środa, 8 lipca 2020

Latający Anioł XXIV




"Prawdziwe szczęście w życiu nie polega na uśmiechach radości, ale właśnie na tych momentach niepewności, kiedy wszystko może się odwrócić, tylko nikt nie wie, w którą stronę." - Maxime Chattan - W ciemnościach strachu




Pierwszy z szoku otrząsnął się czarnowłosy. Kucnął na wprost mnie po czym skradł mi pocałunek. Czułem jak policzki mnie pieczą i przybierają kolor dorodnej czerwieni. Gdy się odsunął popatrzyłem w te cholerne oliwkowe tęczówki. Musiałem przyznać, że było to bardzo przyjemne doświadczenie. Przymknąłem powieki odwracając w tym samym momencie głowę nieco w bok. Nie wiedziałem jak zareagować, ani jak się zachować. Chciałem tyle mu powiedzieć jednak nie tutaj, ani nie teraz. Czyżbym naprawdę był homoseksualistą? Czyżby naprawdę ciągnęło mnie do Uchihy? Jak to możliwe? Przecież kochałem Shion. Miałem z nią dziecko. Co ze mną nie tak? Czy to możliwe, że dopiero przy nim odkryłem swoje prawdziwe ja? Miałem wrażenie jakby minęły minuty w czasie mych rozmyślań jednak było to zaledwie kilka sekund które sprawiły, że Itachi zajął swoje miejsce, a wszyscy wlepiali wzrok we mnie. Odchrząknąłem.

- No cóż, chyba wszyscy jesteśmy odważni. - na moim licu pojawił się nikły uśmiech. Z zakłopotaniem podrapałem się po potylicy. W pomieszczeniu rozległ się śmiech.

- Nie może być inaczej Naruś. Mamy zadanie do wykonania, a brak odwagi nie pomoże nam unicestwić zła. - Mitsuki patrzył na mnie niezwykle trzeźwym wzrokiem pomimo tego ile już wlał w siebie wódki. Bez słowa Itachi zakręcił butelką która jak na złość wypadła na mnie.

- Zadanie, czy pytanie? - ponownie wzrok wszystkich zebranych skupił się na mnie.

- Zadanie dattebayo! - wykrzyknąłem.

- Wypij na raz dwusetkę. - sugestywnie poruszył brwiami. Czekaj, czy on chce mnie upić, abym był łatwiejszy?! Nie minęła chwila, gdy ktoś podał mi zawartość buteleczki. Popatrzyłem na nią ze wstrętem. Chyba miałem już dosyć, a zaraz to odpadnę w przedbiegach. Pomimo moich wewnętrznych rozterek przyjąłem przedmiot i na raz opróżniłem to co tam się znajdowało. Skrzywiłem się czując gorycz w gardle.

- Fuj, chcecie mnie upić dattebayo... - wytknąłem palcem wszystkich zebranych.

- Może. - odpowiedział wesoło Dei. Zakręciłem butelką i tak rozpoczął się jeden z niewielu wesołych, a zarazem zaskakujących wieczorów w moim nastoletnim życiu.



( Ranek )


Szedłem, a raczej trzymałem się ramienia Itachiego, aby jakoś wlec moje zwłoki do mieszkania. Szumiało mi w głowie niemiłosiernie, a wiedziałem, że muszę znajdować się w domu. Zwłaszcza jak domownicy wstaną.

- Podobał ci się pocałunek? - czarne tęczówki popatrzyły na mnie z zaciekawieniem, a ja o mało nie udławiłem się własną śliną. Mój boże co to ma być? Kabaret? Czy to wszystko żarty, aby się ze mnie pośmiać?

- Powiedz mi... czy wy sobie ze mnie jaja robicie? Chcesz mnie poniżyć? - zatrzymałem się. Zmrużyłem powieki, on również stanął tyle, że naprzeciwko mnie. Delikatnie pogładził mój policzek.

- Nigdy. Podobasz mi się Naruto Uzumaki. Nie chcę cie skrzywdzić, ani zranić. Nie wybaczyłbym sobie tego, a mi Fumiko. Zagroziła mi śmiercią, gdyby tak się stało. Podejrzewam, że ma na tyle siły, aby mnie unicestwić. - w tonie głosu Uchihy pobrzmiewała powaga. Wzruszyłem ramionami.

- Coś dziwnego się ze mną dzieje, gdy z tobą przebywam dattebayo. Zaczynam wątpić w swoją orientację. Nie wiem, czy coś do ciebie czuje. Mącisz mi w głowie i uczuciach... Możliwe, że podobał mi się pocałunek... - końcówkę odparłem dość dyplomatycznie pomimo swojego stanu. Na wargi starszego mężczyzny wkradł się uśmiech.

- W takim razie zrobię wszystko, abyś był pewien swoich uczuć. - po tych słowach przygarnął mnie i przytulił. Poczułem się bezpiecznie w jego ramionach. W dodatku było mi przyjemnie ciepło. Przymknąłem powieki, zdecydowanie zaczęło robić mi się dobrze. Czyżbym zasypiał? Następnie nawet nie wiem kiedy urwał mi się film.


( 2 tygodnie później )


Po moim ciele spływał pot. Zostaliśmy zaatakowani przez dość sporą grupę upadłych. A raczej sami się tam wpakowaliśmy w ramach ćwiczeń praktycznych. Dzielnie kontrowałem ciosy, oraz machałem swoim mieczem. Fumiko miała rację, jak nie teraz na słabych przeciwnikach to kiedy? Gdy stanie przed nami wielmożny Lucyfer ze swoją świtą? Wtedy nie mielibyśmy szans, a tak mogłem się czegoś nauczyć i pomału likwidować siły wroga. Zamachnąłem się swoim mieczem trafiając przeciwnika w pierś. Obserwowałem z zafascynowaniem jak obraca się w popiół. Było to w pewien sposób interesujące doświadczenie. Jednak szybko się zreflektowałem. Nie było tutaj miejsca na pauzy i nieuwagę. W każdej chwili taka dekoncentracja mogła zaważyć na życiu któregoś kompana. Mój wzrok mimowolnie spoczął na Fumiko z Itachim. Ta dwójka nie miała sobie mocnych. Miałem wrażenie jakby od niechcenia wykonywali ruchy i zabijali innych. Jakby to był natrętny komar którego trzeba było unicestwić zanim cie ugryzie i powstanie bąbel który będzie swędział oraz denerwował. Sam natarłem na kolejnego przeciwnika. Kilka razy udało mu się mnie dźgnąć przez co gdzieniegdzie krwawiłem, jednak nie miałem zamiaru się nad sobą użerać. Niespodziewanie dla upadłego od tyłu dopadł go mój wilczur i odgryzł mu głowę. Nie było to zbyt estetyczne zabicie jednak robiło wrażenie. Nie spodziewałem się, że potrafi bez litości i skrupułów mnie tak ochronić. Kilkanaście minut później było już po sprawie. Zostaliśmy sami. Popatrzyłem na całą czwórkę. Fumiko, Itachiego, Kibe i Deidare. Z nich wszystkich to ja najbardziej oberwałem. Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem być najsłabszym ogniwem. Nie chciałem ich spowalniać. Być kulą u nogi. Chciałem stawać się coraz silniejszy. Niespodziewanie na moim ramieniu znalazła się czyjaś dłoń. Uniosłem wzrok ku górze. Roześmiane tęczówki patrzyły na mnie.

- Dobrze ci poszło jak na pierwszy raz. Potrafiłeś zabić bez zastanawiania się, czy to dobre czy nie. Skoro nadal żyjesz nie jesteś słaby. Nie katuj się tym. Staraj się rosnąć w siłe. Po to jesteśmy, abyśmy wszyscy stawali się silniejsi. My z Itachim kiedyś mieliśmy równie trudne początki jak wy. Nikt od razu nie rodzi się wojownikiem. Trzeba czasu i praktyki. - na jej twarzy pojawił się kojący uśmiech. Ciemne włosy były związane w kucyk. Skinąłem głową. Miała rację. Mój wzrok spoczął na pysk Kuramy. Był cały w krwi jednak zwierze nie wydawało się niezadowolone z tego powodu.

- Nie spodziewałem się, że mój psi ochroniarz może, aż tak atakować. - podszedłem do swojego obrońcy, a następnie pogładziłem go po łbie.

- Po to jest, ma ochraniać ciebie, gdy ty nie będziesz w stanie. To nie jest maskotka. To zabójca w zwierzęcej skórze. Stróże nie mają litości dla wrogów. Dlatego to takie ważne, aby mieć swojego małego obrońce. Gdy zajdzie taka potrzeba odda za ciebie życie. - cichy głos Uchihy sprawił, że popatrzyłem na niego. Od ostatniego razu zaczęliśmy się częściej spotykać na gruncie osobistym. Lepiej poznawać, tym lepiej go poznawałem tym bardziej wydawał się ludzki.

- Tylko przywiązałem się do niego. Jest dla mnie przyjacielem... jego strata... już nie będzie tak samo. - pozostali popatrzyli na mnie współczującym wzrokiem. Każdy z nas doświadczył w życiu jakiejś straty. Jednak ja nie potrafiłem się z tym pogodzić. Nadal we mnie siedziała strata rodziców pomimo, iż tego nie okazywałem. Przytuliła mnie Fumiko za co byłem jej wdzięczny, bo potrzebowałem tych kilku sekund, aby dojść do siebie. Męska dłoń zmierzwiła moje złociste włosy.

- Nie myśl o tym. Może tak się nie stanie. - jego delikatny uśmiech pozwolił na odgonienie złych myśli. Skinąłem głową po czym odsunąłem się od przyjaciółki.

- Okey. Chodźmy się gdzieś ogarnąć, bo jak wujek z siorą mnie zobaczą to będę trupem jeszcze dzisiejszej nocy dattebayo! - wykrzyknąłem. Wszyscy się ze mnie śmiali więc w akompaniamencie dogryzania i śmiechów dotarliśmy do naszej kryjówki, gdzie jak się niedawno dowiedziałem były duże łazienki z prysznicami. Niczym w szkole.


Wow! Po siedmiu miesiącach coś w końcu udało mi się sklecić w tym opowiadaniu. Szczerze? Po tak długim czasie nieco uleciała mi koncepcja na to opowiadanie jednak mam nadzieje, że to się zmieni, gdy tylko moje życie w miarę się ustabilizuje i wrócę do starego pisania. Mam tylko cichą nadzieję, że aż tak bardzo nie spierdoliłam tego rozdziału :D

3 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, Kurama wielkim obrońca jest, och Itachi rozkochaj w sobie Naruto...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, nasz Kurama wielkim obrońcą, och Itachi rozkochaj w sobie Naruto...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudownie, Kurama wielkim obrońcą, och Itachi rozkochaj w sobie Naruto...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń