Strony

piątek, 22 lipca 2022

SasuNaru: Szczęście? Rozdział I

 


 

"Serce obawia się cierpień [...] Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia..." ~ Paulo Coelho - Alchemik




Obserwowałem go z daleka. On i jego rodzina. Dzieciaki były tak cholernie podobne do niego. Jednocześnie wcale go nie przypominały. W tym wieku był nieznośnie rozwrzeszczanym bachorem. Ciągle tylko krzyczał, że zostanie hokage i hokage. Teraz jego marzenie jest faktem. Wysoki, opalony, szczęśliwy. Ma rodzinę o której marzył. Zacisnąłem dłonie w pięść. Kolejny raz mu nie powiedziałem, że jestem w wiosce. Nie chciałem. Nie zniósłbym tych cholernie niebieskich tęczówek. Zawsze na mnie patrzył jak szczeniaczek, błagalnie abym został. Tym razem na zawsze. A ja uciekałem jak ostatni tchórz. Bałem się zostać. Bałem się tego co by się stało gdybym tak zrobił. Bałem się siebie i swoich uczuć. Byłem skończonym kretynem. Zamiast zostać i spróbować wybrałem ucieczkę, potem Sakurę która okazała się jedną wielką porażką. Co prawda miałem z nią córkę jednak... kochałem ją na swój sposób... starałem się być dobrym ojcem, chroniłem... jednak nawet ona nie mogła przebić mojej skorupy. Nawet ona nie sprawiła, żebym chciał osiąść w wiosce. Tylko ten młotek potrafiłby to sprawić. Gdyby był tylko mój, gdybym mógł go pocałować, powiedzieć co czuje. Cholera! Zacisnąłem dłonie w pięść. Bolało mnie samo patrzenie na Hinate. Na to, że jej marzenie się spełniło. W końcu od dziecka się w nim podkochiwała. Zawsze gdzieś w cieniu, obok niego. Jednak ona w końcu odważyła się powiedzieć co czuje. A on dał jej szanse. Mimo wszystko miałem nadzieję, że tak naprawdę jej nie kocha. Nie raz widziałem jak po nocach siedział w biurze, albo spał. Sprawiał wrażenie jakby uciekał od tego co ma. Jakby specjalnie przedłużał czas poza domem. Czyżbyśmy byli identyczni? Zdawałem sobie sprawę z moich złych wyborów, że zawaliłem na całej linii jeżeli chodzi o młotka. Drgnąłem. Za mną pojawił się Shikamaru.

- Co cie tutaj sprowadza? Nic nie mówiłeś, że wracasz wcześniej do wioski. - stanął obok mnie. Skupił wzrok na tej samej osobie co ja. Trudno było nie zobaczyć Uzumakiego. Oparłem się niedbale o barierkę.

- Chciałem zobaczyć co u Sarady, czy sobie radzi. Nie musi wiedzieć, że jutro znowu opuszczam wioskę. Tak jest lepiej. - mruknąłem. Przeniosłem wzrok na park który znajdował się niedaleko.

- Może kogo innego chcesz zobaczyć? Ostatnio ciągle się zjawiasz, gdy nie ma Naruto. - jego uważny wzrok przewiercał mnie na wskroś. Wzruszyłem ramionami.

- A niby skąd mam wiedzieć kiedy go nie ma? - moja twarz była nieporuszona, a wzrok chłodny.

- Jesteś na to za inteligentny Uchiha. Obydwoje wiemy, że coś czujesz do niego. - skrzywiłem się. Nienawidziłem tej inteligencji członków klanu Nara.

- Przecież mam żonę oraz córkę. Nie wiem co chcesz insynuować Nara... - nie dał mi nawet dokończyć.

- Gdybyś tak bardzo się cieszył z posiadanej rodziny odwiedzałbyś ją częściej. Jeżeli nie ze względu na Sakurę to na Saradę. - on również oparł się o barierkę. Obydwoje w milczeniu obserwowaliśmy roześmianego Naruto. Niemal przypominał tego z młodości. Tylko teraz był bardziej zmęczony.

- Próbujesz mi wmówić, że co? Że kocham Naruto? - zwróciłem się w jego stronę. On również odwrócił się do mnie przez co staliśmy naprzeciwko siebie, w milczeniu mierzyliśmy się spojrzeniami.

- Przecież kochasz go od dawna. Okłamujesz nie tylko mnie, ale i siebie... - nie dałem mu dokończyć. Znalazłem się przed nim, złapałem za poły jego bluzy. Uniosłem do góry, a w moich oczach pojawił się sharingan. Jednak Shikamaru patrzył na mnie niewzruszenie.

- Nigdy więcej tak nie mów. - syknąłem. Puściłem doradcę Naruto. Następnie zniknąłem. Nie chciałem konfrontacji z Naruto. Wiedziałem, że Nara nic nie powie. Obydwaj nie chcieliśmy tego co byłoby nieuniknione. Zresztą co z tego, gdybym powiedział o swoich uczuciach? Nie chciałem rujnować rodziny Uzumakiego. Nie żeby zależało mi na Hinacie. Nie zasługiwała na niego, była nijaka. Bez wyrazu. Jednak dzieciaki nie były niczemu winne. Było widać, że kochają ojca.

- Jesteś... - drgnąłem. Odwróciłem się. Na polanie stał Naruto. On w całej swojej okazałości.

- Jutro wyruszam z powrotem. Chciałem sprawdzić, cz z Saradą wszystko w porządku. - mruknąłem beznamiętnym tonem głosu chociaż w środku wrzały we mnie sprzeczne emocje. Wyglądał na zmęczonego, a zarazem jakby stracił cały ten entuzjazm który miał jako dziecko. Wiedziałem, że nadal chce chronić wioskę i tak dalej jednak... to nie był ten sam Naruto którego znałem. Zabrakło w nim tego żaru który potrafił rozpalić ogień. Jakby znikał, kawałek po kawałku. Nawet uśmiech nie sięgał do oczów. Wiedziałem, że cieszy się na mój widok, że jestem jednak...

- Mogłeś chociaż porozmawiać z Saradą, na pewno by się ucieszyła. - głębszy, spokojniejszy ton głosu.

- Nie chce robić jej nadziei. Za każdym razem coraz gorzej przeżywa rozstanie. - nie była to do końca prawda, ale również nie kłamstwo.

- A Sakura? - ona... nie miałem zamiaru za bardzo się z nią widzieć. Za każdym razem drażniła mnie. Sam nie wiem, czemu się z nią ożeniłem. Może dlatego, żeby coś udowodnić? Może pokazać, że i ja potrafię założyć rodzinę? Sam doskonale zdawałem sobie sprawę, że chciałem odbudować klan i powinno być więcej dzieci w moim życiu jednak nie potrafiłem się przemóc i jest tylko Sarada. Przynajmniej z naszej trójki tylko Sakura się nie zmieniła. Nadal pozostała zauroczoną kobietą na mój widok która się rumieni i zachowuje jak nastolatka. Gdybym pewnie zapytał ją za co mnie kocha.... nie wiedziałaby. A ja wiedziałem za co kochałem młotka, mojego młotka. Ten Naruto co stał przede mną nie był moim młotkiem. Nie było w nim dawnej werwy.

- Sakura nie musi wiedzieć. Narobiłaby zakupów, nagotowała, a to nie potrzebne. - wzruszyłem ramionami.

- Sasuke... - podszedł bliżej. Jego lice wyrażało zmartwienie. Oh niepotrzebnie, nawet nie zdawał sobie sprawy jak to na mnie działało.

- Naruto, skąd się dowiedziałeś, że jestem w wiosce? - patrzyłem na niego beznamiętnie chociaż wcale tego nie chciałem. Nie chciałem, aby dowiedział się o moim sekrecie. Bałem się jego reakcji.

- Przez chwilę wyczułem twoją chakre... potem zniknęła. Domyśliłem się, że ją ukryłeś ponownie... Często tak robisz? - popatrzył na mnie z powagą. Kolejny krok do przodu. Zbliżał się niebezpiecznie blisko.

- Daj spokój Naruto, masz. - wyminąłem temat. Z kabury wyjąłem zwój w którym znajdowały się informacje na temat klanu Otsuki. Przyjął w milczeniu przedmiot który mu podałem. Nawet on nie był takim idiotą, żeby nie zauważyć zmiany tematu. Jednak w milczeniu zgodził się na to.

- Przekaże to Saiowi i Shikamaru. Od razu zaczniemy pracę nad tym... - zawahał się jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak ostatecznie nie zrobił tego. Obserwowałem go w zamyśleniu. Co by było jakbym się przemógł i bylibyśmy razem.

- Jesteś szczęśliwy? - mimowolnie wyrwało się z moich ust. Niebieskie tęczówki spojrzały na mnie z zaskoczeniem. Obydwoje nie spodziewaliśmy się takiego pytania. Zwłaszcza z moich ust. Chłopak spojrzał na jakiś punkt za mną.

- Mam rodzinę, jestem hokage... mam wszystko czego zawsze pragnąłem Sasuke... - ponownie jego wzrok wrócił na mnie. Uniosłem prawy kącik ust do góry w geście kpiny.

- Zawsze też chciałeś mnie w wiosce, gdzie to marzenie? - chciałem sprzeczki. Chciałem wojny. Chciałem tego wybuchu. Tej adrenaliny która zawsze nam towarzyszyła. Zazwyczaj nasze spotkania były jałowe, bez wyrazu. Pragnąłem tej gammy uczuć u Uzumakiego.

- Kurwa, przysięgam Sasuke! To było jedne z pierwszych marzeń! Tylko jesteś pieprzonym tchórzem. Boisz się tutaj wrócić, ilekroć cie o to proszę to masz to w dupie dattebayo! - wykrzyknął sfrustrowany. Ponowił krok do przodu przez co niemal stykaliśmy się nosami. Był na tyle blisko, że czułem jego oddech na swoim policzku. To była najbliższa bliskość od kilku lat. Przymknąłem powieki.

- Uważasz, że się czegoś boje? - ponownie je otwarłem.

- Kogoś dattebayo! Rzadko widujesz się z Sakurą, Saradą. To twoja rodzina Sasuke... - cicho wyszeptał. Przez moje ciało przeszedł dreszcz.

- To dlaczego ty uciekasz przed swoją rodziną jak tak dobrze ci w wiosce? - odparowałem. Nie chciałem się przed nim odkryć. Nie mogłem. Nie chciałem zjebać wszystkiego jeszcze bardziej.

- J-ja nie uciekam!

- Nie? To dlaczego siedzisz po nocach?! Naruto? - wypowiedziałem miękko jego imię. Patrzył na mnie rozszerzonymi źrenicami.

- Czyli to prawda? Czasami przychodzisz? A ja głupi myślałem, że mam omammy dattebayo! Że kurwa tylko mi się wydaje, że ciebie widziałem! - wykrzyknął sfrustrowany. Złapał dłonią za poły mojego płaszcza zaciskając przy tym palce.

- Zawsze będę czuwał nad wioską Naruto... to się nigdy nie zmieni... - odpowiedziałem zrezygnowany. Schwyciłem dłoń blondyna, aby puścił moje ubranie.

- To dlaczego uciekasz, dlaczego nie chcesz tutaj zostać? - ciche pytanie. A nasuwała się tylko jedna odpowiedź. Odpowiedź na którą nie mogłem udzielić odpowiedzi.

- Doskonale wiesz młotku, że pokutuje. Potrzebuje tego... a zarazem robię to żeby chronić wioskę przed niebezpieczeństwem. Przed takimi jak Kaguya...

- Młotku? Już nie pamiętam kiedy mnie tak nazwałeś draniu! - szeroko się uśmiechnął. W ten specyficzny sposób. Uśmiech za który oddałbym wiele. Cholera, byłem na krawędzi. Miałem cholerną ochotę go pocałować! A on mi tego nie ułatwiał. Jego zapach otaczał mnie niczym szczelna powłoka. Przymknąłem powieki. Wiedziałem, że będę rozpamiętywał to spotkanie non stop, że będę cierpiał. Ostatkiem sił odsunąłem się od Uzumakiego.

- Nie odpowiedziałeś mi, dlaczego uciekasz przed Hinatą? - musiałem zadać to pytanie. Cholera, musiałem. Nie nazywałbym się Uchihą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz