Strony

sobota, 24 listopada 2018

NaruSasu: On.









"nie mów mi już o śmier­ci, bo śmierć blis­kiej oso­by może za­bić na­wet i nas samych."




Nienawidzę wieczorów. One są takie przytłaczające. Zimne, puste i pełne niewypowiedzianych obietnic. Wspomnień oraz bólu. Niebo jest czarne jak jego tęczówki. Narzucam na siebie czerwoną, puchową kurtkę oraz czarny szalik który idealnie współgrał z jego włosami. Wsuwam stopy w granatowe adidasy po czym wychodzę z mieszkania zamykając je na klucz. Czując zimno jakie panuje na dworze mimowolnie wzdrygam się. Nigdy nie lubiłem zimna, zawsze kochałem lato jednak teraz... teraz ta pogoda współgra z moimi uczuciami. Są na wymarciu, pełne obaw. Brak jakiegokolwiek optymizmu nie pomaga w parciu przed siebie. Nieświadomie wsuwam dłonie do kieszeni ciepłej kurtki. Mijam przechodniów doszukując się tam gdzieś jego. Tego zimnego spojrzenia jednak jakże znajomego. Spojrzenia które potrafiło roztopić moje serce w sekunde. Tego drwiącego uśmiechu który był podszyty miłością. Za każdym razem widząc czarno włosego chłopaka moje serce podskakuje do góry z cichą nadzieją, że ostatnie tygodnie to jedna wielka pomyłka. Może on gdzieś żyje, a umysł płata mi figla. Westchnąłem. To nie miało sensu. Dobrze wiedziałem, że on umarł. W końcu sam przy tym byłem. Sam widziałem na własne oczy, nie mogło być pomyłki. Uniosłem nieznacznie spojrzenie. Popatrzyłem w witryne sklepu. Moje jasne roztrzepane włosy oraz błękitne tęczówki patrzyły na wrak człowieka jakim byłem. Worki pod oczyma tylko utwierdzały w przekonaniu, że była to któraś noc z rzędu nieprzespana. Dopatrując się sam nie wiem czego dostrzegłem jego. Stał obok mnie z lekko przekrzywioną głową. Patrzył się na mnie tym swoim bezdusznym spojrzeniem, a wargi były wykrzywione ku górze z ironią.
- Sasuke... - z moich warg wydobył się nieświadomie cichy szept. Jednak zanim ktokolwiek zdążył to jedno słowo usłyszeć ono pofrunęło, gdzieś z chłodnym powiewem. Objąłem się rękoma w pasie przez co w głosie usłyszałem ten bezuczuciowy śmiech. Popatrzyłem w onyksowe tęczówki. Nawet po śmierci ze mnie drwił. Smutno się uśmiechnąłem. Brakowało mi naszych przepychanek, dogryzania sobie oraz rywalizacji. Brakowało mi jego obecności. Wariowałem. On był moim epicentrum. Gdy ponowie spojrzałem w witryne sklepową byłem już sam. Tamto złudzenie zniknęło gdzieś pomiędzy jednym mrugnięciem, a drugim. Stałem tam jeszcze chwilę skołowany, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Nigdy za bardzo nie rozumiałem miłości. A jak już ją zdążyłem zrozumieć to została mi ona odebrana. Odwróciłem się na pięcie, wybrałem nowy kierunek wędrówki. Nie chciałem mijać tych wszystkich uśmiechniętych ludzi. Było mi wystarczająco ciężko udawać, że wszystko w porządku przy przyjacielach. Koło mnie przebiegła roześmiana dziewczyna, a chwilę później chłoopak który próbował ją dogonić. Na moment zatrzymałem się i popatrzyłem za tą dwójką. Na moją twarz wpełznął smutny uśmiech pełen bólu. I ja kiedyś uciekałem ze śmiechem przed Sasuke. Uwielbiałem mu się psocić pomimo świadomości, że za demolke w jego mieszkaniu czeka mnie straszna kara. To było na nic. Po prostu to był jak rytuał. Westchnąłem unosząc głowę do góry. Ciemne niebo jak i błyszczące gwiazdy niemal ze mnie kpiły. Wznowiłem wędrówkę która była tak naprawdę kolejnymi odwiedzinami przed jego grobem. Przed oczyma przewijały się nasze wspólne chwilę. Pierwszy raz, gdy tak naprawdę mnie zauważył. Gdy niemal oddał za mnie swoje życie. Pamiętałem tamten ból i wściekłość. Wściekłość na niego za jego głupote. Każdą misję drużyny siódmej. To jak wywiązywała się miedzy nami nierozerwalna misja. Oraz dzień kiedy widziałem go po raz ostatni. Jego konające ciało. Zamglone spojrzenie. Cały czas odtwarzałem w pamięci te dwa słowa które wypowiedział przed śmiercią. Byłem na siebie wściekły. Na każdym treningu katowałem się więcej i więcej. Za to, że nie potrafiłem go odbić wcześniej z rąk Orochimaru. Poprzysiągłem mu zemstę jednak to nie zwróci mi ukochanej osoby. Chłodny powiew wiatru przywiał mi znajomy zapach jego perfum. Nie rozumiałem czemu dzisiejsza noc, aż nadto mi o nim przypomina. Dlaczego na każdym kroku widziałem, albo czułem jego obecność. Zacisnąłem dłonie w pięści.
- Naruto? - czyjś cichy, a zarazem znajomy głos wybudził mnie z zamyślenia. Uniosłem głowę do góry, a spojrzeniem powędrowałem w kierunku skąd dobiegł mnie kobiecy głos. Dostrzegając różowo włosom kobietę przywdziałem na twarz radosny uśmiech. Podrapałem się po potylicy jak to miałem niegdyś w nawyku.
- O Sakura-chan. Witaj. Co ty tutaj robisz dattebayo? - podszedłem nieznacznie do przyjaciółki z niegdyś drużyny siódmej. Jej zielone tęczówki czujnie na mnie spojrzały jednak z twarzy nie zniknął uśmiech. Schowała dłonie za plecami.
- Spaceruje. Nie mogę zasnąć. Pójdziesz ze mną na grub Sasuke-kun? - w jej nucie dosłyszałem jakąś błagalną nutę. Wiedziałem od przyjaciół, że odkąd jego z nami nie ma ona ani razu nie odwiedziła grobu Uchiha.
- Boisz się, prawda? - z niezrozumianych przyczyn zadałem właśnie takie pytanie chociaż mogłem powiedzieć, bądź zapytać o cokolwiek. Sakura popatrzyła na mnie niepewnie co niezdarzało się u niej wcale. Oczyma wyobraźni widziałem jak wyłamuje sobie palce.
- Nie mam odwagi. Nie wiem, czy sobie poradzę. Dobrze wiesz ile Sasuke dla mnie znaczył... - skinąłem głową. Dla nas obojga wiele znaczył, a teraz go nie było. Oboje zmagaliśmy się na swój sposób z jego śmiercią. Oboje nie potrafiliśmy tego dokonać.
- Chodź. Czas postawić czoła rzeczywistości i pogodzić się z jego stratą dattebayo! - nawet nie wiedziała ile te słowa sprawiają mi bólu jednak musiałem. Nie potrafiłem patrzeć na ogrom jej cierpienia. Mogłem znieść swoje jednak nie bliskiej mi osobie.
- Masz rację Naruto-kun. - nieznacznie się zarumieniła po czym ruszyliśmy w kierunku cmentarza. Miejsca, gdzie miała się rozpocząć nasza wspólna krucjata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz