"Jeżeli moje szczęście jest chwilowe, to ja go nie chcę.
Jego strata zaboli bardziej niż nieszczęście. "
Jego strata zaboli bardziej niż nieszczęście. "
Czasem ta drzazga dokuczała bardziej, innym razem mniej. Nie
umiałem jej wyjąć, nie umiałem się z niego wyleczyć. Nadal miałem przed oczyma
wyraz jego twarzy, gdy ostatni raz się widzieliśmy. Nie jestem pewien, czy będę
w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie po tym jak go zraniłem. Dopiero nie dawno
sobie to uświadomiłem. Uświadomiłem jakim byłem gówniarzem i pieprzonym alvaro.
Za sprawą jego starszego brata zmieniłem się, wydoroślałem. Na wiele rzeczy
patrzyłem już inaczej za co byłem mu niezmiernie wdzięczny. Dzięki niemu nie
doszedłbym tak daleko. Nie byłoby mnie tam, gdzie jestem. Prawdopodobnie nie
żyłbym. Miałem pasję, pasję którą nadal kochałem. Może była chora jednak
kochałem ją całym życiem. Teraz umiałem bez niej żyć, pogodzić się z ryzykiem
jakie stwarzała. Jedną pasję zastąpiłem drugą. Nie wiem, czy to normalne jednak
zaakceptowałem to. Byłem szczęśliwszy? Chyba tak. W końcu Itachi przy mnie był
nawet kiedy chciałem się ścigać, nie odszedł. Cholera, o czym ja rozmyślam? To
była przeszłość. Przeszłość którą dawno zamknąłem za sobą. Nie powinienem w tym
momencie głębiej o niej rozmyślać. Ona sprawiała tylko ból. W końcu dotarłem do
wcześniej wskazanej mi sali. Nacisnąłem klamkę, a drzwi się otwarły. Moim oczom
ukazał się śpiący chłopak. Moje serce momentalnie zabiło mocniej.
- Itachi… - szepnąłem w przestrzeń. Jego blada twarz
sprawiła, że moje serce zabiło szybciej. Zrobiłem kilka kroków przez co
znalazłem się tuż obok niego. Przysunąłem sobie mało wygodny, metalowy stołek.
Usiadłem. Schwyciłem dłoń mojego chłopaka zamykając ją w uścisku. Po moim ciele
przeszedł delikatny dreszcz ponieważ dłoń pacjenta szpitala była lodowata.
Osobiście nienawidziłem zimna. Byłem raczej typem ciepłoluba. Kruczowłosy jakby
wyczuł moją obecność ponieważ nawet nie minęła minuta od mojego przyjścia, gdy
otwarł powieki. Widziałem w tęczówkach zmęczenie i wycieńczenie. Najwidoczniej
musiał to ukrywać od dłuższego czasu. Jak ja mogłem nie zauważyć, że z nim coś
nie tak? Jak? Zganiłem się w myślach. To teraz nie był czas, aby się obwiniać.
Najważniejsze było zdrowie Itachiego.
- Jak się czujesz? – szepnąłem cicho wpatrując się w
zmizerowaną twarz ukochanego. Na jego bladych wargach zamigotał ledwo widoczny
uśmiech. Jak on mógł w takiej sytuacji się uśmiechać i próbować bagatelizować sytuacje
ze względu na mnie, aby mnie nie martwić? Poczułem wściekłość na niego.
Dlaczego nie myślał o sobie? Swoim zdrowiu? Samopoczucie? Tylko o mnie?
Przecież to on tam leżał, nie ja. Może właśnie to była miłość? Troszczenie się
o drugą osobę kosztem swojej? Gdy nadkładamy swoje dobro nad czyimś? Może
właśnie tak wyglądała czysta, nieskazitelna miłość?
- Nic mi nie jest. Nie martw się Naru… - mruknął. Widziałem
jak ta rozmowa sprawia mu ból. Z czasem nauczyłem się czytać z ludzi jak z
otwartej karty. Jednak on zawsze był dla mnie jedną wielką zagadką. Nigdy nie
umiałem go rozszyfrować. Był zagadką. A ja kochałem zagadki. Jednak teraz, gdy
był chory… widziałem wszystko na jego twarzy. Jak wiele bym dał, aby cofnąć
czas. Szybciej zauważyć, że coś nie tak… zacisnąłem wargi w wąską kreskę. Nie
chciałem płakać. Nie przy nim… przecież nie miałem go jeszcze bardziej dołować.
Miałem dać radość, nadzieję. Sprawić, że się uśmiechnie. Nie chciałem dodatkowo
obciążać go swoim smutkiem. Wystarczająco dużo dźwigał na barkach. Przeniosłem
spojrzenie za okno. Nie mogłem dłużej wpatrywać się w te ciemne tęczówki które
bacznie mi się przypatrywały.
- Jak możesz tak mówić? Jak Itachi? Jesteś ciężko chory… a
ty jak zwykle martwisz się o mnie zamiast o siebie… tak nie powinno być! –
wykrzyknąłem. Spojrzałem na niego. Dostrzegłem jak na jego twarzy pojawia się
grymas bólu. Od razu pożałowałem, iż podniosłem na niego głos. Nie zasługiwał
na to. Przecież się martwił o mnie. Zagryzłem lekko dolną wargę.
- Kocham cie Naru i nic nie poradzę, że się o ciebie
martwię. Tak to już jest, gdy się kogoś kocha. Stawia się kogoś ponad siebie.
Kocha, dba się o tą osobę. Martwi. Zrozum… jesteś dla mnie najważniejszy więc
to zrozumiałe, że chcę abyś się uśmiechał, był szczęśliwy… - w jego oczach
zamigotały tak charakterystyczne ogniki, a na twarzy ponownie pojawił się
uśmiech. Pogładziłem kciukiem jego dłoń. Nikt jeszcze tak dobitnie mi nie
uświadomił, że mnie kocha. On był pierwszy. Zawsze tak szczerze mówił o swoich
uczuciach. Jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Cholera!
- Wyjdziesz ze szpitala? – mruknąłem ze smutkiem. Tak ciężko
było ukrywać te negatywne emocje. Nie chciałem go zasmucać jednak moje pytanie
to spowodowało. Przymknął powieki, a ja poczułem wielki ból w okolicach klatki
piersiowej. Miałem złe przeczucia. I wcale, a wcale się nie myliłem. Gdy otwarł
powieki dostrzegłem w nich ból. Na chwilę spojrzał gdzieś w bok, jakby
zastanawiał się jak ma mi przekazać to co ma do powiedzenia. W końcu skierował
spojrzenie na mnie. Lekko przejechał językiem po spierzchniętych wargach.
- Naru... ja już stąd nie wyjdę. Ja jestem nieuleczalnie
chory, rozumiesz? Rak. Złośliwa odmiana. Może zostało mi kilka godzin, może
dni, miesięcy? Nie wiadomo. Przepraszam, że ci nie mówiłem… nie chciałem cie
martwić. Wiem, jestem egoistą. Jednak widząc uśmiech na twojej twarzy czułem
radość. Miałem wrażenie, że jestem w raju. Wtedy nie brakowało mi niczego
innego. Chciałem tylko patrzeć na ten uśmiech i wiedzieć, że nie ma niczego
lepszego... – po jego policzku spłynęła samotna łza. Jednak ja już nie starałem
się tamować łez. Złamałem postanowienie jednak nie umiałem inaczej. Był
wszystkim co kochałem. Był osobą która zmieniła mnie na lepsze. Sprawił, że
nauczyłem się rozumieć siebie. To on rozświetlał moje życie. Poczułem lekki
uścisk. Uniosłem głowę do góry, by spojrzeć na jego oblicze.
- Proszę cie, nie płacz… - mruknął.
- Jesteś egoistą Itachi! – cicho krzyknąłem ponownie
zalewając się łzami. Jak ja go nienawidziłem w tej chwili. Dlaczego mi nie
powiedział? Wolałem wiedzieć. Chciałem go w tym wspierać. Nie chciałem, by
dźwigał na barkach taki ciężar. W dodatku sam. Uśmiechnąłem się przez łzy.
- Pieprzony dupek! Oczywiście lepiej samemu z tym być i kryć
się po kątach, prawda? – popatrzyłem w jego stronę jednak obraz był lekko
rozmazany. Usłyszałem cichy śmiech.
- Jak zwykle dosadny w słowach. I takiego Uzumakiego
pokochałem. Który nie przebiera w słowach chociażby to miałyby być te ostatnie.
– warknąłem z irytacją. Dlaczego? Dlaczego on to robi? Potem pomyślałem, że
może lepiej starać się nie myśleć o tym, że niebawem umrze. Może lepiej ten
czas spędzić na śmianiu się, uśmiechaniu, przytulaniu, pocałunkach? Spędzić
czas który nam pozostał jak najlepiej? Nie żałując niczego? Przełknąłem głośno
ślinę. Otarłem wierzchem dłoni łzy, a na twarzy pojawił się ironiczny uśmiech.
- Chyba nie myślałeś o taryfie ulgowej Uchiha? Kocham cie.
Chciałbym spędzić w takim razie cały ten czas który nam pozostał najlepiej jak
się da. Nie chcę tego zepsuć. Chcę być przy tobie i sprawiać, aby na twoich
wargach pojawiał się uśmiech. Chcę napawać się widokiem twojej radości. –
uścisnąłem jego dłoń. Nachyliłem się nad jego twarzą, a następnie zacząłem na
niej składać delikatne pocałunki. Ostatni złożyłem na lekko zeschniętych wargach
które zachowały tak dobrze znane mi ciepło. Oddech mężczyzny lekko
przyśpieszył.
- Nawet nie brałem pod uwagę takiej opcji. Uparciuchu. –
mruknął ponownie tego dnia się uśmiechając. Moje serce radowało się widząc ten
gest. Lekko się odchyliłem i zasępiłem na co kruczowłosy uniósł brew do góry.
- Może zadzwonię do Sasuke i mu o tym powiem? Przecież to
twój brat… - mruknąłem. Nie czułbym się dobrze, gdyby jego młodszy brat, a mój
były dowiedział się po fakcie. Sam, gdybym miał rodzeństwo i nawet jeżeli nie
żylibyśmy w zgodzie się dowiedział dopiero po śmierci byłbym rozgoryczony.
Czułbym się jak śmieć bez możliwości jakiejkolwiek rozmowy, wybaczenia?
Widziałem jak mój partner się zastanawia. Nie popędzałem. Znałem go na tyle
dobrze, by wiedzieć iż brat jest dla niego bardzo ważny. Nie chciał go obciążać
tym wszystkim, a jednocześnie chciał się z nim pogodzić. Jednak jak to Itachi
przedkładał dobro własne nad innych. Byle innych nie ranić i nie mieszać w ich
życiu. Westchnąłem zwracając tym samym na siebie jego uwagę.
- Powinieneś mi pozwolić do niego zadzwonić. Powinien
wiedzieć. Przecież to twój brat. Na pewno byłby rozgoryczony, gdyby się
dowiedział sam wiesz kiedy… przynajmniej ja bym był, gdybym miał rodzeństwo. –
na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Zawsze marzyłem o rodzeństwie jednak
było to niemożliwe. Byłem cudem. Lekarze mówili moim rodzicom, że nie mogą mieć
dziecka jednak cudem mnie poczęli. Więc byłem cudem. I jedynym dzieckiem.
- Masz rację Naruś. Mógłbyś do niego zadzwonić? – mruknął z
zakłopotaniem. Wiedziałem jak wiele go to kosztuje. Jak bardzo czuje się winny.
Pomimo, że zeszliśmy się dopiero, gdy zerwałem z Sasuke. Skinąłem głową jednak
od razu się zreflektowałem, gdy uświadomiłem się jak mnie nazwał.
- Naruś? Jak ci dam „Naruś” Uchiha! – wykrzyknąłem z
zamiarem zabójstwa. Moje oczy migotały wściekłością. Jak na nienawidziłem tej
ksywki. No co za łasica podstępna. Ten zrobił minę niewiniątka.
- Leżącego chcesz dobić? – zamruczał słodko. Poczułem jak
żyłka na mojej skroni niebezpiecznie zaczyna pulsować.
- Czy ty chcesz mnie wyprowadzić wstrętny manipulancie z
równowagi? – mój uśmiech wręcz zaczął się robić sadystyczny. Zacząłem sobie
wyobrażać jak na milion sposobów torturuję tego człowieka. Oczywiście, żeby nie
było nie jakieś zabójstwa, czy tortury. No dobra. W pewien sposób tortury.
Jednak słodkie oczywiście! Ehm no zależy dla kogo.
- Nie mógłbym tego robić swojemu aniołkowi… - uśmiechnął się
niewinnie, a ja poczułem potrzebę aby nakopać mu na tyłek. Czy ten człowiek
musiał się tak okrutnie ze mną droczyć? Czym sobie zasłużyłem na takie
traktowanie? Dlaczego byłem poszkodowany przez życie?
- Doigrałeś się łasico! – wykrzyknąłem, a następnie zawisłem
nad nim. Wiedziałem, że nie ma aż tyle siły by mnie odepchnąć dlatego
postanowiłem go ukarać. Nachyliłem się nad szyją pacjenta. Zarejestrowałem
kątem oka jak puls nieznacznie przyśpieszył. Wysunąłem język i przejechałem nim
po tętnicy która dziwnym sposobem zaczęła szybciej pulsować. Moje usta
wykrzywił triumfujący uśmiech. Z większą pasją i zadowoleniem zacząłem sunąć
językiem w dół robiąc przy okazji jakieś ślaczki, kółka. Podobało mi się
zwłaszcza, że u mojego chłopaka również oddech przyśpieszył. Próbował mnie
odepchnąć, walczyć jednak jego siły szły na marne ponieważ miałem nad nim przewagę.
Po dłuższym czasie oderwałem się od niego z sadystycznym uśmieszkiem.
- A teraz zapamiętaj, aby nie wkurzać Uzumakich podły
manipulancie. – wypiąłem dumnie pierś ponieważ dostrzegłem ledwo widoczne
rumieńce.
- Jesteś okropny! – wydął buńczucznie dolną wargę. Wskazał
na mnie palcem wskazującym. Udałem zaskoczenie unosząc obie brwi do góry.
- Ja? Ale skądże kochanie? – zapytałem słodziutkim głosem.
Ha! 2:1 kochanie. Poczekaj jeszcze chwilę, a zrównamy się w punktacji. Miałem
właśnie obmyślić kolejny, genialny plan rzecz biorąc, gdy do pomieszczenia
weszła pielęgniarka.
- Czas odwiedzin się skończył. Proszę się zbierać panie
Uzumaki. – skinąłem posłusznie głową. Pocałowałem Itachiego z całą
namiętnością, miłością jak i tęsknotą. W tym pocałunku zawarłem wszystkie swoje
uczucia jakie żywiłem do jego osoby. Chciałem zostać dłużej, spać z nim… jednak
musiałem przestrzegać tych durnych przepisów. I tak byłem na specjalnym
traktowaniu.
- Do zobaczenia jutro. Kocham cie Itachi. – mruknąłem z
uczuciem.
- Też cie kocham Uzumaki. – lekko się uśmiechnął. Zerknąłem
na niego ostatni raz po czym z wymuszonym uśmiechem na twarzy wymaszerowałem z
sali. Gdy tylko znalazłem się na ciemnym korytarzu mogłem opuścić maskę. Moja
mina była smętna. Nie miałem ochoty nawet starać się maskować odczuć. Wiele
kosztowało mnie udawanie jakby nic się nie stało u Itachiego. Jakby był zdrowy.
Jednak musiałem. Robiłem to dla nas. Nie kłamałem. Chciałem spędzić ten czas
jak najlepiej, a smutki nie sprzyjały ku temu. Wyciągnąłem z kieszeni telefon
komórkowy. Wieczór. Nie wiedziałem która godzina u Sasuke. Jak go obudzę to
trudno. Musiałem go poinformować. Oparłem się plecami o zimne, szpitalne
ściany. Wybrałem numer, wybrałem zieloną słuchawkę. Przyłożyłem aparat
komórkowy do ucha. Przymknąłem powieki. Po chwili usłyszałem zaspany głos który
sprawił burzę w mojej głowie.
- Halo?
- Sasuke? – wyszeptałem lekko drżącym głosem.
- Młotek? – zdziwienie w jego głosie było wręcz namacalne.
Szybko zaspanie zniknęło. Przełknąłem ślinę. Nie wiedziałem jak mu to
przekazać. Tak bardzo nie chciałem, by nasza pierwsza rozmowa po tak długim
czasie wyglądała.
- Tak to ja. Naruto. Dzwonię do ciebie ponieważ musisz o
czymś wiedzieć…. – pozwoliłem sobie na chwilę ciszy. Mój były cierpliwie
czekał. Wiedział, że jak chce się dowiedzieć czym zawracam mu dupę to musi być
cierpliwy.
- Twój brat jest śmiertelnie chory. – wypowiedziałem to
zdanie na jednym wydechu. Zamilkłem. Wsłuchiwałem się tylko w przyśpieszony
oddech po drugiej stronie.
- Jutro będę. Pakuję swoje rzeczy i wskakuję w pierwszy
samolot. W którym szpitalu się znajduje? – dosłyszałem zmartwienie w głosie
chłopaka pomimo, że starał się tego nie okazywać. Zagryzłem dolną wargę.
- Miejski. Tam gdzie ja kiedyś leżałem. – mruknąłem.
- Dobrze. Możesz mnie jutro odebrać z lotniska? – zaskoczyło
mnie to pytanie. Przez moment miałem pustkę w głowie jednak szybko się
pozbierałem. W sumie dawno tutaj nie był, a trochę się pozmieniało.
- Dobrze. Zadzwoń jak będziesz już blisko. Ja muszę kończyć.
Pa Sasuke. – nie czekając dłużej zakończyłem połączenie. Nie spodziewałem się,
że tak mnie poruszy jego głos. Bałem się co będzie jutro. Gdy go spotkam.
Zacisnąłem powieki. Nie chciałem wspomnień. Nie teraz, gdy mój mężczyzna
którego kocham ponad wszystko leży w tym cholernym szpitalu z wyrokiem śmierci.
Zacisnąłem dłoń w pięść i walnąłem nią w ścianę. Wsunąłem telefon do kieszeni
spodni. Ruszyłem wolnym krokiem ku wyjściu. Ku naszemu mieszkaniu. Tak bardzo
pustemu i samotnemu.
Witam. Po bardzo długiej przerwie (od marca xD) powracam z rozdziałem. Bardzo miło mi będzie jeżeli zostawicie po sobie pamiątkę w postaci komentarza. Dziękuję tym co przeczytali i nadal mnie odwiedzają :*
Czekam na kolejną część <3
OdpowiedzUsuńDziękuje za komentarz ;>
UsuńMam nadzieje, że wena i czas pozwolą mi na dodanie szybko rozdziału :P
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, o nie rak... czemu nic nie mówił, Naruto teraz cierpi ale ten telefon do Sasuke i to jego "mlotek" ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia