"Jak wygląda świat, kiedy życie staje się tęsknotą? Wygląda papierowo,
kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch przygląda się sobie, każda
myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się i nie kończy, i w
końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i nierzeczywisty. Tylko
tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się nie jest, mieć
to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kto nie istnieje. Ten stan ma
naturę falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest
przeciwko życiu. Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają
odtąd istnieć boleśnie. Nie boleć. Istnieć boleśnie - to znaczy, że
podstawą ich istnienia był ból. Toteż nie ma od takiej tęsknoty
ucieczki. Trzeba by było uciec poza własne ciało, a nawet poza siebie.
Upijać się? Spać całe tygodnie? Zapamiętywać się w aktywności aż do
amoku? Modlić się nieustannie?" ~ Olga Tokarczuk - Dom dzienny, dom nocy
- Nie uciekam przed Hinatą. Kocham ją... - cicho wyszeptał.
Spojrzałem na niego z powątpiewającym wzrokiem. Nie umiałem dostrzec u
niego tej pewności siebie z jaką zawsze mówił, że będzie hokage. Nie
było w nim tego żaru.- Dlaczego okłamujesz siebie i mnie młotku? -
cicho wyszeptałem. Bałem się tej rozmowy. Na to pytanie Uzumaki drgnął i
zapalił się w nim ogień. Popatrzył na mnie ze złością.- Kim
jesteś, aby próbować mi udowadniać co czuje draniu?! Nie ma cie non stop
w wiosce, swoją rodzinę zaniedbujesz...! Dlaczego dattebayo? -
wykrzyknął sfrustrowany. Miał rację. Nie miałem prawa wymądrzać się na
temat jego życia uczuciowego. W porównaniu do mnie miał dwójkę dzieci. A
to nie on krzyczał o odbudowie klanu.
- Zapomnij Naruto. -
mruknąłem. Odwróciłem się na pięcie. Chciałem uciec niczym pieprzony
tchórz jednak on miał inne plany. Schwycił moja dłoń, a następnie
obrócił mnie ku sobie. Nasze twarze dzieliły milimetry.
- Jak mam
kurwa zapomnieć, jak pierdolisz takie rzeczy? Dlaczego Sasuke zaczynasz
takie tematy, a potem uciekasz jak tchórz? - warknął sfrustrowany. Jego
palce zacisnęły się mocniej na mojej dłoni. Jego skóra paliła mnie.
Wyrwałem dłoń z tego uścisku. Odsunąłem się. Nie chciałem tracić nad
sobą resztek panowania jakie udało mi się wygrzebać. Nie zniósłbym
odtrącenia. Nie z jego strony. Wszyscy inni mogli mnie nienawidzić.
Jednak gdybym on również... nie dałbym sobie z tym rady. On jeden
trzymał mnie na tym padole łez. Uśmiechnąłem się smutno.
- Po prostu
pragnę twojego szczęścia Naruto. Słyszałem, że po nocach siedzisz w
biurze, nie ma cię prawie w domu... chce żebyś był szczęśliwy. Dlatego
pytam... jak przyjaciel przyjaciela... - cicho mruknąłem. Pozwoliłem
sobie na małe kłamstewko. Blondyn delikatnie się rozluźnił. Popatrzył na
mnie jakby mniej wrogo. Skinął głową. Długo się zastanawiał nad
odpowiedzią.
- Tak naprawdę nikt mnie nie nauczył co to miłość
Sasuke. Nie znam miłości. Moi rodzice zginęli, gdy się urodziłem. Miałem
chrzestnego, Kakashiego, naszego nauczyciela jednak... to nie to...
kocham ich jednak to nie ten rodzaj miłości. Nie wiem co to znaczy tak
naprawdę kochać, znaczy się w ten szczególny sposób. Kocham Hinate na
swój sposób, szanuje i będę chronić do końca swych dni, jednak... jednak
nie jestem pewien czy to jest ten rodzaj miłości... - uśmiechnął się
smutno, a mnie złamało się serce. Jakim byłem idiotą. No tak. Miał
racje. Kto miał go nauczyć takich uczuć? Może taki skurwysyn jak ja
który większość jego życia był poza wioską i chciał go zabić? A może ta
nieśmiała Hyugga? Nie miał nikogo. I nic dziwnego, że pozwolił sobie na
to, aby spróbować obdarzyć uczuciem kogoś kto darzył go nim od dziecka.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.
Przecież nie wyskoczę od razu z tekstem, że go kocham i pokaże mu jak
wyglada to uczucie. Uzumaki lekko się zaczerwienił. Wyglądał uroczo.
Tylko on tak potrafi. Miałem ochotę chwycić te blond włosy i szarpnąć.
Sprawić, aby wydobył się z jego warg cichy jęk. Zreflektowałem się.
-
Naruto... - mruknąłem głupio. Nie wiedziałem co powiedzieć na to
wyznanie. Jednak on nie czekał. Spojrzał na mnie z powaga w oczach.
-
Wiem, że jestem zagubionym w sobie chłopcem jednak nie rób podobnie
Sasuke. Zajmij się swoją rodzina. Sakura i Sarada potrzebują cię. Jesteś
dla niej wzorem do naśladowania... bądź przy niej. Omijasz jej
najlepsze lata dorastania. Później może mieć do ciebie żal. Tak jak
Boruto do mnie... - ponownie podczas naszej rozmowy się zasmucił. Oparł
się plecami o drzewo, a wzrok utkwił w niebie. Prychnąłem.
-
Dzieciak bardziej ma żal o to, że jesteś na miejscu i nie potrafisz
znaleźć dla niego czasu niż o sam brak czasu. - prychnąłem przymykając
powieki. Ponownie zmieniłem rozmowę na inny tor.
- Może i masz racje, jednak sam Sasuke nie jesteś ojcem roku.
-
Może nigdy nie będę, jednak zawsze będę jej kibicował i chronił. Mojego
brata tez często nie było, miał dla mnie mało czasu. Nie umiem inaczej.
Podobno pewne wzorce są w nas zapisane. - krzywo się uśmiechnąłem.
-
Może, mam nadzieje że z Himawari będzie inaczej... - popatrzyłem na
niego. Nie było żadnego sygnału, że chciałby czegoś innego, mnie... nie
chciałem się łudzić. Jednak nie potrafiłem przestać. A jednocześnie
bałem się zadać to pytanie.
- Hn. - mruknąłem. Nie miałem nic innego do powiedzenia. Nie znałem się na dzieciach. I ich wychowywaniu.
- Jutro wyruszasz tak? - popatrzyłem na niego. Jego tęczówki zasnuwał smutek. Skinąłem głową.
-
Zgadza się. Idę, muszę załatwić kilka spraw. - nie czekając na
jakakolwiek odpowiedź teleportowałem się w dawne dzielnice mojego klanu.
Niemal nic z nich nie zostało. Powstały nowe domy, ludzie nie byli
spokrewnieni ze mną. Brakowało mi mojej osady. Tej cząstki Uchiha jaka
kiedyś tutaj była. Czułem się samotny. Jedyny który przeżył masakrę
klanu. Z nikim więcej nie mogłem się dzielić tym bólem. Nawet z Sakurą
bądź Saradą. One by tego nie zrozumiały. I nie chciałem im tego
tłumaczyć. Wolnym krokiem szedłem uliczkami. Rozglądałem się po nowym
układzie tej części wioski jednocześnie porównując ze starym
rozmieszczeniem domów. Było niema identyczne ku memu zdziwieniu. Czyżby
zasługa Naruto? To niemożliwe. Z drugiej strony kto inny chciałby w
tamtym czasie dla mnie? Lekko uśmiechnąłem się pod nosem. Czułem na
sobie mało przyjemny wzrok przechodniów jednak nic mnie to nie
obchodziło. W ogóle nie interesowało mnie zdanie innych. Wyłącznie
jednej osoby. Byłem zły na siebie, że wymądrzałem się o życiu Uzumakiego
sam nie będąc lepszym. Kilka sekund później znajdowałem się w miejscu
gdzie często trenowała moja córka. W ukryciu przyglądałem się jak
ćwiczy. Sam kiedyś byłem podobnie zdeterminowany. Jednak w niej jakby
czegoś brakowało? Determinacji? Sam nie wiedziałem czego. Nie była
słaba, to nie. Może motywacji? W tamtym czasie miałem jej aż nadto. I to
ona napędzała mnie do coraz cięższych treningów oraz późniejszej
ucieczki. Dzisiejsze pokolenie nie miało tej ikry. Teraz były czasy
pokoju. Shinobi już nie byli tak poważani jak niegdyś. Nie było tylu
wybitnych jak i zdeterminowanych, aby dużych do jak największej siły. W
tym wieku Itachi był geniuszem. Potrafił wiele, a jego moc była ogromna.
Tak samo Shisuiego. Dwójka geniuszów mojego klanu. Niestety Sarada
nawet ułamek tego nie osiągnęła. Obserwowałem ją, aż do czasu gdy zapadł
zmierzch. Dopiero wtedy zakończyła trening. Ruszyła w stronę
mieszkania. W milczeniu obserwowałem jak jej drobna sylwetka znika za
drzewami. Czyżbym na stare lata został tchórzem? Na stare lata moja
pretensjonalność oraz zadufanie jak i arogancja zaniknęły. Nie byłem już
tym samym buńczucznym, młodym Uchiha. Zmieniłem się tak samo jak
Uzumaki. Niewiele zostało z nas. Staliśmy się kimś kim nie bardzo
chcieliśmy zostać. A teraz z pokorą zaakceptowaliśmy to. Pięścią
uderzyłem w pień drzewa zostawiając ślad. Chciałem się zmienić, chciałem
tego dawnego Sasuke. Teraz tylko musiałem go odnaleźć w czeluściach
ciemności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz