sobota, 30 stycznia 2021

Latający Anioł XXVI

 


 

 

 

 

"(…)nie widziałem jeszcze ludzi, którzy spotkaliby się w dobrym miejscu życia. Takiego miejsca w życiu nie ma i być nie może. Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie." ~ Marek Hłasko – Ósmy dzień tygodnia



Resztę lekcji spędziłem spokojnie. Bawiły mnie ukradkowe, przestraszone spojrzenia dwóch dziewczyn. Jednak udawałem, że ich nie widziałem. Wiedziałem, że nic nie powiedzą. Bały się. A to był początek ich strachu. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś będę musiał wrócić do swojego mrocznego ja. Jednak nie byłem zły z tego powodu. Chcą chronić Naruko byłem w stanie zrobić wiele. I jeszcze więcej. Nikt nie miał prawa krzywdzić mojej rodziny. Rodzina była dla mnie najważniejsza. A ja miałem za zadanie ich chronić. Jeżeli oznaczało to wrócenie do dawnego siebie byłem w stanie na to przystać. Popatrzyłem znudzonym wzorkiem przez okno. Lato. Uwielbiałem lato. Leniwie przesuwające się chmury po niebie, zielona trwa oraz ciepło. Mój wzrok przykuła brunetka która zawzięcie kłóciła się z Shikamaru. Oboje wyglądali jakby mieli jakąś swoją koncepcje, a każdy chciał zrealizować swoją. Przeniosłem wzrok na Umino. Uniosłem dłoń do góry.

- Tak Naruto? - odezwał się nauczyciel.

- Mogę do toalety? - zapytałem niewinnie, mężczyzna posłał w moim kierunku dobrotliwy uśmiech. Skinął głową na co wstałem. Ruszyłem w stronę wyjścia jednak nie zapomniałem o moich nowych ofiarach. Przeszedłem obok ławki Haruno. Widziałem jak wzdryga się ze strachu przede mną. Miałem świadomość, że i moja siostra to dostrzega. Była wybitnie inteligentna. Wielu mogło jej zazdrościć wiedzy oraz inteligencji. Wyszedłem z sali lekcyjnej, ruszyłem w stronę boiska szkolnego. Chciałem się dowiedzieć o co chodziło tamtej dwójce. Nie minęło wiele czasu, gdy znalazłem się na miejscu. Dziewczyna wraz z chłopakiem nadal rozmawiali jednak zaskakująco cicho. Miałem wrażenie w sali, że się kłócą natomiast teraz widziałem cichą wymianę zdań. Żadne z nich nawet nie gestykulowało zupełnie jakby nie byli ludźmi. Zaszedłem cicho przywódczynię od tyłu.

- Coś się stało Naruto? - jej cichy głos skierował się do mojej osoby. Nawet się nie odwróciła, a już wiedziała kto do niej zmierza. Podziwiałem ją. Jednak dopiero teraz byłem w stanie dostrzec jaki ciężar i ból niesie na swoich barkach. Niemal się zatoczyłem widząc to. Nie myślałem, że ktoś jest w stanie unieść tyle bagażu na raz. Niemal widziałem jak nadal opłakuje siostrę. A przecież wydarzyło się to tyle lat temu. Ciężar opieki nad nami, chęć chronienia aby włos nam z głowy nie spadł. Poranione serce przez śmierć bliskich jej osób. Miałem ochotę w tym momencie ją przytulić, powiedzieć, że niedługo będzie to koniec. Stłamsiłem ten odruch, po czym spokojnie odpowiedziałem.

- Widziałem jak kłóciłaś się z Shikamaru... co się stało? - po tych słowach kobieta odwróciła się. Wstrząsnął mną jej widok. Jej zwykle brązowe tęczówki stały się czarne, a białka z białych zmieniły się na czerwone. Dopiero teraz dostrzegłem, że trzyma się za bark. Kolejną rzeczą jaką zarejestrowałem z opóźnieniem była cieknąca krew. Czarna krew. Zupełnie jakby jakaś zaraza toczyła się przez jej ciało. Uśmiechnęła się z wysiłkiem.

- Nie Naruto. Wszystko w porządku. Jednak boje się, że nie dotrwam do końca, aby was przygotować. Wpadłam w zasadzkę, udało mi się uwolnić jednak... Lucyfer zdołał odnaleźć broń, śmiertelną broń która sprawia, że anioły cierpią... ich krew się zmienia... tracą swoje moce a na koniec umierają... Ja... Naruto ja umieram... - jej spojrzenie było całkowicie poważne. Nie było w nim ani grama zawahania, czy chęci użalania się nad sobą. Postura była wyprostowana, dumna. Podszedłem do niej, przyłożyłem dłoń na jej. Chciałem ją ocalić, uratować jednak na nic. Zacisnąłem szczękę nie chcąc się rozpłakać. To było tak cholernie trudne. Nie zasługiwała na tak bolesną śmierć. Chciałem ją uzdrowić tak jak kiedyś udało mi się pewną dziewczynkę. Niestety po tym jednorazowym incydencie nie udało mi się nigdy więcej. Nie udało mi się uratować rodziców, nie uda mi się uratować Fumiko. Byłem do niczego. Z moich oczów zaczęły płynąć łzy. Nie wstydziłem się tego. Niespodziewanie objęła mnie i przytuliła do siebie. Wyczuwałem jej ciepło oraz dobroć.

- Nie możesz umrzeć. - cicho wyszeptałem pomiędzy jednym szlochem, a drugim. Uniosła mój podbródek, abym mógł popatrzyć na nią.

- Póki co nigdzie się nie wybieram Naruś. Postaram się jak najwięcej was nauczyć przez ten czas jaki mi został. Słyszałam, że są pewne zioła które potrafią spowolnić ten etap. Itachi z Sasuke poszli je poszukać. Uda nam się wspólnie wykończyć tego drania. - starła dłonią moje łzy, następnie pocałowała w czoło. Popatrzyłem w jej czarne tęczówki. Biła z nich pewność tego co mówiła. Niema obietnica. Pogładziłem jej policzek.

- Obiecuje, że cie uratuje. Masz jeszcze przed sobą kawał życia. - uśmiechnąłem się pomimo, że wcale mi po drodze do szczęścia. Kobieta cicho się zaśmiała, mierzwiąc moją blond czuprynę.

- Zupełnie jak ojciec. Cieszę się, że mogłam zostać twoją mentorką. - delikatnie się uśmiechnęła. Niespodziewanie dla nas dwojga zachwiała się. Schwyciłem ją w swoje ramiona. Shikamaru podbiegł do nas. Zaczął badać jej puls.

- Kiepsko z nią. Puls jej zwolnił. Zapadła w śpiączkę. Musimy ją przenieść do kwatery. - jego słowa były niemym rozkazem. Kiwnąłem głową, po czym obydwoje zaczęliśmy ją nieść do siedziby. Po nieznośnie kilku długich sekundach znaleźliśmy się w bazie. Ostrożnie położyliśmy dziewczynę w jej własnym łóżku. Nie wiedzieć skąd i jak zaczęła się zlatywać reszta zespołu. Fumiko została nałożona maska tlenowa, aby łatwiej jej się oddychało. Wszyscy stłoczyliśmy się w jej niewielkim pokoju. Panowała wszechogarniająca cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć, każdemu brakowało słów. Jednak jedno było pewne. Każdy się martwił o strażniczkę. Po jakimś czasie każdy wyszedł z pomieszczenia, jednak ja postanowiłem zostać. Przycupnąłem przy jej łóżku. Schwyciłem bladą, małą, zimną dłoń. Popatrzyłem na twarz dziewczyny. Była taka krucha i delikatna. Miarowy oddech unosił klatkę piersiową. Nagle do pomieszczenia wparowała dwójka Uchihów. Sasuke spojrzał na mnie, po czym zapytał.

- Co z nią? - również wzrok Itachiego wyrażał zapytanie.

- Rozmawialiśmy, jednak w pewnym momencie się zachwiała, upadła i zapadła w śpiączkę. Co z nią będzie? - zapytałem niemal łamliwym wzrokiem. Starszy z braci westchnął, podał młodszemu woreczek. Wzrokiem nakazał mu wyjść z pomieszczenia. Potomek klanu zamknął za sobą cicho drzwi. Itachi usiadł obok mnie, schwycił moją dłoń. Popatrzyłem na niego niezbyt pewnie.

- Nie będę cie okłamywał Naruto. Nie jest z nią najlepiej. Trucizna atakuje jej układ krwionośny. Rozprzestrzenia się. Dzięki tej roślinie którą znalazłem z Sasuke uda się to opóźnić na kilka/kilkanaście dni. Nie więcej. Ona umrze prędzej, czy później. To było kwestią czasu nim ją zaatakują. Każdy dobry strateg wie, że trzeba zacząć od przywódcy. - jego oliwkowe oczy czujnie mi się przypatrywały. Zacisnąłem wolną dłoń w pięść. Po chwili namysłu postanowiłem opowiedzieć o swoim jednorazowym incydencie.

- Itachi, muszę ci o czymś powiedzieć... Widzisz przed śmiercią rodziców uleczyłem pewną dziewczynkę która była na granicy życia i śmierci. Sprawiłem, że ozdrowiała... jednak już nigdy więcej nie udało mi się sprawić, aby udało się to ponownie... - zwiesiłem głowę w dół. Chłopak przyciągnął mnie do siebie, pocałował w czubek głowy.

- Fumiko przypuszczała, że posiadasz taką umiejętność. Miała cie wysłać do świątyni, gdzie każdy pół anioł może rozwinąć swoje zdolności... Musimy tam się udać Naruto. Ja i ty. - odchylił mnie od siebie. Patrzył z powagą i niemą prośbą. Prośbą, abym ocalił naszą przyjaciółkę. Skinąłem głową.

- Chcę tam iść jak najszybciej jednak... co z moją rodziną, wujkiem, siostrą,synem? - popatrzyłem na niego niepewnie.

- Zaopiekujemy się nimi. Sasuke stworzy lekarstwo dla Fumiko. Musimy sprawić, żeby jak najdłużej żyła. Tego właśnie, by chciała. - uniósł kąciki ust do góry. Skinąłem głową. Miał rację, musieliśmy zacząć działać. Jednak miałem przeczucia, że tak łatwo nie uda nam się dostać do świątyni. Dlatego miałem świadomość, że czeka mnie zabijanie, zaprawianie się w sztuce miecza. Cieszyłem się na ten wyjazd. Może dzięki niemu opanuje podstawy. Może właśnie tam uda się znaleźć jakieś wskazówki. Wtuliłem chłodny nosek w obojczyk Itachiego. Ten cicho się zaśmiał, przyciągnął do siebie tylko po to, aby zamknąć mnie w uścisku.

- Obiecuje dbać o ciebie Naru. Nie pozwolę, aby ktoś cie skrzywdził. - musnął moje czoło wargami. Były to dla mnie zupełnie nowe doświadczenia, jednak było to miłe. Nawet przy Shion nie czułem się taki lekki i pełen szczęścia. Chciałem, by nasza relacja trwała wiecznie. Nieśmiało pocałowałem Uchiha w szyję. Przez ten gest wyczułem jak szybko bije jemu serce. Przymknąłem powieki. Czułem się nieco wyczerpany, a moje powieki same się zamykały.


Cześć! :D Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i nie zlinczujecie mnie za to co się wydarzyło z Fumiko :P
Jak tam u was? U mnie ostatnio brak czasu na cokolwiek, w końcu udało mi się znaleźć troszkę wolnego czasu i dorwać laptop :D

3 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, dlaczego to spotkalo Fumiko, ale może Naruto uda się ją uratować, trochę się dziwię, że nikt nie martwi się o Naruto, czy mie utopił się w kiblu, no przecież poszedł do toalety...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, buu, dlaczego to spotkało Fumiko, ale może Naruto uda się ją uratować, dziwię się, że nikt nie martwi się o Naruto, że "utopił" się w kiblu... no bo przecież poszedł do toalety...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, buu dlaczego to spotkało Fumiko, tak mi smutno, a może Naruto  uratuje ją... a Naruto nie utopił się w kiblu?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń