem ochoty. Musiałem wrócić przed wujkiem… no i pewnie Naruko się niepokoiła. W końcu poszedłem bez słowa. Skrzywiłem się delikatnie. Dziewczyna jakby czytając mi w myślach wstała.
- Czas się zbierać chłopczyku. – pokazała mi język. Pacnąłem ją delikatnie w potylice na co naburmuszyła się zakładając rękę na rękę.
- Młotek. – burknęła. Wrzuciliśmy puste już puszki do śmietnika. Założyła plecach na plecy i ruszyliśmy. Po drodze jeszcze trochę gadaliśmy, aż w końcu dotarliśmy pod mój dom. Szybko stanęła na palcach, cmoknęła mnie w policzek i tyle ją widziałem. Musiałem przyznać, że szybka jest. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Szybko jednak mój dobry humor umarł w obliczu wkurzonej siostrzyczki która stała przede mną z groźną miną. Zacząłem się bać. Zwłaszcza, że wyglądała jak mama.
- U-Z-U-M-A-K-I MOŻESZ MI WYJAŚNIĆ, GDZIE SIĘ PODZIEWAŁEŚ?! – powiedziała to niby dość spokojnie jednak ja nie dałem się zwieść. Rozejrzałem się w poszukiwaniu pomocy jednak jak na złość było pusto i cicho. A okna zasłonięte. Byłem zdany na pastwę wilka. Kurama ostrzegawczo warknął w kierunku blondynki lecz ta nic sobie z tego nie robiła.
- Ehm… musiałem coś załatwić. Wybacz. – mruknąłem mając nadzieję, ze na dzisiaj koniec wrażeń. Myliłem się. Nagle dostałem dość mocny cios z pięści w głowę.
- Czy ty głupią ze mnie robisz?! Słyszałam głos Shion… czy to z jej powodu pachniesz piwem? – z oczów ciskały pioruny. Przełknąłem głośno ślinę. Chyba nie może być tak źle?




No cześć kochani. Witam po miesiącu przerwy. Mam nadzieję, że rozdział zaskoczył, a zarazem zaciekawił ;>>
Także ten pozostaje czekać na kolejny przypływ weny i czasu :*
Udanego weekendu <3 b="">

3 komentarze:

  1. Hej,
    wspaniale, zastanawiam się czy naprawę Naruto jest ojcem tego dziecka, a z Fumiko to wspaniała przyjaciółka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, zastanawia mnie kwestia czy Naruto jest naprawdę ojcem tego dziecka, lubię bardzo Fumiko wspaniała z niej przyjaciółka jest...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, Naruto jest naprawdę ojcem tego dziecka czy Shion chce go wrobić w dziecko, z Fumiko jest wspaniała z przyjaciółka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń