"Cierpienia nie da się opowiedzieć – nie ma smaku, barwy ani kształtu. Jest tylko ciężarem, który nosi się w każdej komórce ciała."
Wiecie jakie to uczucie stracić kogoś? Jak to jest czuć jak
łamie się serce? Poczuć tą pustkę? Mieć świadomość, że nigdy więcej nie
przeżyjecie z nią ani minuty dłużej? Gdy masz świadomość, że jego uśmiech
będzie się z czasem zacierać? Gdy wracasz do pustego mieszkania i jedyne co
czujesz to jego woń? Wiedzieć, że nie możesz się przytulić? Wszystko przypomina
o nim. Nawet cholerny sweter który niegdyś nosiłem. Przymknąłem powieki. Nie
mogłem uwierzyć, że zmarł. Tak po prostu mnie opuścił. To było gorsze niż
zerwanie. Gdy ktoś odchodzi od ciebie dobrowolnie to masz nadzieję, że może
kiedyś wrócicie do siebie. Jednak, gdy śmierć odbiera ci ukochaną osobę wiesz,
że jedynie zobaczycie się w tamtym świecie. Usiadłem na łóżku, przymknąłem
powieki napawając się ulotnym zapachem i obecnością Itachiego. Odtwarzałem w
głowie te wszystkie chwile. Chwile, gdy byliśmy szczęśliwi. Ten uśmiech który
dodawał mi siły. Czułem się jakby ktoś wyrwał mi płuca z żyłami. Paliło mnie od
środka. Miałem ochotę rozpłakać się niczym małe dziecko. I pomyśleć, że on był
moją definicją szczęścia. Wszystkim co miałem. Ostoją. Punktem zwrotnym. Przy
nim czułem się bezpieczny. Dawał mi coś co nie dawał nikt inny. Pragnąłem się z
nim zestarzeć, mieć plany na przyszłość. Był pierwszą i ostatnią myślą dnia.
Cholera, brakowało mi go. Jego mądrości, jego oczów. Po prostu jego całego.
Cicho załkałem. Nie mogłem znieść straty miłości. Zupełnie sobie nie radziłem.
Gdyby nie zespół i przyjaciele… wolałem nie wiedzieć co by się ze mną stało.
Pewnie dzisiaj mieszkałbym pod jakimś mostem. Otwarłem powieki i rozejrzałem
się po zacienionym pokoju. Musiałem uporządkować jego rzeczy. Zanieść na
strych. Nie mogłem mieszkać pośród nich. Nie potrafię w nich funkcjonować.
Westchnąłem. Może państwo Uchiha będą je chcieli zabrać do siebie. Słysząc
dzwonek do drzwi wstałem z zajmowanego miejsca, wąskim korytarzem ruszyłem
naprzeciw intruzom. Dzisiaj był ten dzień. Dzień w którym musiałem go pochować.
Serce mi się krajało jednak tak było trzeba zrobić. Nie mogłem go zawieść. W
końcu obiecałem. Nawet nie patrząc przez judasza otwarłem z rozmachem drzwi. To
był mój błąd, a może nawet i klęska. W chwili w której to zrobiłem już
żałowałem swojej nieroztropności. Nie miałem ochoty na towarzystwo młodszego
Uchihy. Tym bardziej w ten dzień. On tak boleśnie przypominał mi Itachiego.
Byli tak podobni, a jednocześnie różni. Poczułem ukłucie w klatce piersiowej.
Bez słowa przesunąłem się na bok, aby zrobić mu miejsce. Gdy wszedł zamknąłem
za nim drzwi, a następnie pomaszerowałem do pokoju. Byłem w białej koszuli oraz
czarnych spodniach. Został mi do zawiązania krawat. Wziąłem go z oparcia
krzesła, podszedłem do lustra. Po chwili zastanowienia jak to się wiąże
zacząłem swoje dość marne próby jednak nie szło mi to najlepiej ponieważ usłyszałem
za sobą westchnięcie.
- Daj mi to młocie. – chłopak bez cienia delikatności wyrwał
mi krawat z dłoni, stanął przede mną. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w
milczeniu. Następnie bez zbędnych ceregieli w kilka sekund rozwiązał mój
kłopot.
- Dzięki. – burknąłem zmieszany. Byłem zły na siebie, że nie
potrafiłem sam wykonać tak prostej czynności. W odpowiedzi dostałem kpiący
uśmiech. No cóż ostatnimi czasy Sasek nie słynął z grzeczności, czy dawnych
odruchów. Stał się chłodnym i zgryźliwym mężczyzną. Komu mógł za to podziękować? Tak, mnie.
Największemu idiocie na świecie. Tak, możecie mnie wyzywać od najgorszych.
Jednak taka była prawda. Nie zachowałem się wobec niego kiedyś najlepiej.
Zraniłem… rozejrzałem się po mieszkaniu. Niczego mi nie brakowało, lecz to był
odruch. Miałem głupią nadzieję, że on zaraz się pojawi, a to wszystko to tylko
głupi sen. Jednak nie znalazłszy nic ruszyłem w stronę wyjścia razem z
kruczowłosym. Gdy znalazłem się na zewnątrz przymrużyłem powieki z powodu
promieni słonecznych. Zdecydowanie wolałem mój pokój w którym panował półmrok.
- Zawiozę nas. Wiem, że twoi rodzice dopiero zjawią się na
miejscu… nie ma sensu byś czekał na taxi, gdy jestem autem. – cichy pomruk
mojego byłego wyrwał mnie z rozmyślań. Zmieszałem się. Nie chciałem znowu
przeżywać tej niezręcznej ciszy. Zupełnie nie wiedziałem jak się mam zachowywać
w jego obecności. Działał na mnie tak, że… a zresztą, nie ważne. Za dwa dni
wyjeżdża. Skinąłem głową.
- Skoro nalegasz dattebayo. – przez chwilę zawiesiłem spojrzenie
na jego prawym profilu. Ruszyłem za młodszym z Uchihów. Wsiadłem do czarnego
kabrioletu, zapiąłem pasy. Oparłem łokieć o podłokietnik, a podbródek o pięść.
Zapatrzyłem się w boczne okno.
- Jaki on był? Przed śmiercią…. – niespodziewane pytanie z jego
ust wyrwało mnie z pantałyku. Przecież niedawno zionął do niego nienawiścią, a
teraz? Teraz po śmierci próbował go poznać. Poczułem coś w rodzaju nienawiści.
Czy on mnie próbował karać? Chciał mi zadać ból? Chciał pokazać jak się czuł
wtedy? Dlaczego? Powoli odwróciłem głowę w stronę Sasuke. Zamrugałem
kilkakrotnie powiekami nie chcąc uronić ani jednej łzy. Wycedziłem.
- Nagle zaczął cie interesować Itachi? – moje słowa wręcz
ociekały wściekłością. W ten sposób starałem się zatuszować ból który oddziaływał
na każdą cząstkę mojego istnienia. Onyksowe tęczówki zerknęły na mnie czujnie,
a wargi wykrzywiły się w grymasie obrzydzenia.
- Jak możesz tak mówić Naruto. Obydwoje wiemy, że winie go
za rozpad naszego związku jednak to nie znaczy, że przez ten czas się nie
interesowałem nim, wami… zawsze był mi bliski. W końcu to mój starszy brat. Po
prostu chce wiedzieć, czy był szczęśliwy… czy miał przy sobie osoby które
kochał. – przez ułamek sekundy dostrzegłem w jego oczach ból. Może żałował, że
go przy Itachim nie było? Sam nie wiem. Zagryzłem dolną wargę. I co miałem
teraz powiedzieć? Spojrzałem na drogę. Za chwilę powinniśmy pojawić się na
cmentarzu. Cisza się przedłużyła, lecz ja się wcale nie śpieszyłem z
odpowiedzią.
- Jesteś draniem dattebayo wiesz? Katujesz mnie
wspomnieniami o nim… jednak tak, był szczęśliwy pomimo choroby. Utrzymywał ją
tak długo w sekrecie jak mógł. On nas kochał, starał się chronić. Nie chciał
nas zasmucać. W swój popieprzony sposób starał się być bohaterski. Może nawet
mu się to kurwa udało. Jednak co z tego skoro nie mogliśmy wspierać go od
początku?! – przekleństwa jakoś bezwiednie wydostały się z mych ust. Nawet nie
zwróciłem uwagi na to ponieważ moje oczy były wpatrzone w Sasuke. Jakby to on
coś mógł z tym zrobić? Jakby to on był temu winien. A może miałem nadzieję, że
po tym ciężar z moich barków zniknie. Odetchnąłem i ponownie wróciłem
spojrzeniem do okna. Bicie serca przyśpieszyło, gdy dostrzegłem zarysy
cmentarza i tłoczących się tam ludzi.
- Byliśmy z nim, aż do końca. I ty dołączyłeś więc myślę, że
był szczęśliwy. – burknąłem. Gdy Uchiha zaparkował szybko odpiąłem pasy i
opuściłem pośpiesznie wnętrze kabrioleta. Dostrzegając Nagato ruszyłem szykim
krokiem. Czerwonowłosy dostrzegłszy mnie pomachał mi dłonią. Czułem jak z
emocji drżą mi ręce, a siły pomału opuszczają. To było dla mnie za wiele. Gdy
tylko znalazłem się w zasięgu kolegi z zespołu objął mnie i przytulił do
siebie. Zdecydowanie za dobrze wiedział jak tego potrzebuje. Ufnie wtuliłem się
w jego tors. Rozpłakałem się. A on? Dzielnie trzymał się na nogach i ze
stoickim spokojem pozwalał mi moczyć swoją koszulkę, gdy poczułem się trochę
lepiej oderwałem się od Nagato. Spojrzałem na niego z lekko napuchniętymi
oczyma.
- Dziękuję. Mruknąłem
zażenowany na co w odpowiedzi dostałem łagodny uśmiech.
- Nie przepraszaj za to, że wyrażasz swoje uczucia. To ja
powinienem dziękować, że się nie zamknąłem i mogę ci pomóc. – zmierzwił dłonią
moje i tak już poplątane blond włosy. Pociągnąłem nosem. Rozejrzałem się po
zbierających żałobnikach.
- Rodzice gdzie?
- Zaraz powinni być. Naru, masz nas. Pamiętaj więc proszę
cie nie zamykaj się w sobie. Na nas. – dostrzegłem w jego tęczówkach smutek.
Uniosłem kąciki ust do góry.
- Znasz mnie. Mama, by mi na to nie pozwoliła. Raz drugi,
dostałbym patelnią w łeb i odechciałoby mi się prób zamykania w sobie. – na te
słowa oboje się uśmiechnęliśmy. Akurat jak na zawołanie usłyszałem wołanie
mamy.
- Naruto! – odwróciłem się w stronę skąd dobiegło wołanie.
Dostrzegłszy kobietę pomachałem jej. Podbiegła i mocno mnie przytuliła.
- Jak się cieszę, że dałeś radę przyjechać synku. Tak bardzo
jest mi przykro dattebanne. – mruknęła do mojego ucha. Spojrzałem ponad jej
ramieniem na ojca który stał lekko z tyłu. Przewróciłem oczyma. Matka czasami
potrafiła przesadnie histeryzować jednak dzisiaj mi to nie przeszkadzało.
Cieszyłem się, że są przy mnie.
- Dziękuję, że przyjechaliście. – mruknąłem zgodnie z
prawdą. Kobieta oderwała się ode mnie. Odsunęła mnie na wyciągnięcie ręki,
uważnie się przyjrzała.
- Myślałeś, że od tak zostawimy własnego syna w żałobie
dattebanne?! – wykrzyknęła, a jej włosy zaczęły niebezpiecznie unosić się do
góry. Ups! Chyba niepotrzebnie rozwinął mi się język. Minato położył dłoń na
barku żony przez co ta momentalnie się uspokoiła.
- Jestem pewien, że Naruto nie to miał na myśli. Wiesz
kochanie, że nie za bardzo się koncentruje na składaniu zdań. – byłem mu
wdzięczny za uratowanie mi tyłka. Posłałem mu lekki uśmiech, jednak gdy
przyszedł ksiądz zebraliśmy się przed jego trumną. Nie mogłem się pogodzić, że
jego ciało niebawem spocznie pod ziemią. Byłem wściekły, że nasza historia
miłosna właśnie definitywnie dobiegła końca, że to koniec Itachiego i Naruto.
Teraz był tylko Naruto. Chłopak zagubiony we własnych uczuciach, niepewien tego
co czuje i co powinien czuć. Gardzący sobą za uczucia jakie jeszcze żywiłem do
Sasuke. Zacisnąłem dłonie w pięści. Drgnąłem poczuwszy czyjąś dłoń na ramieniu.
Uniosłem wzrok. Widząc Sasuke który pojawił się niewiadomo skąd westchnąłem. No
tak, w końcu był najbliższą rodziną. Miał prawo zająć miejsca z przodu. Ja
byłem tutaj tylko gościem. Ponownie skupiłem wzrok na trumnie i na tym co mówił
ksiądz…
To już koniec, czy będą jeszcze części dalej?
OdpowiedzUsuńZostało mi jeszcze pare rozdziałów do napisania :D
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, buuu umarł Itachi, Naruto w rozpaczy ale ciekawi mnie Sasuke czy poza tym chłodem jednak Naruto jest ważny dla niego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia