poniedziałek, 20 listopada 2023

Latający Anioł XLI

 „Dom to nie budynek, ulica czy miasto

 

 

 

 

 „Dom to nie budynek, ulica czy miasto. Byle cegły i zaprawa to tylko pozór domu, bo przecież naprawdę dom jest tam, gdzie mieszka rodzina, chyba się ze mną zgodzisz?" ~ John Boyne - Chłopiec w pasiastej piżamie


Dni mijały bardzo szybko. Nawet nie zauważyłem kiedy nastały święta. Tyle się działo. Tyle czasu minęło od śmierci Funiko. Chodziłem na jej grób niemal codziennie. To była śmierć z którą nie mogłem sobie poradzić, ani wybaczyć. Dlatego, że oddała za mnie życie. W końcu to ja miałem leżeć dwa metry pod ziemią zamiast niej. Zacisnąłem pięść. Uderzyłem nią w pień. Niewiele to dało, ale rozładowało kumulująca się we mnie frustrację. Westchnąłem przymykając jednocześnie powieki. Zawiał chłodny wiatr przez co zadrżałem z zimna. Nie rozumiałem dlaczego Lucyfer wraz z moim bratem zniknęli. Cały czas ich szukałem, a oni zniknęli. Nie było po nich śladu. Zupełnie jakby szykowali się na coś większego. Pomasowałem opuszkami palców skroń.
- Wiesz Funiko... udało się. Orochimaru zrobił to dla nas... niedługo będziemy jeszcze szczęśliwsi niż teraz. Moja siostra jest coraz bliżej rozwiązania. Oh żebyś ty to widziała co się dzieje w naszej rodzinie... Ty też w niej byłaś, jesteś członkiem naszej rodziny. Byłaś moją starszą siostrą... tęsknię za tobą... - wyszeptałem. To była prawda. Była mi jak starsza siostra. Miałem młodszą i starszą. Chociaż nigdy jej tego nie powiedziałem. W myślach wyobraziłem sobie jak gadam od rzeczy przy Naruko i Fumiko. Ich pieści i moją głowę . Zaśmiałem się nerwowo na tą myśl. Nie wiem, czy byłbym w stanie wtedy uczęszczać do szkoły z powodu ich brutalności. A co jak co często mi się zdarzało gadać od rzeczy, czy podpaść Naruko. W ciąży była jeszcze bardziej brutalna niż zwykle. Nie znała umiaru. Nawet Sasuke wychodził poturbowany. Książę piekieł nie miał lekko. Z tego powodu miałem nieraz pretekst do naśmiewania się z niego. A nasze przekomarzania kończyły się jak zwykle w sali treningowej, gdzie kończyliśmy to pięściami. Było to przyjemne rozładowanie tylu emocji. To ciągłe oczekiwanie i bycie w gotowości wykończyło mnie. Starałem się tego nie okazywać, ale mój mądry chłopak od razu to wyłapał. Zmierzwiłem swoje blond włosy. Nagle zostałem wciągnięty w czyjeś ciepłe ramiona. A mianowicie Uchihy. Wtuliłem się w nie plecami, przymknąłem powieki.
- To tutaj jest mój zaginiony chłopak. - cicho wyszeptał do mojego ucha. Czując jego ciepły oddech na moim lekko zmarzniętym uchu zadrżałem. Wygiąłem kącik ust do góry.
- Zaginiony? Zgłosiłeś już moje porwanie albo ucieczkę odpowiednim służbą prawa? - mruknąłem rozbawiony. Itachi zaczął sunąć palcem po moim policzku, a podbródek oparł o mój bark przez co mogłem patrzeć na niego kątem oka. Uwielbiałem jego widok.
- Być może... może nawet twojej siostrze hm? - uniósł czarna brew do góry. W moich oczach pojawił się strach jednak szybko minął uświadamiając sobie, że on sobie najzwyczajniej w świecie robi ze mnie żarty.
- To nie jest zabawne dattebayo! Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaka ona brutalna. Nawet Sasuke dostaje porządne lanie! - wykrzyknąłem obruszony. Ten natomiast zaczął się ze mnie śmiać. Musnął wargami mój policzek.
- No już się nie złość aniołku. Chodź, mam cię doprowadzić na obiad. Wujek Jiraya prosił. Ma być jeszcze Tsunade na obiedzie. Jednym słowem rodzinka w komplecie. - lekko się uśmiechnął. Mój wzrok momentalnie spoczął na nagrobku. Brakowało tylko jej. Jednak ona oddała życie właśnie dla takich chwil. Wiem, że powinienem być jej wdzięczny, jednak nie potrafiłem się z tego cieszyć. Wymusiłem na twarzy uśmiech. Pożegnałem się z nią. Odwróciłem się do Uchihy.
- Zaczynam się bać. - schwyciłem jego dłoń. Zaczęliśmy iść w stronę domu. Lekko uścisnął moją dłoń.
- Jak nie będziesz plótł głupot to uratujesz dzisiaj swoje życie, albo je przedłużysz. Tsunade też ma temperament. - zmrużył powieki patrząc na mnie. Naburmuszyłem się.
- Ona jest spokrewniona gdzieś z rodziną mojej mamy. A ta linia jest okropnie brutalna. - pokiwałem głową na znak zgody na swoje własne słowa. Itachi lekko mnie do siebie przygarnął i pocałował w czoło. Spojrzałem na niego z czułością. Uwielbiałem jak tak robił. Jak publicznie okazywał mi swoją miłość. Jak mnie uszczęśliwiał. Położył dłonie na moich policzkach. W milczeniu wpatrywaliśmy się w siebie.
- Ty też potrafisz być brutalny mój drogi. Zwłaszcza, gdy zmieniasz się w Kyu. - następnie pocałował mnie. Przymknąłem powieki delektując się tym pocałunkiem. Wsunąłem palce w kosmyki jego włosów. Przyciągnął mnie do siebie i objął. Zaciągnąłem się jego zapachem. To uczucie było nadal tak intensywne. Jak za pierwszym razem. Nawet po tych kilku miesiącach nie miałem go dosyć. Za każdym razem chciałem jeszcze i jeszcze. Byłem od niego uzależniony. W końcu oderwaliśmy się od siebie, pomimo mojego niezadowolenia. Przejechał kciukiem po moim policzku. Popatrzyłem w te onyksowe tęczówki. Cała miłość skierowana w moją stronę. Uśmiechnąłem się jak głupi do sera. Było mi tak cholernie przy nim dobrze. Jak jeszcze nigdy. Mają rację. Miłości jest głupia i ślepa. A ja byłem w niej niczym ślepiec, bezbronny i ufny.
- Nie musisz mi wypominać. Nie musiała ci o tym mówić. - mruknąłem. Oderwaliśmy się od siebie i wznowiliśmy wędrówkę.
- Wtedy byś nie przestał szaleć.
- Nikt nie ma prawa tak traktować mojej siostry. Te dwie żmije zasługiwały na coś znacznie gorszego... - warknąłem. Nadal na samą myśl byłem wściekły. Chłopak zaczął gładzić kciukiem moją dłoń w geście uspokojenia.
- Wydalili je z naganą w aktach...
- To i tak za mało dattebayo! - przerwałem mu mało kulturalnie. Warkniecie niemal się ze mnie wydobywało. Spojrzałem na niego.
- Co jeżeli ktoś by tak zrobił Sasuke? Stałbyś tak z założonymi rękami? Albo naszemu dziecku? - uniosłem brew do góry. Itachi widząc moją upartość i to, że nie przestanę westchnął. Popatrzył na mnie kątem oka.
- Doskonale wiesz Naruto, że bym tego nie zignorował... - skinąłem głową. Doskonale wiedziałem, że rodzina to dla niego świętość. Tak samo jak to, że musiał w przeszłości dokonać trudnego wyboru z nią związanego. Musiał ją zdradzić dla dobra go i Sasuke. To nadal była ta rana którą się u niego nie zabliźniła.
- Tęsknisz za nimi?
- Tak. Każdego dnia zastanawiam się, czy mogłem zrobić coś inaczej...
- Żałujesz tego? - popatrzył na mnie w milczeniu. Kilka metrów pokonaliśmy bez słowa.
- Nie. Gdybym tego nie zrobił nie byłoby mnie tutaj. Nie spotkalibyśmy z Sasuke naszej miłości. Wy nas ocaliliście. Daliście nam coś o czym nawet nie warzyliśmy się pomyśleć. Dziękuję Naruto. - zatrzymał się po czym złożył na mych wargach delikatny pocałunek. Lekko się uśmiechnąłem. Cieszyłem się za każdym razem, gdy zdradzał rąbek tajemnicy o swojej przeszłości. Zwłaszcza, że nie lubił tego robić. W końcu dotarliśmy do mieszkania mojego chrzestnego. Poczułem niepewność. Nie wiedziałem czego mogłem oczekiwać. W końcu otwarłem drzwi na oścież.
- Jesteśmy! - wykrzyknąłem. Zaczęliśmy z Itachim ściągać z siebie kurtki, szaliki oraz buty. Słysząc gwar z salonu udaliśmy się w tamtym kierunku.
- Siadajcie. Już prawie gotowe. - widząc Sasuke w fartuszku niemal parsknąłem śmiechem. On dostrzegając moją prawie reakcję skierował ku mnie mordercze spojrzenie. To od razu powstrzymało mnie od czegokolwiek. No przynajmniej dzisiaj. To było coś warte zapamiętania. Z kuchni wyłoniła się Tsunade.
- Witaj Naruto, Itachi.
- Część babuniu. - szeroko się uśmiechnąłem. Dostrzegając pulsującą żyłkę czmychnąłem przywitać się z siostrą oraz wujkiem którzy już siedzieli przy stole i razem rozmawiają. Pocałowałem siostrę w policzek.
- Jak się czujesz? - popatrzyłem na jej rozpromienioną twarz. Kwitła. Obdarzyła mnie wesołym uśmiechem.
- Bardzo dobrze. Chłopacy dają dzisiaj wyjątkowo mocno o sobie znać. Chyba już nie mogą się doczekać spotkania ze światem. - mrugnęła okiem. Zaśmiałem się na te słowa. Gdyby wiedzieli co je czeka za osiemnaście lat to nie byliby tacy chętni. Dorosłość jest przereklamowana. Popatrzyłem na wujka. Odkąd przestał pić stał się łagodniejszy i bardziej skory do żartów. Ilekroć przepraszał za bicie nas było mi go żal. Bo co potrafi zrobić z nami alkohol? Jak potrafi zmienić dobrego człowieka w potwora. Już dawno mu wybaczyłem. Kochałem go i byłem mu wdzięczny. Tak wiele zrobił, a nie musiał. Cicho szepnąłem do niego.
- Co to za okazje, że babunia przyszła? - słysząc to zaśmiał się. Obdarzył mnie rozbawionym spojrzeniem.
- Sami się przekonacie.



 

 

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    druga autorko, no dawno tutaj się nie pojawiałam, ale to brak czasu... cieszy mnie, że mam troche do przeczytania rozdziałów, i czekam na więcej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń